Marcin K. Marcin K.
86
BLOG

"Guernica" - pielgrzymka

Marcin K. Marcin K. Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Guernica

Już nawet nie pamiętam czy to była wiosna, jesień czy zima. Na pewno było to jakieś niedzielne przedpołudnie. Takie zwyczajne jakich dziesiątki, a może nawet i setki. W telewizji, którą wówczas oglądałem trochę bardziej namiętnie niż robię to dziś puszczany był program „Power of Art”. Kolejny odcinek, który miał wiele zmienić…

Poświęcony jednemu dziełu, wokół którego zbudowano opowieść o jednym artyście. Artystą był Picasso a dziełem „Guernica”. Nigdy wcześniej nie interesowała mnie twórczość tego hiszpańskiego kubisty. Nie przemawiał do mnie swoim prymitywistycznym stylem, brakiem perspektywy, kanciastymi kształtami nadawanymi postaciom uwiecznianym na płótnach. Mierził za przysłowiowe zdjęcia ze Stalinem. To wszystko było wystarczające, aby nie zagłębiać się w życiorys, ani twórczość po za kilka najczęściej przedstawiany reprodukcji.

„Guernica”, nie istniała dla mnie ani na płótnie, ani geograficznie, ani historycznie. Nawet jeśli kiedyś widziałem jej reprodukcję, nie zwracałem żadnej uwagi. No bo niby co miało przyciągać? Zestaw kształtów, dziwacznych, nienaturalnych, niezrozumiałych? Tak było aż do tamtego przedpołudnia, kiedy na ekranie telewizora zobaczyłem inne oblicze „Guernica”. „Guernica” jako opowieść, manifest, dzieło wypalające niezmywalne piętno. To obudziło pragnienie…

Nie dająca spokoju chęć zobaczenia jej na żywo, zmierzenia się twarzą w twarz z obrazem, historią i tragedią, którą w sobie zawiera. Wszystko to było strasznie nierealne w pierwszej chwili. Było niemożliwe również i później tydzień, miesiąc… Szalona była myśl, żeby przebyć ponad trzy tysiące kilometrów, tylko po to aby zobaczyć jeden obraz.

Moja koleżanka mówi, że jak masz pragnienie zrobienia czegoś to, to zrobisz wbrew wszystkim i wszystkiemu. Nawet gdyby to miała być w opinii innych najgłupsza, czy może najbardziej szalona rzecz na świecie. Coś w tym musi być. Ona za swoim pragnieniem poleciała kilkanaście tysięcy kilometrów na SDM w Sydney, choć nie miała grosza przy duszy. A ja…

Spełniłem to szalone marzenie. Po wielu wahaniach, perturbacjach znalazłem się w Madrycie. Po ośmiu godzinach jazdy nocnym autobusem z Barcelony dojechałem na dworzec przy Via America. Było zimno i jeszcze ciemno gdy metrem dotarłem do stacji SOL. Oglądałem budzące się do życia miasto, to było to co najbardziej lubię. Początkowo puste ulice zapełniały się samochodami i przechodniami. Otwierane były kolejne sklepy, urzędy, muzea.

Właśnie muzea, a szczególne jedno z nich, Museo Nacional de la reina Sofia było tym, które najbardziej chciałem odwiedzić. Stojąc za wyznaczoną linią wpatrywałem się kawałek po kawałku w „Guernice”. Dziwne to było uczucie stanąć naprzeciwko tego wielkiego płótna, pozbawionego wszelkich baw po za bielą, czernią i odcieniami szarości. Kłębowisko osób, zwierząt, symboli. Wszystko powykręcane w kubistycznym braku perspektywy i proporcji. Historia jednej tragedii opowiedziana na kilku metrach kwadratowych… Złamany miecz, krzycząca kobieta i to dziwnie przejmujące oko opatrzności przypominające bardziej migotliwą żarówkę niż niewzruszony płomień.

 Na dół zjeżdżałem przeszkloną windą, z której roztaczał się widok z prawej strony na stację Puerta de Atocha, która kilka lat temu stała się miejscem krwawych zmachów. A na wprost na mały placyk, na którym kłębili się ludzie. Jedni byli przed spotkaniem z „Guernica”, inni już po.

 

Marcin K.
O mnie Marcin K.

...dziś stało się wczoraj a jutro staje się dziś...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości