Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn
638
BLOG

Co z tymi celebrytami?

Marcin Gołdyn Marcin Gołdyn Polityka Obserwuj notkę 1

 

Pamiętają Państwo jeszcze „celebrycki bunt” sprzed, bodajże, miesiąca? Nie bardzo? Ja też pamiętam go jak przez mgłę, może dlatego, że zamiast solidnej kanonady przypominał raczej wybuch kapiszona. A może w ogóle go nie było i cała ta heca była z góry ukartowana i dana ludziom niejako na uciechę. Osobiście skłaniałbym się do tej wersji wydarzeń.

           Wielu publicystów zastanawiało się wtedy dlaczego celebryci nagle zaatakowali Platformę Obywatelską. Odpowiedź jest banalnie prosta – chcieli dzięki całej tej akcji z krytyką ekipy rządzącej osiągnąć własne, partykularne cele, a przynajmniej większość z nich od początku cynicznie wykorzystywała „bunt” by ugrać z tego coś dla siebie. Reszta robiła za tzw. pożytecznych idiotów, którym wydawało się, że o coś walczą i zmuszą wreszcie leniwych Platformersów do jakichś konkretnych działań. Jednakże, większość celebrytów od początku wiedziała, że w tej grze chodzi o konkretne własne korzyści, a przy okazji sama Platforma też może na tym zyskać. Tak też się stało.

           Podobną logiką kierowali się (i nadal się kierują) celebryci aktywnie zaangażowani w wspieranie partii rządzącej. Poparcie nie kosztuje dużo zachodu (nie trzeba nawet znać nazwisk ludzi, których się popiera), a profity z tego tytułu wynikające potrafią być znaczące. Można na przykład zwrócić na siebie uwagę, ktoś wpływowy z pewnością nas zauważy, odkurzy i nagle możemy zostać jurorem jakiegoś programu, w którym będziemy mogli pośmiać się z oszołomów śpiewających o Polsce.

           Aktorzy tymczasem swoje poparcie mogą przekuć w udział w superprodukcjach (jak będą mieli szczęście, to zagrają nawet u boku Angeliny Jolie) i w reklamach (tego im bardziej życzę, bo mniej przy tym roboty, a kasa bywa ogromna). Zapomniani muzycy mogą liczyć z kolei na udział w plenerowych koncertach (dniach miast, dożynkach, a nawet partyjnych wiecach), ponadto będą z pewnością zapraszani do różnych tokszołów, w których za darmochę mogą się promować do woli. Salon nie zapomina o wiernych kamratach.

           Publicyści-celebryci w nagrodę za poparcie (a w ich przypadku bardziej za zwalczanie „sami wiecie kogo”) mają szansę zostać redaktorami naczelnymi wysokonakładowych pism i mieć gwarancję, że póki „mordy nasze” rządzą - to nam żadna krzywda stać się nie może. We wszystkich tych środowiskach spotkać można tabuny autorytetów moralnych, ale z nimi nie ma większych problemów, gdyż ci mędrkowie nie mają zbyt wygórowanych wymagań. Wystarczy skromne odznaczenie, nazywanie mistrzem czy najwspanialszym z najwspanialszych. Wszystko zgodnie z zasadą: ego połechtane – klient zadowolony. Dodatkowo w celu ochrony ich skołatanych przez PiS nerwów nie porusza się obecnie tak nielubianych przez nich tematów jak m.in. lustracja. Jak widzimy - warto być po właściwej stronie (tej jasnej, rzecz jasna).

           A ów „bunt celebrytów” miał właśnie na celu zwrócenie na siebie uwagi rządzących, by ci nie zapominali o swych dawnych fanach. Pokazali wyraźnie, że jak zechcą, to potrafią przycisnąć (premiera to o mało nie zagryźli przy tym śniadaniu, tak trudnych i ważnych pytań to by nawet Kaczyński nie zadał). Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze – obydwie strony coś zyskały. Szef PO zasłużył w pełni na miano „człowieka z jajami” (Władimir Władimirowicz rozumie to chyba najlepiej), który nie boi się debatować z „przedstawicielami ludu”(swoją drogą to tacy z nich przedstawiciele, jak ze mnie reprezentant tatarów), a nieformalny przywódca „buntu celebrytów” za szybkie opamiętanie się i spojrzenie na wszystko z właściwej optyki otrzymał propozycję pisania felietonów do jednej z wielu monotematycznych gazet i może teraz spokojnie, z czystym sumieniem jechać po „skinach w garniturach”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka