marcins marcins
29
BLOG

EURO albo śmierć?

marcins marcins Polityka Obserwuj notkę 4

Dzisiejszą debatę – jak zresztą wszystkie inne dotyczące kryzysu – zdominowała kwestia wprowadzenia do Polski rubla… yyy, to znaczy euro. Jedni są za, inni są przeciw. Linia podział biegnie wzdłuż koalicji PO-SLD-PSL i PiS. I jedni mówią: musimy oszczędzać, bo konieczne jest wprowadzenie euro, inni zaś mówią, że przede wszystkim należy „rozbujać” gospodarkę pomimo kryzysu.

„Rząd” mówi, że nie możemy sobie pozwolić na to co zrobiła Ameryka, czy na zadłużanie się, bo nie jesteśmy Ameryką. Jak na 14 miesięcy urzędowania, to już sukces. „Rząd” odkrył, że nie jesteśmy Ameryką! Ale rozczaruję Pana „Premiera” – owszem, nie jesteśmy Ameryką, bo nie musimy zadłużać się na bilion dolarów. Ale na pięć miliardów dolarów już możemy! Ale cóż, rubel… to znaczy euro jest ważniejsze niż ratowanie gospodarki.

Podstawowa argumentacja za wprowadzeniem euro jest argumentacją kursową. Jest euro – nie ma przelicznika. Dalej – jest euro – nie ma problemu opcji. NO i wiadomo, argument tradycyjny – wszyscy na tym skorzystamy. Moja odpowiedź jest taka – jeśli wszyscy, to znaczy, że najbiedniejsi stracą. Dowód?

Bardzo proszę.

Na każdej wymianie pieniędzy tracą zwykli ludzie. W 1995 roku przeprowadzono w Polsce denominację w proporcjach 1:10000. Czyli 1 nowa złotówka za 10 tysięcy starych złotych. W moim pobliskim warzywniaku główka kapusty kosztowała tuż przed denominacją 500 starych złotych, zaś tuż po denominacji… 1 złoty! Innymi słowy coś, co powinno kosztować 5 groszy, w cudowny sposób podrożało o 95 groszy. Ten sam produkt, którego nieszczęściem było to, że nie został sprzedany przed 31 grudnia 1994 roku. Jaką więc mam gwarancję, że po wprowadzeniu euro nie dojdzie do podobnych anomalii?

Że, co? Że „rząd” da mi gwarancję? Jakoś nie wierzę „ministrowi bez PESELu” w jego gwarancje. Już raz mówił, że nie ma kryzysu, poczym stwierdził, że kryzys jest, a dziś mówił znów, że kryzysu nie ma. To jest ten „fachowiec z Londynu”?

Wmawia nam się, że przez wejście do strefy euro, uniknęlibyśmy kryzysu. Tak mówił właśnie „minister bez PESELu”. Czy we Francji, Niemczech, czy innym kraju eurolandu  nie ma zwolnień z pracy? A Słowacja, w której tylko w pierwszym miesiącu obowiązywania euro produkcja spadła o niemal 13 procent (patrz dane eurostatu), a jej obywatele na zakupy jeżdżą do Polski? A dlaczego Ojczyzna Pana „ministra”, Wielka Brytania nie chce tych dobrodziejstw płynących z wejścia do strefy euro? A pozostałe jedenaście z 27 państw – członków Unii Europejskiej? Oni też nie chcą tych dobrodziejstw? A Szwecja czy Dania, które odrzuciły wejście euro w referendum?

 Pozostaje problem opcji. Ale można by zapytać: czy firma budowlana ma zajmować się budowaniem czy spekulacją na walucie? Czy to taki problem wziąć dobrego księgowego i prawnika, który ustrzegłby taką firmę przed zakusami banków? No dobrze – ktoś powie – a ludzie brali kredyty hipoteczne w obcych walutach. To żaden argument. Po pierwsze, w takim razie musielibyśmy jako walutę wprowadzić także franka, bo wiele osób ma kredyt w CHF. A po drugie, to znam ludzi, którzy też brali takie kredyty, ale śpią dziś spokojnie, bo brali w takiej walucie w jakiej zarabiają, czyli w złotówce.

Pytanie więc pozostaje aktualne: czy ważniejsze jest euro, czy życie ludzi? Jak do tej pory rządzący wybierają euro. A gdzie w tym wszystkim jest zwykły człowiek?

marcins
O mnie marcins

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka