Mariasz Mariasz
399
BLOG

Lwów, 1918

Mariasz Mariasz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

W atlasach geograficznych w kilkunastu miejscach pojawiał się napis "nieznane". Słońce budziło się nad brzegami Malabaru. Kraj Zjadaczy Lotosu, Nadmorska Bohemia pod Palmami, Miasto Światła, Kraj Wolności, oprócz zwykłej geografii była jeszcze geografia marzeń. Odległe miejsca, wystarczyło wejść na statek, by gdzieś znaleźć szczęście i ukojenie. Płaski świat leżał na dwóch wielorybach, albo na skorupie żółwia, a w jego środku był Lwów, stolica kraju o herbie z trze­ma kawkami.
 
***
Przed Domem Akademickim grupa młodych ludzi ćwiczyła musztrę. Zajęcia prowadził cywil. Jedni byli ubrani w gimnazjalne mundury, starsi przyszli w akademickich czapkach. Komendy Kałapaziuk dawał austriackie. Przejęci młodzi ludzie karnie powtarzali zwroty, uczyli się zmiany szyków i maszerowania w kolumnie.
 
***
Przed miastem pociąg zatrzymał się. Dziewczyna otworzyła okno. W pobliskim lasku stało kilka powozów. Mężczyzna w narzuconym na ramiona czarnym płaszczu palił papierosa. Na ziemi leżał czyjś sakwojaż. Wagony drgnęły. Podróżni zbierali swoje rzeczy. Na budynku dworca wisiał dwugłowy, czarny orzeł na żółtym tle. Wzdłuż peronu chodziła kobieta w czerni, pokrzykując monotonnie: Chambres-Garnies, Chambres-Garnies ! Dziewczyna była kurierką Polskiej Organizacji Wojskowej. Z Krakowa wiozła rozkaz mobilizacji lwowskiego POW i zajęcia miasta.
 
***
W menaży oficerskiej major dragonów Weber stanął przed tablicą ogłoszeń Biura Korespondencyjnego. Czytał uważnie. Potem odwrócił się.
- Cesarz zwolnił nas z przysięgi.
- Co mówisz, Weber - krzyknął jego przełożony, pułkownik von Janczewicki.
- Na tablicy wisi depesza.
- To koniec monarchii.
Cesarz zwolnił z przysięgi oficerów i żołnierzy. Policjantów i urzędników. Ministrów, tajnych radców, referentów i woźnych. Administracja funkcjonowała jeszcze trzy dni. Urzędnicy wydawali decyzje w imieniu nie istniejącego cesarza i króla. Przystawiali do dokumentów pieczęcie z orłem Habsburgów. Gmachy urzędów stały nienaruszone. Na półkach stały segregatory pełne spraw w toku. Żołnierze nie mieli się komu poddać. Po staremu siedzieli w kosza­rach. Kiedy cesarz zwolnił wszystkich z przysięgi, dyrektor lwow­skiej policji dr Reinländer zdał sobie sprawę, że na jego tysiąc dwu­stu policjantów, blisko tysiąc to bandyci. Żydzi ze strachu zaczęli ostrzeliwać domy po nocach. Kupowali naboje korona za sztukę i strzelali w powietrze.
***
Pierwszego dnia listopada ranek był wilgotny i mglisty. Rusini aresztowali tylko kilka osób. Nie rozstrzelano nikogo. Kiedy na ulicy ukraiński patrol sprawdzał dokumenty przechodniów, ich "stij" brzmiało tak dziwacznie, że kobiety śmiały się i drwiły z żołnierzy, a mężczyźni wzruszali ramionami i spokojnie patrzyli ponad ich głowami. Kiedy trumniarza Szałabaję zatrzymał ukraiński patrol, pan Szałabaja poprawił poły czarnego surduta i wycedził: "Oj, bo zmierzę i zrobię trumnę !" Na coś takiego hajdamacy się odważyli, głośno protestowali przechodnie. Patrolom poprawiano broń. Spychano je z chodników. Ulicami przejeżdżały automobile pełne ukraińskich żołnierzy. Kiedy rozrzucali ulotki z pędzącego samochodu, ni stąd ni zowąd w powietrzu pojawiało się papierowe kłębowisko: "Żydzi są z nami". Józek narzucił płaszcz i wyszedł na miasto. W rękawie miał nóż szturmowy. Na placu Mariackim natknął się na patrol. To byli landszturmości, stare dziadki.
- Stij, ruki w hory ! - usłyszał. Józek podszedł do nich. Podniósł ręce i nóż zsunął się do rękawa. Ukrainiec przesunął dłońmi po jego tułowiu. Noża nie znalazł.
Józek patrzył na dwóch chłopów w żołnierskich mundurach i uświadomił sobie, że nie czuje do nich niechęci czy nienawiści.
- Nie bój się stary - powiedział Józek i objął go wpół - Daj mi broń i wracaj do swojej wsi, do koników. Potem chwycił żołnierza za ramiona i patrząc w jego twarz, wykrzyczał z uśmiechem: Cesarz bowiem kazał już wszyskich ablassen !
Drugi dalej trzymał Józka na muszce.
- Kiedy nie mogę - odparł landszturmista.
- A to czemu ?
- U nas dowódca srogi, sotnik Bukszowany. Szczo ja jemu powim ?
- Powiesz, że austriacki oficer wziął.
- A on zapyta: była u tego oficera żółto-sina kokarda ? - rzekł z chytrą miną drugi żołnierz.
- Ot tam, i kokarda, błahostka jakaś ! - odparł Józek.
Rozmawiali niczym starzy znajomi, spokojnie i z życzliwością.
- Słusznie pan mówi - odparł pierwszy chłop - Z panamy, Stepan, ne wyhrajesz. Lachy bardziej uparte od Żydów nawet.
- Kak ne wyhraju - odparł Stiepan opuszczając lufę - W Wisnewce rizali Lachiw !
- Wisnewka mała, Lwów duży. I lacka ! Tu Lachów więcej jak naszych.
- A więcej ! Znaczy, myślisz, żeby do tego Laszka-oficera nie strzelać tylko do wioski naszej wracać ? Ale on broń chce, a i nam się przecież jakaś obrona przyda!
- Zapłacę wam za każdy karabin sto koron.
- Dobrze by sprzedać karabin, Stiepan.
- Może i dobrze, ale chyba nam przyjdzie wojować z tym Laszkiem.
***
- Ukraińcy terroryzują miasto. - powiedział jakiś student.
- Te paredziesiąt rewizji ? Co takiego zrobili ? Przestraszyli parę służących ? Panowie chcecie iść na gerylasówkę ? – Józek Kałapaziuk podniósł głos - We Lwowie władzę utrzymuje regularne wojsko, tymczasem panowie chcecie rozdać broń cywilom. To się skończy powszechną rzezią, anarchią.
- Obowiązkiem Polaka jest chwycić za broń.
- Nie przyłożę ręki do waszego szaleństwa. My tu trwamy od wieków. Kim jesteście, żeby mi mówić, co mam robić ? No, kim pan jest, pana rodzina ?
- Ojciec jest dziennikarzem.
- Raz tu, raz tam ... Takie nie wiadomo co!
Nieznajomy student obruszył się i gniewnie powstał z krzesła.
- Panowie nie rozumiecie, co się dzieje ! Dolewacie benzyny do ognia. Jeżeli jest chociaż cień szansy na powrót prawdziwego państwa, to będę przeciwko wam. I w tej chwili jest mi zupełnie obojętne, jaka flaga wisi na ratuszu.
Usiadł przy stole i chwycił się za głowę.
- To nasza domowa kłótnia, żadna wojna. Po drugiej stronie mam przyjaciół, rodzinę. Teraz będziemy do siebie strzelać ?
- Trzeba nam oficerów.
***
Siedzieli w Domu Akademickim. Kałapaziuk uważał, że są skazani na śmierć, i to w ciągu najbliższych dni. Wieczorem przyszedł kurier i powiedział że porucznik Meyer skrzyknął kolejarzy w kinie "Grażyna", ale kiedy zaczął ich nakłaniać, aby przyłączyli się do walki, kolejarze oświadczyli, że są na państwowej, austriackiej pensji i nie będą się bić. W nocy Kałapaziuk uczył chłopców strzelać z rewolweru. Mierzyli do zakurzonych kotylionów. Słyszał tylko swój głos i metaliczny stukot kurków. Masz mało naboi, powtarzał im, musisz trafić za pierwszym razem. Spokojnie oddychaj. Oddychanie jest ważne we wszystkim, co wymaga skupienia. Nie trzymaj ręki sztywno. Spust ściągać powoli, ciągle mierząc. Nie zrywaj spustu, strzał sam padnie. Tak naprawdę nie będziesz miał czasu na celowa­nie. Jeśli możesz, to najlepiej przyłóż lufę do ciała i wtedy naciśnij.
***
Heimkehrerlager na Janowskiem, obóz dla powracających do domów żołnierzy cesarsko-królewskiej armii zajął pięcioosobowy polski patrol. Żołnierze poszczególnych narodowości wychodzili za bramę czwórkami, z białą flagą i swoim hymnem na ustach, a potem znikali za rogatką Grójecką.
Tyrolskie góry. Wyspy Dalmacji. Praga i czarne czeskie bory. Tatry. Słoweńskie barokowe miasteczka. Duino. Triest, jedyne na świecie miasto godne prawdziwego kosmopolity. Wiedeń. Sarajewo! Lwów. Kraków. Budapeszt. Wykwintne letniska. Węgierska puszta. Monarchia austro-węgierska opisana i ilustrowana. Najpiękniejsza monarchia świata.
 
***
Nad ranem wyszedł z dwoma chłopakami na miasto. Stali w bramie, czekając na ukraiński patrol.
- Dwóch idzie - pokazał ten starszy - z karabinami.
Student wybiegł z bramy, trzymając rewolwer przed sobą. Zawahał się chwilę. Kałapaziuk strzelił. Ukrainiec upadł, trzymając się za głowę. Drugi podniósł ręce. Następnego dnia Ukraińcy rozlepili na mieście ulotkę, "kak wojujut Poliaki". Napisali, że Polacy, "dwoch w sywych szapoczkach warszawskich" zastrzelili zza węgła Wasyla Pankewycza, studenta medycyny ze Stanisławowa.
 
***
Mieli przybyć strzelcy siczowi, szturmowcy, najlepsze wojsko w cesarsko-królewskiej armii. Uzbrojeni po zęby szli naprzeciw maszynowym karabinom. Dusili wroga chlorowymi granatami. Kałapaziuk przypomniał sobie rysunek z gazety. Oddział szturmowy, gromada ludzi w owadzich maskach z gumy, jakby zastygli w ciszy, biegła przez żółtą chmurę. Przed nimi obciągnięte drutem kozły. Ktoś trzymał granat w wyciągniętej do góry ręce. Po południu z frontu włoskiego przybył kilkutysięczny transport obdartych, wygłodzonych heimkehrerów, rosyjskich jeńców wracających z obozów, i w końcu dworzec przypominał mrowisko, w westybulu, poczekalniach, na dworcowych peronach leżeli pokotem, człowiek na człowieku, przerażeni i śmiertelnie zmęczeni, a kiedy zrobiło się ciemno, tylko rzadkie świeczki przyświetlały tej drgającej masie. Przybyli szybko znaleźli zapasy alkoholu w wagonach stojących na bocznicach dworca. Wszędzie walała się broń. W polskiej załodze dworca było wszystkiego kilkudziesięciu ludzi. O jedenastej wieczorem od zachodu rozległa się niespodziewana strzelanina.
- Strzelcy siczowi atakują ! - krzyknął ktoś.
Szklane dachówki peronowych hal rozpryskiwały się pod kulami. Józek chwycił kawaleryjski karabinek, zeskoczył na tory i pobiegł do końca peronu. Usacy już tam byli. Nie zapuszczali się pod oszklone hale, jedynie patrole zablokowały wszelkie wyjścia z dworca. Będą chcieli opanować ruch pociągów i ludzi, łączność i najważniejsze urządzenia dworcowe - pomyślał - w nocy, po ciemku, nic więcej nie zrobią. Ale rano już nic nie uratuje polskiego powstania.
- Nasi ostrzeliwują się z westybulu ! - usłyszał krzyk kaprala Dudka - Poruczniku, wracajcie!
Zbiegli po schodach do podziemnego przejścia. Tam ciemności były zupełne. Walili kolbami po głowach heimkehrerów, deptali po leżących. Przy wejściu do westybulu kapral Dudek zatrzymał żołnierzy. Wyjrzeli na salę. Płomienie pożarów rozświetlały olbrzymie wnętrze. Usacy wysypywali się bocznym wejściem. Józek uklęknął. Sięgnął do kieszeni po garść naboi i wysypał je na podłogę. Przyłożył karabin do ramienia. Strzelał bez odkładania kolby od twarzy. Jedna dłoń była stale na spuście, druga na gałce zamku i natychmiast po strzale następowało repetowanie. Nie celował. Chciał przydusić atakujących Ukraińców do ziemi. Zobaczył, jak jakiś usak upadł. Potem podniósł się, wbiegł na ganek i ukrył się pod oknem poczekalni.
- Wycofujemy się na zewnątrz! - wrzasnął Dudek.
Rzucili się do głównego wyjścia. Józek wpadł na jakiegoś harcerza, który trzymał się za postrzelony brzuch i płakał. Przed nim na cienkich nóżkach stał karabin maszynowy "Schwarzlose". Chłopak z jękiem sięgnął za spust i wycelował w strzelającego Ukraińca. Wydawało się, jakby na chwilę omdlał z bólu. Seria poszła po oknach poczekalni. Stłoczeni na podłogach ludzie zawyli. Ktoś rzucił granat na Ukraińca wchodzącego oknem. W jednej chwili wyjący tłum rzucił się do okien i drzwi. Każdy strzelał do każdego. Każdy szarpał, gryzł, każdy miał nóż. Bajonette auf, zakomenderował ukraiński oficer, ale za chwilę oszalała tłuszcza zakryła jego oddział.
***
Po zdobyciu kamienicy na balkonie pierwszego piętra urządzili strzelnicę. Siwoń, chłop z rzeszowszczyzny, obłożyl się tam murkiem z kilkunastu cegieł i zasłonił tarczą z zepsutej mitraliezy. W porannym ataku dostał kulę w oko. Nocą podwyższyli murek, dodali drugą tarczę, boki zasłonili materacami, a na betonową posadzkę postawili otomanę. Następnego dnia Ukraińcy zaczęli ostrzeliwać balkon z góry. Strzelec Hamajda został zraniony granatem karabinowym. Po ataku położyli na wierzch balkonu sprężynowy wkład do łóżka, a na górę parę warstw materacy. Balkon stał się zupełnie bezpieczny. Józek wyglądał przez szparę w stalowej tarczy. Po ostrzałem mieli całą ulicę Sykstuską, aż do kawiarni "Wiedeńskiej". Bramy w sąsiednich kamienicach były zabarykadowane. Ukraińcy siedzieli za ścianą. - Ulica czysta ! - krzyknął. W półmroku widział tylko cień wybiegający z bramy ich kamienicy. Harcerz ciągnął za sobą linę. Na murze zagrzechotały kule. Za chwilę chłopak zniknął w bramie grecko-katolickiego Seminarium. Czekali godzinę. Niedługo po tym, jak harcerz z powrotem wbiegł do ich kamienicy, nad brukiem podniosła się lina i za chwilę z bramy Seminarium wysunęła się skrzynia.
- Panie plutonowy, kasza jedzie ! - krzyknął ktoś z dołu.
 
***
Był zimny ranek. Nad miastem stała mgła. W oddali trzaskały pojedyncze strzały, pod ścianami kamienic przemykali się z rzadka przechodnie. Na ratuszu powiewała żółto-niebieska chorągiew. Bruk grzechotał pod kopytami galopującego konia. Mężczyzna w austriackim mundurze ściągnął cugle. Nisko nad miastem przelaty­wał ukraiński samolot. Rozległy się głuche wybuchy. To chyba ogród na Technice. W poprzek ulicy stały kozły opięte kolczastym drutem. Zasypane śniegiem bruki przecinała sieć rowów i transzei. Na drzewach i latarniach zwisały druty polowego telegrafu. Żołnierz w szarym, legionowym mundurze wlazł na drzewo.
- Hej, żownir - krzyknął - możecie przyjść i zabrać swoich zabitych! Nie będziemy strzelać!
- Dobre, dobre, panki Polaki !
Zjawili się ukraińscy sanitariusze, dźwigając wielkie nosze z ceratową budką. Na ramionach wisiały im szerokie, parciane pasy. Za rogiem ulicy włoscy jeńcy zbijali trumny. Nagle zabrzmiała trąbka. Grała przydługą, monotonną melodię, jak sygnał nieznanej armii. Z bramy wyszło kilka ciemnych postaci. Mężczyzna w długiej jesionce wymachiwał białą płachtą. Trębacz w satynowym chałacie stał sztywno, z instrumentem wzniesionym ku niebu. Co tam się dzieje, zapytał Kałapaziuk. To Żydki, odparł Lasocki. Panie sierżancie, żydowska delegacja, krzyczał żołnierz. Żydzi podeszli bliżej. Na melonikach mieli białe opaski. Moje nazwisko Kristeller, Samuel Kristeller, zaczął mówić mężczyzna z flagą. Jestem adwokatem. Przychodzimy tu w imieniu mieszkańców okolicznych ulic i prosimy o zapewnienie bezpieczeństwa naszym rodzinom i domom. Co się stało, zapytał Kałapaziuk. Cóż tu wiele mówić, pogrom, wypalił trębacz. Pogrom, potwierdził Kristeller. Biją naszych rodaków. Kto to robi, kim są ci ludzie, zapytał Kałapaziuk. To Polacy, z karabinami, nie wiemy co za jedni. Na bruku leżało szkło z rozbitych witryn. Resztki płótna walały się w tłustej kałuży. Nie pan zajrzy do szopy w podwórzu, powiedział Kristeller. Weszli w zapuszczoną bramę. W podwórzu stała rozsypująca się drewutnia. Trębacz otworzył skrzypiące drzwiczki. Polepa była zarzucona trocinami i mysimi odchodami. Po kątach leżały pordzewiałe piły, wiertła i siekiery. Pod daszkiem wisiały osie gniazda. Zamknęli tutaj Henocha Zysmana, roznosiciela gazet, i bili go aż umarł ! Na trocinach zakrzepły plamy krwi.
***
W grudniu mieli już tabor, park automobilowy, stację opatrunkową, oddział telefoniczny, izbę chorych, oddział żandarmerii i auto pancerne. W przerwach w walkach Ukraińcy i Polacy pili razem wódkę i robili sobie zdjęcia. Józek rozłożył "Pobudkę". Największym zainteresowaniem cieszyły się nekrologi. Tym razem był tylko jeden, porucznika Zubałowskiego, który "poległ od ekrazytowej kuli hajdamackiej", w ogrodzie na Technice.
- Jak ci na wojnie ? Wygramy, myślisz, przeciwko ruskiemu wojsku ? - zapytał strzelca Maronia.
- Spokojna głowa, panie poruczniku, ich wojsko nie takie straszne. Co potrzeba do wojny ? Dziesięć kompletów mundurów od Towarzystwa Krawców "Łączność", nafty w sam raz tyle, co było w aptece Mikolascha, godzinka nauki dla poborowych, ładowanie, rozładowywanie, strzał, szyki bojowe, kapitan Trześniewski potrzebował broni, ale były tylko świece, to zaniosłem mu pudełko. U nas celowniczy Pańko Grech, albo sierżant Zołoteńko co to nabrał praktyki w oblężonym Porcie Artura i uważał że najlepiej się zna na takiej wojnie, a u Ukraińców choćby czetar Kupczyński, albo chorąży Biliński, albo Schylling-Karatnicki, proszę jaki malowany Rusin, i tak strzelaliśmy do siebie, ale prąd elektryczny ściągał kule dotramwajowych drutów i nie trafiliśmy żadnego. Nie spodobało mi się, to poszedłem do innego oddziału, do Mazura. Zdobyliśmy powiatową komendę, a tam dobra pełno, oficerskie mundury różne, to i przebraliśmy się wszyscy za oficerów, w peleryny, ułanki, madziarskie kożuszki, czapki ze srebrnymi otokami. Weszliśmy jak dziady, a kiedy wychodziliśmy, ach, jakie piękne to było wojsko, osiemdziesięciu ludzi, śnieg na ulicy, i tylko zarzucaliśmy naszymi haftowanymi dolmanami, czarne buty lśniły w zimowym słońcu, na bal mogliśmy iść albo do operetki, same arystokratyczne szarże; oficerowie siczowi też galanty, jak był rozejm, poszliśmy do szynku po wódkę, sławny harmonista sierżant Bryś zabrał instrument, a w środku ukraiński porucznik, do Żydka podobny, prosi do siebie, przedstawia się; Ritter von Fed’kowycz de Hordyński, na mundurze miał pętelkę szambelańską i order Żelaznej Korony z wojenną dekoracją, flaszki z rumem każe podać i grzecznie mówi: "Wy tu Lachy dołho ne budete, bo my was wiriżemo wsich". To i piliśmy razem, a z wieczora pod naszą placówkę podeszło pewnie piętnastu striłków, pijaniuteńcy zupełnie, zaprowadziliśmy ich na salę, położyli na słomie, broń odebrali, bośmy sami mieli mało, a w nocy, gdy przyszła godzina rozpoczęcia walki, trzeba było ich powynosić na ulicę, żeby ich swoi zabrali, a siczowi nosili naszych, co się popili na schizmatyckich posterunkach, i tylko się popędzaliśmy, szybciej, mołodcy, bo za kwadransik będzie wojna. Nad ranem zaś głowy ich bolały i ze złości strzelali gęsto jak nigdy. Porucznik Schwarzenberg - Czerny umyślił wysadzić nieprzyjacielskie koszary Ferdynanda, weszliśmy w kanał, żeby przenieść dynamit i założyć przewód iskrowy, oddział prowadził kapral Maczko, który wziął za przewodnika pewnego staruszka, ale staruszek słabo widział i wysadziliśmy tylko klozet na podwórzu, nie ma co mówić ! Porządek się zrobi, tylko co będzie po wojnie ? Bo Lwów już nie będzie taki jak wcześniej.
- Goniec z dowództwa ! - krzyknął strzelec Kłyś.
- Co, rozkaz przyszedł ? Pewien doktor uniwersytetu w Wiedniu, uczony od pogody, jeszcze przed wojną dorabiał sobie w gazecie pisaniem komunikatów i kiedy wzięli go do wojska, to on każdy rozkaz kończył: "Będzie ciepło i słonecznie", albo "Jutro będzie zimno, wiatr porywisty".
Pocztówka o przyciętych, ząbkowanych rogach. Na zdjęciu kłębiły się palmy Abbacji, na odwrocie kartki ktoś o nazwisku Sikorski napisał: "O godz. 3 po południu zaczyna się ofensywa ogólna od lewego skrzydła. Znak - granie karabinu maszynowego na kącie 343".
Mariasz
O mnie Mariasz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura