Mariusz Jaskuła Mariusz Jaskuła
51
BLOG

"Być jak Bogdan Zdrojewski"

Mariusz Jaskuła Mariusz Jaskuła Polityka Obserwuj notkę 20

Nie ukrywam, że po ogłoszeniu wyników wyborów ogarnęło mnie uczucie niedoznawane przez ostatnie dwa lata. Stało się tak z powodu zwycięstwa ludzi, których na prawdę można cenić, lubić, a nawet, co zabrzmi może zbyt prowokacyjnie, ubóstwiać. Kiedy słucha i ogląda się np. Bogdana Zdrojewskiego, po panowaniu w mediach wszelakich wcześniejszych "koalicjantów", ma się doświadczenia wręcz metafizyczne.

Po takim przesłodzonym wstępie konieczne jest zastrzeżenie, że nie głosowałem na PO w tych wyborach, choć gdybym mieszkał we Wrocławiu, naturalne byłoby oddanie głosu na Zdrojewskiego. Mój lokalny kandydat nie wszedł do Sejmu, ale nie czuję się tym specjalnie zawiedziony - nie należy chyba postrzegać głosowania jako aktu określającego raz na zawsze nasze polityczne postawy. Moje poglądy są na tyle zróżnicowane i podlegające różnym fluktuacjom, często wyłącznie estetycznym, że nie uważam by przywiązywanie się do pojedynczego głosu, oddanego w jednostkowym momencie, było czymś koniecznym, ani cennym. Jakieś dziwne dylematy moralne, które u niektórych po wyborach się rodzą z powodu różnych późniejszych politycznych wolt, powodują tylko frustracje, bo i tak nikt nie byłby naszym reprezentantem na tyle, by odzwierciedlić nasze najszczersze pragnienia. Dlatego też uważam teraz PO za moich reprezentantów, zresztą sądzi tak chyba większość Polaków. Platforma była przecież partią "drugiego wyboru" dla olbrzymiej liczby ludzi, co możemy poznać po tych uśmiechach na ulicach, po jakiejś nowej energii, wynikającej z emancypacji społeczeństwa z okowów państwa rządzonego w sposób, wywołujący w społeczeństwie napięcie tylko paraliżujące.

Bogdan Zdrojewski, będąc gościem poniedziałkowego "Warto rozmawiać", sprawiał wrażenie gościa na prawdę niecodziennego. Kiedy był w programie Pospieszalskiego ktokolwiek, kogo równie intensywnie i z równie wielkim szacunkiem i życzliwością by słuchano? "Czuć" było z ekranu atmosferę studia, w którym Zdrojewski czarował widzów i uczestników programu swoją nienaganną dykcją, składnią, fleksją, kulturą języka i czym tam jeszcze można zaczarować. Nawet gestykulacja, postawa, ton głosu, oddziaływały, jak flet fakira. Kilkakrotnie musiałem otrząsać się z tego uwodzenia i wsłuchać się w merytoryczną warstwę. Problem w tym, że to właśnie merytoryczność, precyzja, rzetelność stanowią o stylu Zdrojewskiego. Mimo, że to nie mój styl - wolę bardziej emocjonalny, starający się wpłynąć na dyskutanta, subiektywnie zabarwiony - w momencie, gdy go słuchałem, wierzyłem, że wszystko jest możliwe: rząd ludzi kompetentnych, życzliwych ludziom, apolitycznych, sprawnych ludzi, znających się na "robieniu szczęścia".

Pozostaje odwieczne pytanie: i co teraz? Jak tu dalej żyć? Czy to dobrze, że polityka po przejściu teatralnego etapu farsy, zmienia się w heroiczną epopeję, w której mamy polityków porównywalnych bez żenady właśnie do "herosów"? Czy tęsknota wyborców była tak duża, że mamy do czynienia z procesem samospełniającego się proroctwa?

 

PS. Taki tekst w normalnym medium nazwany byłby "popłynięciem". Ja jednak nie piszę do normalnego medium, nie jestem do niczego zobowiązany i ... sobie "pływam". Trzeba jednak obiektywnie przyznać: dawno nie było do tego okazji.

 

Relatywista - łatwo daję się przekonać, ale nigdy do końca. @ Teraz piszę tutaj

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka