Marek Różycki jr Marek Różycki jr
5332
BLOG

Violetta Villas: - Złożyłam siebie w ofierze. W 11 lat od śmierci

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Kultura Obserwuj notkę 15
Nadzwyczaj… często krytykowana w Polsce za styl i ekstrawagancję, za granicą przyjmowana była entuzjastycznie – zarówno przez publiczność, jak i recenzentów. Zachwycano się jej głosem. Pisano, że jest biały krukiem wokalistyki. Śpiewała, grała w filmach i musicalach. Występowała w paryskiej Olimpii i nowojorskim Carnegie Hall; przez kilka sezonów była gwiazdą w rewii Casino de Paris w las Vegas! Jak to możliwe, aby Violetta Villas, artystka jedyna w swoim rodzaju, wokalny geniusz w skali światowej, obdarzony absolutnym słuchem i sopranem koloraturowym o czterech oktawach; wielka choć kontrowersyjna osobowość, nie tylko nie zrobiła kariery na miarę swoich możliwości, ale spędzała starość niemal w ubóstwie, wyobcowana, w atmosferze skandalu i niezdrowej sensacji! Przedstawiam Państwu pełny tekst rozmowy.

Ostatnia rozmowa z Violettą Villas - przed wyjazdem z podwarszawskiej Magdalenki,  gdzie miała swój dom, do Lewina Kłodzkiego.

5 grudnia br. minie już 11 lat od śmierci Violetty Villas, primadonny sceny muzycznej, kompozytorki, śpiewaczki operowej i aktorki. Artystka odeszła w wieku 73. lat.  Przedstawiam Państwu pełny tekst rozmowy. 

  *  *  *

-- Który to raz już rozmawiamy… Jest Pani bardzo smutna, więc - tym razem zacznę żartobliwie… Wydaje mi się, że wreszcie rozszyfrowałem Panią… Bliźniak drugiej dekady lubi wszystko, co modne, eleganckie, bardzo aktywne, żywe, dynamiczne, efektowne, błyskotliwe...

-- …już muszę zaprotestować! Nigdy nie goniłam za modą. To wymysły tych, którym wydaje się, że można ukryć za strojami pustkę wewnętrzną. Szokują, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Sposobem ubierania się – ulegającym ciągłym zmianom – starają się udowodnić, przede wszystkim sobie, że nadążają, że są tacy nowocześni, wspaniali, akuratni… Jak to się dziś mówi: „cool” i „trendy”… A przecież styl to człowiek! Modę dopasowuję do siebie. Wybieram to, co ja uznaję za modne, co do mnie pasuje i w czym jest mi – moim zdaniem – dobrze. Nie uznaję dyktatury... – także w modzie…

-- A zatem dalej weryfikujemy wyroki astrologów: Bliźniak nie podporządkowuje się – jest niezależny, ambitny, pielęgnuje cechy indywidualne. Posiada szczególne zdolności artystyczne – najlepiej ma wykształcony zmysł słuchu. Jest raczej dobroduszny, delikatny, szczery, lojalny, posiada wdzięk, często wybitną urodę i zawsze gorące serce. Z usposobienia raczej opanowany i rozsądny – potrafi jednak wpaść we wściekłość nie biorąc pod uwagę konsekwencji. Z tego względu spotyka go wiele przykrości i kłopotów…  Zgadza się Pani z tym wizerunkiem?

-- Czasami lubię się podporządkować – oczywiście, jeśli uznam, że jest to dobre, mądre i przemyślane. Fakt – serce mam gorące, ale kłócić się nie lubię. Człowiek mądry, doświadczony przez życie – ustępuje głupiemu. Nie traci sił na walkę z problemem, tylko stara się ponad niego wyrosnąć. Spojrzeć z innej perspektywy. Moją życiową dewizą jest autentyzm. Mam odwagę być sobą i tylko ja wiem, jak wielką cenę płacę za tę postawę…

-- ? ? ?

-- Zło tkwi właśnie w tym, że zbyt często pragniemy się za wszelką cenę przypodobać, podobać, naśladować te „trendy”, dostosować, dopasować. Rzadko kogo stać w dzisiejszych czasach na luksus refleksji – poznania, zgłębienia siebie samego. Jak może ktoś, kto nie rozumie, nie pojmuje samego siebie, dogadać się z bliźnimi, współżyć z otoczeniem? Jak może żyć prawdziwie?!

-- ! ! !

-- Wracając jednak do mojej charakterystyki astrologicznej – czasem wpadam w złość, gdy mam do czynienia z agresją, wrogością, złą wolą i negatywnym nastawieniem wobec mnie. Reaguję spontanicznie, ale oczywiście w granicach dobrego wychowania… Bywają także nieporozumienia i kłopoty, których nie da się w życiu uniknąć.

-- Proszę, powygłupiajmy się - tym razem - odrobinę... Mówią, że jeśli kobieta ma zamiar rzeczywiście żałować za swoje grzechy – musi się przede wszystkim postarać o złą krawcową… Inaczej nikt jej nie uwierzy...

-- Dobry dowcip, ale – jak już wspomniałam – nigdy nie przywiązywałam specjalnej wagi do ubioru. Muszę panu powiedzieć, że w ogóle sprawy tego świata, które zaprzątają niejedną głowę, są mi obojętne. Oczywiście, cieszy mnie, że przez pewien okres moja sytuacja się zmieniła i po latach milczenia – znów mogłam śpiewać. Ale powrót ten musiałam okupić cierpieniem. Cierpię również obecnie, że dla mediów, radia i rozmaitych stacji telewizyjnych – przestałam istnieć. Ale tłumaczę to sobie, że podobnie było z przedwcześnie zmarłym Czesławem Niemenem czy jest z genialną Ewą Demarczyk.

-- Prasa, media wszelakie obecnie zajmuje się plotkami, niedyskrecjami, często – pomówieniami. Czy mogę prosić Panią o trochę niedyskrecji z życia prywatnego?... Przecież jest Pani z krwi i kości kobietą…

-- Powróciłam do rodzinnego Lewina; mam przy domu schronisko dla psów, kotów i innych zwierząt – braci mniejszych, jak przyjęło się mówić – co strasznie denerwuje moich, dalekich przecież, sąsiadów. Wszyscy żerują na sensacjach, a kiedy okazuje się, że ich nie ma – zawiedzeni coś zmyślają, albo, niczym zdarta płyta, zadają pytanie: „Co pani robi, że ma pani takie bujne włosy?...” Odpowiadam: smaruję naftą… Tak, tak, piję też kozie mleko… Ja raczej przywykłam do pustelniczego trybu życia – cenię samotność i niezależność. Znalazłam swoją własną receptę na pogodę ducha, radość życia, młodość, bo duch się nie starzeje. Dopracowałam się własnej życiowej filozofii. Cóż mogę powiedzieć więcej? Jestem nadal życzliwa ludziom, chętnie pomagam im – nawet obcym. Wiem, że często – tak jak i w przeszłości – wykorzystują moją łatwowierność, by nie rzec - naiwność. Kocham zwierzęta, naturę. Lubię też czasem dla sportu jeździć na motorze – taki małym…

-- Istnieje teoria, że aby uniknąć cierpień – należy stać się obserwatorem swojego życia. Czy tak poznała Pani i odnalazła siebie?

-- Rozczarowania, zawody, upokorzenia, zwątpienia, zdziwienia, mają w dużej mierze swój rodowód w fakcie nieposiadania przez nas wiedzy o nas samych. Dlatego też dzisiaj interesuje mnie kontemplacja, rozmyślania w samotności. Tak, najpłodniejsza okazuje się samotność, w której każdy może odnaleźć swoją twarz prawdy. Jakże innego wymiaru nabierają w takim oświetleniu nasze – i każdego z osobna – problemy dnia codziennego. Tak więc inny rodzaj spraw, spraw natury duchowej, jest dzisiaj dla mnie ważny. Rozumiem to doskonale, że lepiej BYĆ , niż MIEĆ. Nawet w kapitalizmie…

-- Zatem mylił się ten, kto sądził, że mężczyzn można analizować, kobiety zaś tylko podziwiać…

-- Wszystko się odmieniło, bo obecnie żyję duchem a nie ciałem, zmysłami, karierą. Owszem, ocierałam się o nią, ale nigdy tak naprawdę nie była dla mnie ważna, nie była celem samym w sobie. Bardzo trudną walkę stoczyłam z sobą samą, by pokonać wszelkie zło: zmysły, namiętności, skłonności i wady. Zawsze pragnęłam, żeby mój duch rządził mną, a nie ciało i zmysły – źródła wszelkiego zła i zdrożnych pokus.

-- Rozumiem: nieokiełznane zmysły i słabe ciało…

-- Nie akceptuję tego, co się dzisiaj dzieje na świecie. Świat jest ciężko CHORY!!! Ileż zawiści, bezinteresownej złości, podłości, nieposkromionych oczekiwań "po trupach bliźnich". Ludzie chcą BYĆ tylko poprzez MIEĆ i to za wszelką cenę, jak to się mówi: ”po trupach”. Dlatego między innymi wybrałam samotność. Był to świadomy wybór. Tak jest lepiej i mądrzej; przy tym wiele dobrego mogłam uczynić dla innych. Zdecydowałam się złożyć ofiarę z siebie i jestem szczęśliwa. Jawi mi się inny – tak piękny i fascynujący - świat, że gdyby ludzie zechcieli go poznać (choć to trudna sztuka), nie pragnęliby niczego innego. Znaleźliby ukojenie, ład serca, a swemu życiu nadaliby sens.

-- Czy dzisiaj – z perspektywy czasu – inaczej pokierowałaby Pani swoim życiem, karierą?

-- Nie sądzę, żeby człowiek miał aż taką władzę, by mógł tak do końca pokierować własnym losem. Myślę, że jest i przeznaczenie, z którym człowiek się rodzi. Życie można przyrównać do teorii prób i błędów. Ważne, by w czas wyciągać wnioski i nieustannie uczyć się życia. Patrząc wstecz – nie widzę niczego takiego, czego musiałabym się wstydzić. Zawsze byłam osobą skromną. Uciekałam od towarzystwa, nigdy nie bawiło mnie „światowe życie i przygód sto…” Po koncertach wracałam do domu, gdzie zawsze było wiele zwierząt, którymi uwielbiam się opiekować. Gdybym nie była śpiewaczką – chciałabym zostać pielęgniarką, opiekunką najciężej chorych i poszkodowanych przez los, ułomnych ludzi. Tak bardzo chciałabym im pomóc, pocieszyć, zaopiekować się, ukoić, zaśpiewać…

-- Zapewne nieco inaczej rozłożyłaby Pani akcenty w swoim życiu...

-- Nie marnowałabym cennego czasu na niepotrzebne, puste rozmowy, zbędne spotkania, życie między płytkimi, bezwartościowymi, butnymi a jednocześnie mocno zadufanymi w sobie ludźmi. No cóż, żeby śpiewać – musiałam niestety zaistnieć w różnych kontaktach międzyludzkich, w rozmaitych środowiskach… Strwoniłam wiele czasu na bzdury i to dziś boli najbardziej.

-- Zdarzenie, które utkwiło Pani w pamięci…

-- Pamiętam takie wydarzenie ze średniej szkoły muzycznej, które – być może – zadecydowało o mojej karierze. Między innymi uczył nas tam gry na puzonie wiekowy profesor. Ponieważ był biedny, instrument posiadał stary i wysłużony. Jego wielkim i – wydawać by się mogło – nieziszczalnym marzeniem było posiadanie wysokiej klasy puzonu „conna 48”, którego cenę można było przyrównać do ceny samochodu. Stało się już tradycją, że nasz profesor mówił na zajęciach o swoim marzeniu, wzdychał, po czym wyciągał swój stary, zniszczony instrument… W tym czasie prosiłam go bardzo, by choć raz zabrał mnie do radia na przesłuchanie. Molestowałam go wielokrotnie i zawsze słyszałam: „Ty masz głos operowy i piosenkarką nie będziesz!”...

-- ? ? ?...

-- ...w końcu, po którejś z rzędu mojej prośbie, dał się ubłagać. Zgodził się na odczepnego, żebym przyszła wieczorem, kiedy już muzycy zbierali się do domów. Kiedy weszłam – biednie ubrana, z warkoczem, w bereciku, stremowana – orkiestra Klimczuka zaczęła się śmiać: „Oho, nowa gwiazda…” Zobaczyli prowincjuszkę i zaczęli chować instrumenty. Kiedy na rozgrzewkę zaśpiewałam „Cygańską miłość” – zapanowała cisza, wymowne milczenie. Sam Klimczuk usiadł przy klawiaturze i zbadał skalę mojego głosu. Orkiestra przestała się pakować… Mój profesor dumny, jak paw: „A nie mówiłem panom, że ona ma głos…” Tak rozpoczęła się moja kariera. Kiedy po sukcesie wracałam ze Stanów w glorii chwały – nie zapomniałam o profesorze, który tyle razy wypędzał mnie z radia… Wysiadłam z samolotu trzymając puzon „conna 48”… Wśród tłumów witających mnie na lotnisku był i mój profesor… Popłakaliśmy się oboje.

-- Proszę o tak zwane pierwsze skojarzenia. Podaję hasła: Sens życia…

-- … to swoista mądrość, która przychodzi w ciszy, w samotności, w odosobnieniu, kiedy człowiek kontempluje i analizuje siebie.

-- Szczęście…

-- …mieć czyste i dobre serce, czyste ręce i twarz; mieć czyste myśli.

-- Wiara…

-- …jedynie wiara w Boga – to jest cud prawdziwy, zwycięstwo, objawienie, prawdziwe szczęście.

-- Miłość...

-- …Interesuje mnie wyłącznie miłość czysta – nie zbrudzona ziemskimi układami, interesami....

-- Sukces…

-- …prawdziwy sukces musi chodzić w parze z Pokorą!

-- Szczerość…

-- … to otwartość serca.

-- Funkcjonuje opinia, że jedynie powodzenie rozstrzyga o słuszności danej sprawy…

-- Niektórzy opacznie rozumieją, że zwycięzców nikt nie sądzi. A przecież nie może być zwycięstwa, gdy postępuje się niegodnie, nikczemnie. Nie uważam, by cel uświęcał środki. Zawsze i wszędzie trzeba być człowiekiem i kierować się ludzkimi odruchami. Powodzenie, sukces, który nie zna ciosów twardej ręki, upokorzeń, łez, bólu, cierpienia, upadku, poobijanych kolan i nóg – jest marnym i wątpliwym osiągnięciem. Nie ma swojej wartości; jest bezbarwny i nieprawdziwy.

-- Stało się już w Polsce obyczajem, że każdy efektowny sukces przysparza wrogów. Trudno o dobre samopoczucie, gdy ślepi rozprawiają o kolorach, a głusi poprawiają nam akcent. Czy potwierdza Pani tezę, że niezgodność „krytyków” między sobą dowodzi zgodności artysty z sobą?

-- Zgadzam się z tym twierdzeniem. Trzeba być mocnym i nie zważając na nic iść swoją drogą. Jest takie przysłowie o karawanie i psach, które szczekają… Tak więc powtórzę jeszcze raz – trzeba mieć wielką odwagę, aby być sobą. Ale silny i przygotowany na przyjęcie ciosów może być tylko ten człowiek, ten artysta, którego duch jest czysty i podporządkowany tej jednej idei talentu, na służbę którego się zaciągnął.

-- Ktoś zauważył, że gazety i czasopisma starają się czasem nakłonić publiczność, by osądzała ona na przykład rzeźbiarza nie według jego rzeźb, lecz wedle tego, jak traktuje swoją żonę, malarza – według jego majątku, a poetę – według koloru jego krawata…

-- … pocieszam się, że obojętność jest zemstą świata wobec miernot. A skoro tak wiele mówią… Niech mówią!... Ludzie piszący o mnie przyczynili się do tworzenia wielu mitów, zmyśleń, nieporozumień, kłamliwych opinii wokół mojej strony. Bo dziś nie liczy się prawda, tylko sensacje za wszelką cenę, plotki, pomówienia. Byle się sprzedało!... Trzeba umieć rozróżniać wartości, zadać sobie minimum trudu, by poznać drugiego człowieka – zanim wyda się opinię, osąd na jego temat. Ale dziś nikt nie ma na to czasu…

-- ! ! !....

-- Zauważyłam, że ludzie lubią produkować laurki bądź donosy na okoliczność „poznania” bliźniego. Bardzo doraźne, przykrojone na miarę i akuratne – zgodnie z wymogami chwili… Tyle bowiem czasu poświęcają sobie nawzajem. I tylko krzywdzą i ranią bezmyślnie. Dzisiaj wiem już, że te oceny, krytyki, bajeczki na mój temat biorą się stąd, że ci, którzy o mnie pisali i czasem jeszcze piszą, nie rozumieją mnie. Nie odczuwają, nie przeżywają tego co ja. Dusza ludzka ma wiele strun, które trzeba umieć poruszyć, by na nich zagrać. Jakże ktoś ubogi duchem – nawet jeśli mnie prześcignął w wykształceniu, skończył uniwersytet – może o mnie wydawać wyroki i sądy ostateczne. On nie pojmuje, nie ogarnia, nie przeczuwa nawet tego, co jest we mnie. Ja nadaję na innym zakresie fal, których on nie jest w stanie odebrać. Wtedy najlepiej zamilknąć i nie prowokować napaści, bezrozumnych ataków. Ten, co tak pisze – daje świadectwo własnej niedojrzałości. I nic więcej, nic więcej… Czasem myślę, że posiadam najpiękniejszą tajemnicę: tylko ja wiem, jaka jestem naprawdę…

-- Funkcjonuje opinia, że wielki artysta nie rozumie, że można pokazywać życie lub piękno w jakikolwiek inny sposób, niż on to robi…

-- W swoim życiu poznałam wielu wielkich ludzi, artystów cenionych na całym świecie i muszę panu powiedzieć, że ci naprawdę wielcy – byli nadzwyczaj skromni, pełni pokory, a nawet obaw. Mądrość zaś polega na tym, by nie tracić bezrozumnie sił na tym targowisku próżności, nie rozdrabniać swojego talentu. Bywa, że ci wielcy nie przebijają się, wolą usunąć się w cień, ale przecież i tak są wygrani... Mają talent. W końcu zwyciężają…

-- Czy uważa Pani, że talentom należy pomagać?

-- Tak, pomagać, ale w miarę – rozsądnie, bez przesady. Zagłaskiwanie talentu może rozbudzić złe skłonności i wypaczyć osobowość. Takie postępowanie nigdy na dobre nie wyjdzie, „nie zaowocuje” jak należy, nie odwdzięczy się… Utalentowany człowiek musi przejść przez wszystkie etapy rozwoju tego swojego daru od Boga. A owoc, który gardzi jakimkolwiek etapem swego rozwoju – nigdy nie dojrzeje...

-- Powiedziała Pani, że „prawdziwej mądrości nie znajduje się w tłumie” – uzasadniając niejako wybór samotności, ucieczki do natury, obcowania z samą sobą. Poświęciła się Pani rozmyślaniom nad sensem życia, przemijaniem, względnością pojęcia sukcesu i porażki. Ale przecież najlepszym ponoć lekarstwem na człowieka jest człowiek…

-- Oczywiście, że człowiek, ale nie t y l k o człowiek. Ludzie inni – artyści – mają utrudnione życie. Za dużo na ich drogach znajduje się takich ludzi, co tylko pragną "grzać się w ich otoczeniu", pragną wszystko uczynić, aby tylko przeszkodzić w dojściu do celu, a nawet - zaszczuć "bezinteresownie"...  Nie potrafią bezinteresownie wspomóc, wesprzeć, być ich ostoją, zrozumieć, kochać, a czasem i wybaczać…

-- Przecież kochała Pani… Z wczesnego związku ma pani syna…

-- Tak kochałam bardzo. Kiedyś. Mężczyzn spod znaku Koziorożca… Są zaborczy, zazdrośni, dumni…

-- …ale do przesady lojalni, wierni, uczciwi, konsekwentni, nieustępliwi, cierpliwi, współczujący, gotowi oddać „ostatnią koszulę” przyjacielowi…

-- Skąd pan to wie?

-- …właśnie jestem spod tego znaku…

-- Fatum jakieś, czy co?... Zaczynam się pana obawiać… Hmm, najlepiej będzie, jak skończymy tę rozmowę…

-- A zatem uważa pani, że ten dąży do celu najszybciej, kto idzie samotnie?

-- Mówię tylko z własnego doświadczenia. O sobie. Smutne to i gorzkie zarazem. Nie dopuszczano mnie tam, gdzie powinnam być, gdzie powinnam wyjeżdżać – reprezentować Polskę; tam, gdzie powinnam i miałam wszelkie predyspozycje ku temu, by błyszczeć – byłam bezwzględnie skreślana, niszczona. Dlaczego? Ano nie dostawałam paszportu i nie kierowano mnie tam. Jak wróciłam do kraju [na pogrzeb mojej matki] - z Las Vegas, gdzie odniosłam, naprawdę, oszałamiający sukces. Członek biura politycznego KC PZPR – Milewski – chciał mnie namówić do współpracy z wywiadem!... Ja miałam być taką Matą Hari w Stanach… Oczywiście, odmówiłam i… nie mogłam już powrócić do Las Vegas, by kontynuować karierę. Czytał może pan, co o mnie wypisywali, jakie   kłamstwa, bzdury, ohyda!!!

--  Tak, widziałem... A współpraca z SB MSW... 1968-72...? 

-- Kompletna bzdura!!! Odmówiłam i teraz już wiem, dlaczego nie było i nie ma moich płyt?! Dlaczego nie mam nawet jednej złotej płyty?!...  Gdy raz od święta radio wyemituje moją piosenkę – cała Polska wrze – dostaję setki listów i bardzo wiele dowodów uznania. A inna pani czy chłopaczek bez głosu „chodzi” i piętnaście razy na dzień, także w różnych stacjach telewizyjnych – choć ich występ nie ma takiego oddźwięku… Dlaczego?! Gdy moi wielbiciele głośno domagają się płyty – owszem, wytłoczą marne 150 tysięcy, żeby nazywało się, „że płyta wyszła” – i na tym koniec! Po godzinie płyty nie ma. Dlaczego?! I utrzymuje pan, że najlepszym lekarstwem na człowieka jest człowiek !...

-- Podobnie postępowano z ś.p. Czesławem Niemenem. A fani nadal bezskutecznie domagają się piosenek Ewy Demarczyk. Taak, niszczenie diamentów – to czysto narodowa specjalność!  Ale nie bez przyczyny powracam do tematu miłości, bo miłość była naczelnym light-motivem Pani przebojów. I nie bez przyczyny pytam o rolę miłości w Pani życiu, skoro miłość potrafi nadać mu sens, działa motywująco, kształtuje też inne uczucia. To „coś nieokreślonego”, ta drobnostka niepodobna do ujęcia w słowa – porusza całą ziemią, królami, wojskami, całym światem…

-- Tej czystej, bezinteresownej, wzniosłej miłości prawie nie ma w obecnym świecie; wyszła z mody…, została skażona, zbrudzona, spodlona. Wszystko to teraz stało się takie wulgarne, przyziemne, niskie. Kiedyś myślałam – gdybym spotkała takiego mężczyznę, którego mądrość mieszka wysoko, uczucia są czyste i szlachetne serce – to nie powiedziałabym nie… Ale moje marzenia nie ziściły się, niestety. Dzisiaj ludzie wstydzą się serca, prawdy, szczerości; wstydzą się i obawiają okazywać uczucia! Bo to rzekomo świadczy o słabości… Wszystko to, co wartościowe, okrzyknięto zacofanym, niemodnym, głupim, prymitywnym, infantylnym. Dlaczego?!...

-- ! ! !...

-- Przecież bez serca upadają przyjaźnie, małżeństwa, nawet całe narody i cywilizacje. Wszystko potrzebuje miłości! Tam, gdzie nie ma serca, ziemia staje się jałowa, króluje – tak wszechobecne teraz – wyrachowanie, cynizm, podłość i szyderstwo. W sercu jest cała tajemnica zawarta – to jest wielka tajemnica i odpowiedź zarazem. Ludzie zaś bezrozumnie degradują przymioty serca, poniżają, ośmieszają… Ale nie wszyscy dają się oszukać. Dlatego dobrzy ludzie mnie rozumieją i bardzo lubią; źli – nienawidzą. Ja zawsze śpiewałam i śpiewam sercem, które umie najpiękniej przemawiać do ludzi.

-- Czy zgodzi się Pani, żeby przesłaniem naszej rozmowy była myśl Czechowa: „Gdzie sztuka, gdzie talent, tam nie ma oni starości, ani samotności, ani chorób, a nawet sama śmierć nie taka straszna”?

-- Do tych pięknych, mądrych słów dodałabym tylko… serce. Bo i cóż z talentu, gdzie nie ma serca, które mądrze tłumaczy, umie doradzić, poprowadzić. Artysta bez serca buduje swą twórczością świątynię bez Boga… Właśnie w sercu mieszkają słowa proste, ciepłe, zwyczajne, nieskomplikowane. Dlatego kocham prosty, zwyczajny język, bo to co proste, jest takie piękne, takie bliskie i zrozumiałe dla wszystkich ludzi, którzy na nowo muszą nauczyć się porozumiewać między sobą. Nie tworzyć gett biednych i bogatych – tylko jeden kraj rozumnych. Ludzie powinni wreszcie nauczyć się porozumiewać i nawzajem się rozumieć….

------------------------------------------------------------------------

Violetta Villas, właściwie Czesława Cieślak - ur. 10 czerwca 1938 w Liège w Belgii – piosenkarka, aktorka, kompozytorka, autorka tekstów. Jej głos to sopran koloraturowy o rozszerzonej skali, obejmującej 4 oktawy. Zmarła w nędzy w Lewinie Kłodzkim 5 grudnia 2011 w Lewinie Kłodzkim); – artystka estradowa, osobowość sceniczna, śpiewaczka, piosenkarka pieśni estradowych, operowych i operetkowych, aktorka filmowa, teatralna i rewiowa, kompozytorka, autorka tekstów.

Jej głos był charakteryzowany jako sopran koloraturowy o rozszerzonej skali. Miała słuch absolutny. Grała na fortepianie, puzonie oraz skrzypcach. Przez wielu uważana za legendę polskiej muzyki, w prasie francuskiej i amerykańskiej określana jako "głos ery atomowej" oraz "biały kruk wokalistyki światowej”. Przez kilka dekad polski symbol seksu. Mówiła biegle po francusku i rosyjsku, władała także językiem niemieckim i walońskim... Zmarła w nędzy i zapomnieniu 11 lat temu...

Zobacz galerię zdjęć:

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura