Okładka książki
Okładka książki
MartaBronk MartaBronk
240
BLOG

Czas na inne opowieści: „Krąg łgarzy…”

MartaBronk MartaBronk Kultura Obserwuj notkę 0

Jean-Claude Carriere,Krąg łgarzy.Powiastki filozoficzne z całego świata, t. 1., Warszawa 2013.

 

Urok tej książki najlepiej oddają słowa samego Autora przedstawiającego w części wstępnej („Tu jest jaśniej”)  świat pojęć, w które nas wprowadza. Zamiast więc karkołomnych medytacji nad istotą powiastek i opowieści zawartych w tym tomie, oddajmy głos samemu J.-C. Carriere…

 

„Główną siłą baśni jest oczywiście to, że w kilka słów przenosi nas w inny świat, taki, w którym wyobrażamy sobie rzeczy, zamiast przyjmować je w takiej postaci, w jakiej je nam narzucono; w świat, gdzie panujemy nad przestrzenia i czasem, w którym poruszamy postaciami nieistniejącymi i do woli zaludniamy inne planety, gdzie wprowadzamy jakieś stworzenia pod rzęsę stawów, między korzenie starych dębów, gdzie na drzewach wiszą kiełbaski, gdzie strumienie zawracają do swych źródeł, gdzie gadające ptaki porywają dzieci, gdzie niespokojni zmarli powracają po cichu, by naprawić coś, czego zapomnieli za życia, w świat bez granic i bez reguł, gdzie wedle własnej woli wywołujemy spotkania, walki, namiętności, niespodzianki.

Bajarz to przede wszystkim ten, kto przychodzi skądinąd, ten, wokół którego gromadzą się na wiejskim placyku ci, co ze swej wsi nigdy nie wyjadą, a on im ukazuje inne góry, inne księżyce, inne strachy, inne twarze. Jest tym, który rozgłasza przemiany, który skupia uwagę, bo przynosi coś nieznanego. Jest innym okiem, innym głosem.

W tym sensie poprzez słowa „był sobie raz” wkracza w dzieciństwo każdego człowieka, a może też w dzieciństwo ludów coś spoza naszego świata, inaczej mówiąc – metafizyka, i to często wkracza z takim impetem, zapuszcza korzeń tak trwały, że przez całe życie będziemy brać nasze ludzkie wyobrażenia za bezsporna rzeczywistość. Baśń, którą nam opowiedziano, wzbudza w nas najpierw zachwyt, uniesienie, z czasem zaś staje się wręcz fundamentem naszych wierzeń, a ich ślepą moc znamy.

Baśń nie ogranicza się jednak do tego przekroczenia czy, jak kto woli, transgresji. Z naturalnego obowiązku, bo przecież zasadniczo jest stosunkiem między ludźmi, odnosi się ona zawsze do publiczności, która jej słucha, czasem nawet – w sposób mniej widoczny, bardziej utajony  - do samego bajarza. Jest jak jeden z tych magicznych przedmiotów, które  tak często w niej występują, na przykład mówiące lustro.

Opowieść jest publiczna. Opowiadając siebie – mówi. Narcyz, który myśli tylko o sobie, który widzi tylko siebie, nie może niczego ani wymyślić, ani opowiedzieć. Jest zatopiony w swym niemym odbiciu, nie słucha niczego. Publiczne opowiadanie jakiejś historii, czynność z pewnością przyczyniająca się do utrzymania tożsamości narodów, występuje dziś powszechnie we wszelkiego rodzaju filmach, które niezmordowanie pokazuje nam telewizja lub które oglądamy w różnych nośnikach. W przeszłości nasze oczy nigdy nie miały do wyboru tylu dramatów, komedii, seriali, skeczów, sag historycznych. Ilościowo opowieść rywalizuje z wszechobecnością obrazu, z którym od stu lat jest połączona.

Tylko ilościowo: co do reszty, trudno nam cokolwiek powiedzieć. To rzecz gustu. (…)

Bo wszystko jest opowieścią, nawet historia przez duże „h”. Wszystko jest opowiedziane jako szereg kolejnych działań, z których jedno przychodzi po drugim, usuwając i zastępując poprzednie. Tak toczy się świat. Najpierw było to, a potem tamto. (…)

Opowieść ludowa, mówiona wprost do ucha bez imienia autora, nie ma ambicji trwałości. Godzi się na zaniedbanie i na długie fazy zapomnienia. Jeśli zaginie, to cóż – mówi się trudno. Znajdą się inne. (…)

Opowiedzieć jakąś historię to nie tylko odejść gdzie indziej. Jest to szczególny sposób wpasowania się w czas, a zarazem zaprzeczenia mu. Czas narracji mieści się niemal bez wysiłku w łożu tego czasu, który jest panem niezwyciężonym (…).

Zapytałem kiedyś neurologa Olivera Sacksa, kim jest jego zdaniem człowiek normalny. Pytanie banalne, niewiele znaczące. Ale Oliver Sacks, jako neurolog, miał na to swój pogląd. Po chwili wahania odpowiedział mi, że człowiekiem normalnym jest może ten, kto potrafi opowiedzieć własną historię: wie, skąd przybywa (ma jakieś pochodzenie, przeszłość, uporządkowaną pamięć), wie, gdzie jest (zna swoją tożsamość), i sądzi, że wie, dokąd zmierza (ma jakieś projekty, a u kresu – śmierć). Tkwi zatem w nurcie jakiejś opowieści, jest jakąś historią, potrafi wypowiedzieć siebie.

Kiedy ten stosunek jednostka/historia z jakiegoś psychologicznego lub mentalnego powodu pęka, pęka też opowieść, ginie historia, człowiek zostaje wyrzucony z nurtu czasu. Już nic nie wie, ani kim jest, ani co ma robić. Czepia się paru tygodni istnienia. Z punktu widzenia lekarza zdaje się dryfować. Jego mechanika cielesna działa, ale on sam zgubił się w drodze, już nie istnieje.

Czy o społeczeństwie można powiedzieć to samo, co o jednostce? Niektórzy sądzą, że tak. Nie móc wypowiedzieć siebie, znaleźć własnej tożsamości, usadowić się normalnie w nurcie czasu: przez to mogłyby zniknąć całe ludy odcięte od innych, a zwłaszcza od samych siebie z braku wciąż na nowo ożywianej pamięci.

Tak jest dziś z ludami afrykańskimi, południowo amerykańskimi. Są zagrożone milczeniem. Wielu opowiadaczy podlega obecnie cenzurze numer jeden, tej handlowej, kroczącej pod sztandarem „swobodnej konkurencji” (Kalifornia i Mali, na przykład mogą ze sobą „swobodnie konkurować w dziedzinie produkcji telewizyjnej: co to naprawdę znaczy? Czy to nie jest kolejny przykład typu „wolny lis w wolnym kurniku”?), są zakneblowani. Czystka estetyczna i czystka etniczna były zawsze bliźniaczymi siostrami. Dochodzi do tego rzekomy liberalizm, który mówi nam po prostu: milczcie.

I dodaje w tym samym zdaniu: i słuchajcie nas.”

 

Jakiego rodzaju opowieści znajdują się w tej grupie wybranych przez Autora? Nie są one o wróżkach; nie pytają też o prapoczątki wszystkiego; do sag historycznych również im daleko. Ale na pewno są „z tego świata”, jak zapewnia Carriere. „Kiedy wracałem do opowieści, które lubiłem naprawdę, widziałem, że dzieją się one zawsze na tym świecie, ale często pozań wykraczają, wstrząsają nim. Zawierały pewien sens, a nawet kilka sensów ukrytych jeden za drugim. Były to historie przemyślane, wypracowane, stworzone po to, by pomagać żyć, a czasem umrzeć, wymyślone i opowiadane w społeczeństwach zorganizowanych i czujących się bezpiecznie, wierzących, że są trwałe i – można powiedzieć – cywilizowane.

Nigdy nie wiemy, jaki zapoznany geniusz wymyślił te historie, ale pojawiają się jak na zamówienie, kiedy chodzi o to, by zasiać wątpliwość, umocnić prawa lub je podważyć, wysubtelnić lub wypaczyć nasze stosunki rodzinne, społeczne, by zakwestionować politykę, by stale stawiać pytania tej pozaziemskiej sile, która odpowiadać nie chce. Te opowieści włóczą się po ulicach, zwłaszcza nocami. W pozornym dobrobycie stanowią nieoczekiwany element zaciekawienia, niepokoju. Dotykają z wdziękiem wszystkich punktów ludzkich niepewności, niczym iskry latające wokół jednego ogniska. Wydaje mi się, że w pełni zasługują na nazwę „baśni filozoficznych”.

Te historie często nas zdumiewają, rozśmieszają i w ten sposób rozbudzają naszą czujność, ale tekże rozbrajają nas. Kto się śmieje, ten łatwiej godzi się z tym, co nie do przyjęcia, a nawet bezczelne, tajemnicze.

Często kończą się one jakąś nieokreśloną nutą, jakby odmawiały wyciągnięcia wniosku, co poszerza nasze spojrzenie, rozciąga sytuację aż poza granice tajemnicy. Zwykle można o nich powiedzieć tylko tyle, że są piękne, ale to jest oczywiście piękno przede wszystkimj filozoficzne.

Ich wiek jest niesłychanie zróżnicowany, a pochodzenie na ogół nieznane, bo są dobrem, które ludy wzajemnie sobie podkradają. Nie wahałem się kłaść obok siebie antycznych przypowieści i anegdot dziś zwanych kawałami, z których część jakby z przyjemnością drażni pospolite struktury umysłu.

Te sąsiedztwa wydadzą się z pewnością sztuczne tym, którzy nie chcą przyznać, że to, co stare, wciąż w nas tkwi i pcha nas do czynu. Tak jednak jest. Przychodzimy z bardzo daleka. Tak jak w astrofizyce obserwuje się „promieniowanie reliktowe”, świecące wokół nas od narodzin światów, możemy, uważnie nadstawiając uszu, usłyszeć tu czy tam pomruki datujące się sprzed początku dziejów. (…)

Narodził się autor, wprawdzie jeszcze anonimowy. Jest pierwszym łgarzem zbiorowym (poznamy jeszcze miliony innych). Jego historia jest fałszywką, zmyśleniem. Ale spodobała się, będzie powtarzana, weszła bez wysiłku w codzienne bytowanie i już nie zniknie. Kłamstwo w formie narracyjnej staje się więc sprzymierzeńcem nas wszystkich, nauczycielem życia, łącznikiem, nieodłącznym towarzyszem. Nie wystarczył nam mit ani baśń, ani epopeja. Z elementów wziętych z nich wszystkich narodziły się opowieści innego rodzaju, takie, które można nazwać metafizycznymi, ponieważ zmuszają nas również do deformowania tego świata, do przyprawienia go czymś, do opuszczenia go po to, by tym pewniej doń powrócić, jakby jedynym sposobem zrozumienia go i oswojenia było spojrzeć nań przez chwilę z oddali, ujrzeć w nim tylko marną kopię czegoś innego, jakiegoś utraconego wzoru, popsutego ideału.

W chwili, kiedy jakaś cywilizacja objawia się realnie, kiedy wpisuje swą chwałę w kamień, coś mówi nam, ironicznie i dyskretnie, że mamy w ręku tylko brulion lub okruch (…).”

 

*******

 

Tkliwość okazana swojemu przedmiotowi badań, tj. opowieściom, a poprzez nie – ich  Czytelnikowi, zachęca do lektury…

Zapraszam.

MartaBronk
O mnie MartaBronk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura