Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że negocjacje Kaczyńskiego z Ziobrą skończą się fiaskiem. Wzajemna niechęć obu panów jest ogromna, a rów między nimi zbyt głęboki, żeby mogło się skończyć happy endem. Obaj panowie najprawdopodobniej też o tym wiedzą, ale obaj chcą też coś udowodnić — Kaczyński, że potrafi wykazać się dobrą wolą, a Ziobro, że jest twardym graczem.
Ziobro wie, że właściwie już wszystko stracił w polityce, ale może się jeszcze zaprezentować jako sprawny negocjator, by później móc sobie to wpisać w rubryce „umiejętności" do CV, z którym już niedługo będzie odwiedzał pracodawców.
Kaczyński wie, że Ziobro nie ustąpi, ale nie może pokazać nadmiernej niecierpliwości ani zbyt wielkiej pogardy dla przeciwnika, który spadł już o kilka lig niżej. Tak więc i jemu chodzi o wizerunek.
Rozmowy z Gowinem mają dla Kaczyńskiego głębszy sens, gdyż dają nadzieję na wyrwanie elektoratu, a może nawet kilku posłów PO. A rozmowy z butnym Ziobrą, któremu posypało się już zaplecze, to tylko taki mały teatr, żeby pokazać, że to nie ja, tylko partner pierwszy trzasnął drzwiami.