Melwas Melwas
43
BLOG

Syn, którego nigdy nie miał

Melwas Melwas Polityka Obserwuj notkę 93

Najbardziej znany. Inteligenty. Wykształcony. Twardy. Przystojny. Nieustępliwy. Prawdziwy symbol Prawa i Sprawiedliwości. Można by pomyśleć, że dla Kaczyńskiego to syn którego nigdy nie miał. Czy afera gruntowo-przeciekowa wzniesie na wyżyny czy też zakończy jedną z najbardziej znanych karier IV RP?

Koalicji już nie ma. Poparcie się sypie. W najbliższych dniach możemy spodziewać się decyzji, które ostatecznie mogą przesądzić o końcu rządów Jarosława Kaczyńskiego. Potem nastąpią wybory.Może to być równocześnie koniec jednej z najbardziej oszałamiających karier ostatnich lat, czyli kariery Zbigniewa Ziobro. Czy to prawdopodobny scenariusz?

Ziobro, polityk wcześniej znany w stopniu ograniczonym (choć popularny w Krakowie) wypłynął właściwie wraz z komisją ds. Rywina - co ciekawe, nie wypłynął własną siłą, a raczej został wypchnięty na powierzchnię siłą Jana Rokity. Rokita w komisji Rywina brylował, wykazywał się ponadprzeciętnymi umiejętnościami logicznego myślenia, a przy jego boku - troszkę cichaczem, a na pewno niezasłużenie wyskoczył nam Zbigniew Ziobro. Sam Ziobro w komisji pracował nieudolnie - wszyscy pamiętają zarzuty, jakoby pytania miał mu przez telefon dyktować Jarosław Kaczyński. Przyszły minister gubił się, mieszał, zagrzebany w papierach nie potrafił trafić w sedno sprawy, najczęściej był bohaterem publicznych potyczek z posłanką Błochowiak a za swój największy sukces uznawał zapewne to, że nieudolnie dukając 7 godzin nad Millerem doprowadził go do tego stanu irytacji, że ten zaczął sobie pozwalać na niewybredne sugestie wobec młodego posła by koniec końców nazwać go zerem. W tej batalii ogłoszono sukces Ziobry, jednak sukces to dość mizerny, bo wynikający głównie z temperamentu Millera, który przegrał na tym, iż nieznośnego komara, który brzęczał mu nad uchem nie puścił wolno, ale zaczął go okładać gazetą. Przypomnieć tu trzeba jak celnie uderzał w Michnika poseł Rokita. Ziobro nie mógł się z posłem PO równać, a mimo wszystko u siebie na stronie pisał: to głównie dzięki jego pytaniom, prace Sejmowej Komisji Śledczej powołanej do zbadania tzw. „Afery Rywina” - największego skandalu korupcyjnego III RP, posuwały się znacząco naprzód, i wielu ludzi w to wierzyło. Był gwiazdą.

Samo uchwalenie dziwnego, przerysowanego i mijającego się z prawdą w wielu miejscach, niemożliwego do udowodnienia raportu Ziobry było przypadkiem. Kariera Ziobry w ogóle toczyła się od przypadku do przypadku. Nigdy bowiem sam nie wykazywał się nadmierną błyskotliwością, ale miał ogromne szczęście. Najpierw szczęśliwie uczepił się Lecha Kaczyńskiego, który dla wielu środowisk stał się alegorią prawa i sprawiedliwości, później miał szczęście, że znalazł się w jednej komisji z Janem Rokitą, by koniec końców równie szczęśliwie stać się bohaterem komisji ds. Rywina tylko dlatego, iż SLD nie umiało porozumieć się z Samoobroną w kwestii raportu. Wokół Ziobry stopniowo rosła, niezrozumiała dla mnie, legenda człowieka wybitnego, który jednak prawdę mówiąc nigdy tych wybitnych (podkreślam wybitnych) osiągnięć nie pokazał. Możliwe, że był człowiekiem pracowitym, wykształconym - nigdy jednak nawet się nie zbliżył choć na trochę do posągu, jaki został mu przez propagandę PiS wybudowany.

Wydaje się, że ów pomnik Zbigniewa Ziobro - całkiem przecież pokaźny, zaczynał żyć własnym życiem nieco obok właściwych osiągnięć posła i to on windował tak bardzo jego poparcie. Ludzie oczekiwali szeryfa w tym kraju bezprawia i Ziobro, po odejściu Lecha Kaczyńskiego z głównego nurtu PiS miał te oczekiwania spełniać. Stąd też jego duże poparcie w wyborach, stąd też popularność Ziobry jako polityka. Minister Sprawiedliwości nie był sam w sobie postacią wybitną, raczej był postacią, w której kanalizowały się hasła PiS - był symbolem tego, co PiS nosił na sztandarach, co owocowało tym, że w pewnych sytuacja stawał się nawet bardziej pisowski, niż sam premier, uwikłany w różne niepopularne koalicyjne gierki. Wciąż jednak pozostawał wydmuszką - napompowanym balonikiem (całkiem niebrzydkim) oczekiwań wyborców, z którego ostatnio zaczęło coraz mocniej schodzić powietrze.

Ziobro, bowiem jak polityk miał dwie twarze. Nawet większość jego pomysłów miała dwa rożne oblicza. Z jednej strony firmował najróżniejsze rozwiązania takie, jak zaostrzanie prawa, sądy 24-godzinne czy ograniczenia immunitetów. Z drugiej jednak strony rozwiązania te nastawione były głównie na wydźwięk medialny, coraz częściej stając się podobnie jak sam minister wydmuszkami, zaledwie hasłami, które dobrze wyglądały w mediach, lecz przy bliższym spotkaniu traciły na wartości. Minister stawiał głównie na efekt - najczęściej pierwszy efekt - jedynkę w gazetach, czołówki serwisów informacyjnych - wciąż usiłował doszlusować do obrazu, jaki wytworzyła wobec jego osoby propaganda wyborcza. Często przez to wpadał we własne sidła - tak jak w przypadku sądów 24h, które w praktyce okazały się nie tym, czego po nich oczekiwano, tak jak w przypadku sędziowskich immunitetów, gdzie rzucono zupełnie nieracjonalny 24-godzinny termin zajmowania się sprawą tylko dlatego, iż 24h wyglądały ładniej niż chociażby tydzień.

Ziobro w pogoni za tym wydumanym pomnikiem, w którego stał cieniu, używał coraz mocniejszych słów, co owocowało ni mniej ni więcej, tylko kompromitacją. Im bardziej mocnych słów używał Ziobro, tym gorsze to przynosiło skutki. Sprawa dr G., w której Ziobro dał ponieść się swojej wizji szeryfa czy buńczuczne zapowiedzi w sprawie Mazura, które tak miażdżąco potraktował amerykański sąd to sztandarowe przykłady, gdy słowa Ziobry znacząco wyminęły się z rzeczywistością. Zarówno sprawa Mazura jak i sprawa dr G. wyglądały dla ministra strasznie żałośnie, gdyż pokazały tak naprawdę słabość jego retoryki. Nakłuły ten pompowany od wielu lat balonik, z którego mimo oporów samego ministra zaczęło dość mocno uchodzić powietrze. Szczególnie bolesna musiała być sprawa Mazura, tak firmowana przez Ziobrę jeszcze za czasów komisji ds. Rywina, kiedy to te "złote polskie dziecko wymiaru sprawiedliwości", wspaniały prokuratorski polish dream został skutecznie przejechany przez walec doświadczonego i tak cenionego (niejednokrotnie przywoływanego) wymiaru sprawiedliwości.

Zbigniew Ziobro - trochę z winy Jarosława Kaczyńskiego, trochę z winy własnej ambicji - z małego nieszkodliwego komara, stał się butnym filarem pisowskiej propagadny, która wcześniej tak skutecznie go wylansowała. Arogancja ministra wynikła zapewne z niemożności dostosowania się do obietnic, jakie były składane przez rząd PiS. Zostały odniesione jakieś sukcesy (zauważone choćby przez Transparency International), ale wciąż było to za mało. Mityczny układ nie został wykryty, a potężna korupcja na szczytach władzy nie została zdemaskowana. Prócz śledztw rozpoczętych jeszcze za poprzedniej ekipy, nic wielkiego się nie stało, więc mimo iż najwierniejsza część elektoratu PiS wciąż wierzyła, to w coraz większej (wcześniej wspólnej z PO) części ludzi zaczął się budzić niedosyt. Toteż Ziobro tym radykalniej zaczął się brać za walkę z układem i wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że w tej walce (szczególnie z takimi ludźmi jak Lepper, którym trudno współczuć) dopuszczał się metod nie do końca zgodnych z prawem.

Premier powierzył mu ogromną władzę i on z tą władzą czuł się nadzwyczaj dobrze. Gotów byłbym nawet stwierdzić, iż za dobrze. Ziobro czuł się bardzo silnie, stąd nawet nie byłbym zaskoczony, gdyby słowa Kaczmarka o rugowaniu Wassermanna okazały się prawdą. Wassermann był płotką, gorszą wersją PiSowskiej wizji sprawiedliwości, która kompromitowała partie dziwnymi przygodami z wanną. Ziobro musiał czuć się lepszy, niż szef służb, a mimo wszystko to właśnie Wassermann miał kontrolę nad choćby ABW. Ambicja kazała Ziobrze mieć kontrolę nad całym aparatem (stąd prokuratorski zaciąg wśród wszystkich ważnych służb), który miałby czynić z Polski bezpieczniejszy kraj. W końcu to on był twarzą PiS. Lecz nie tylko ambicja mogła kierować Ziobrą, także strach. Na Ziobrze ciążyła bowiem ogromna odpowiedzialność - to on miał być tą ręką, która każe złoczyńców i mimo, iż miał zapewne ogromne poparcie Jarosława Kaczyńskiego, to musiał czuć ogromną presję. Bowiem za brak sukcesów nie był odpowiedzialny ani Wassermann, ani Kaczmarek, ani Dorn, ani ktokolwiek inny - nawet sam premier, ale właśnie on. Zaufanie premiera musiało być i jest zapewne bardzo duże, lecz czy niespodzianką byłoby, gdyby Kaczyński w obliczy braku sukcesów wyrzucił Ziobrę, jako symbol indolencji? Nie takich ruchów dokonywał Jarosław Kaczyński.

Ziobro musi więc żyć i prowadził politykę będąc w ciągłym ogniu dwóch uczuć: właśnie poczucia władzy i poczucia strachu, co prowadzi go do wykonywania coraz bardziej patetycznych, ale już nie tak przekonujących ruchów. Nielojalność, która objawiła się w obozie PiS na pewno pali grunt pod nogami Ziobry. Bo nie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której Kaczmarek nie jest aż tak winny, jak to przedstawia obóz PiS. Nie byłoby niespodzianką, gdyby okazało się, że premier, możliwe, iż po namowach Ziobry, postąpił nazbyt radykalnie, tym samym robiąc sobie z Kaczmarka ogromny problem. Były szef MSWiA zapewne wie o takich sprawach, o których Ziobro nie chciałby, żeby ujrzały światło dzienne, gdyż mogłyby (nie tyle karnie, co bardziej politycznie) uderzyć w ministra.

Na razie jednak nic się nie stanie, bo póki co PiS ma chwilę oddechu, bo Kaczmarek jest mało wiarygodny (motyw zemsty), ale co będzie jeśli Ziobro jednak nie ma na swojego byłego kolegę dowodów tak mocnych, by go pogrążyć? Z każdym dniem, kiedy jesteśmy dalej od dymisji szefa MSWiA i dowodów dalej nie ma, Ziobro traci i musi widzieć to także premier.

Tym gorzej dla obu panów, że Ziobro przez swoją retorykę i właśnie arogancję doprowadził do sytuacji, w której stał się człowiekiem, będącym w pierwszej kolejności do odstrzału przez nową ekipę. Tak jak Leszek Miller był idealnym kandydatem do ataków PO i PiS, tak Zbigniew Ziobro wydaje się jego naturalnym następcą w przypadku PO i LiD. Stąd też pewnie puszczanie oka do PO (zapewne okraszone wspomnieniami o wspólnej wizji IV RP), co w oczach PiS ma trochę choćby osłabić atak nowej ekipy na obecną. Ale może nie być tak łatwo. Póki co prokuratura jest w rękach rządzących, ale nowe wybory to nowy minister, nowy parlament z nową komisją śledczą, na której gdy Ziobro pozostał w polityce, byłby niemiłosiernie okładany, a jest zapewne wiele osób, u których przez lata działalności nagrabił sobie tyle, by te zaczęły sobie przypominać różne dziwne działania podejmowane w otoczeniu ministra, których (nie bądźmy naiwni - to polityka jest) nie mogło nie być.

Jest kilka wyjść, ale najbardziej prawdopodobne (a bardziej najmniej nieprawdopodobne) jest to, że kariera Ziobry jako postaci pomnikowej  wraz z wyborami zbliża się ku końcowi. Nowe rozdanie, mimo najbardziej ostrej kampanii PiS nie zostawi zapewne na ministrze suchej nitki. Mogą wypłynąć sprawy małe albo sprawy duże, jednak każda będzie mocno ciążyła na wizerunku niedoszłego prezydenta Krakowa. No chyba, że... Chyba, że Ziobro jest czysty jak łza, a wówczas może być popularny jak nigdy wcześniej. Ale jakoś trudno mi w to uwierzyć...

Melwas
O mnie Melwas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka