menda menda
58
BLOG

Trochę logiki

menda menda Polityka Obserwuj notkę 16
Brukselska ofensywa prezydenta chyba rzeczywiście musiała spowodować zwarcie szeregów w tzw. walterowni, to znaczy stacji TVN założonej przez oficerów odpowiednich służb, bo zmobilizowali oni swoją frontową funkcjonariuszkę wysyłając ją w ślad za Bliźniakiem i odpowiednio zadaniując.
 
Funkcjonariuszka walterowni robiła to, co potrafi najlepiej: ujadała, prowokowała manipulowała. Niestety Kaczor swoim luzem i dystansem rychło ją spacyfikował, obnażył jej rzeczywiste zamiary, które wbrew formule programu, jaką jest wywiad, nie polegały na uzyskaniu od rozmówcy jakichś informacji czy opinii, a na odpowiednim przedstawieniu go w opinii publicznej. No więc Bliźniak się obronił, sprowadzając, tak jak kilka dni wcześniej szef jego kancelarii, panią dziennikarkę na podłogę. Ta jednak postanowiła wpić się zębami w jego kostkę (wszak nie może przyjechać do kraju z pustymi rękami, to znaczy nie wykonując zleconego przez przełożonych zadania).
 
Przegrywając potyczkę na ekranie, postanowiła skorzystać z możliwości, jakie dają jej off the record dyskretne przestrzenie studia telewizyjnego. Bliźniak, który wytrzymał z fasonem ledwie pół godziny programu, po wyłączeniu kamer pofolgował sobie, wylewając całą żółć, która gromadziła się w nim przez poprzednie trzydzieści minut, a którą ze względów wizerunkowych musiał trzymać w wątpiach. Na to tylko pani dziennikarka czekała. Zrazu poinformowała wszystkie media, że ją Bliźniak był zastraszał "zniszczeniem" i że użył w stosunku do niej określenia "stokrotka". Wiadomość ta natychmiast obiegła jako niepodważalna prawda wszystkie media, zwłaszcza, że Kaczor wysłał już kwiaty z przeprosinami, które dziennikarka przyjęła, uznając sprawę "za zakończoną". No pewnie, że zakończoną: Kaczor skompromitowany jako damski bokser, media trąbią cały dzień - zadanie wykonane. 
 
Tymczasem Bliźniak nie przepraszał za to, co pani dziennikarka stwierdziła, że powiedział, albowiem wyraźnie zaprzeczył jakoby użył słów, o które został posądzony ("takie słowa nie padły"). Dementi padło też z ust szefa kancelarii prezydenta, którego określono z tego powodu po raz kolejny... kłamcą. Zastanówmy się raz jeszcze: jedna strona sporu mówi że padło słowo "a", druga strona mówi, że takie słowo nie padło. Po czym wszyscy zupełnie zgodnie twierdzą, że ta druga strona kłamie. Padło oskarżenie nie poparte żadnymi dowodami, oskarżony zaprzeczył i zrazu został uznany za kłamcę. Pani dziennikarka oczywiście powołała się na kilkunastu świadków, przy czym, czego już nie sprecyzowała, prawie wszyscy oni byli narodowości... belgijskiej. Czy zatem to jest jedyna przyczyna, dla której nikt nie udowodnił treści obelg Kaczora?
 
Może tak, może nie. Tym niemniej możemy już zaobserwować pewną prawidłowość w posługiwaniu się przez media logiką w tego typu sprawach. Podobna sytuacja miała miała miejsce z jeszcze sławniejszym  cytatem: "Ciemny lud to kupi", który miał paść z ust pana posła Kurskiego, co usłyszało trzech"bezstronnych świadków". Pierwszy z nich to Tomasz Lis, drugi - Tomasz Wołek, a o trzecim słuch zaginął. Przypadkowo dwaj pierwsi świadkowie stanęli po drugiej stronie barykady w wojnie  politycznej przeciwko PiS-owi. Im też zawierzono na słowo, jako de facto stronie sporu, mimo, że Kurski ich relacji zaprzeczył.
 
Logika mediów zmierza więc w nieubłaganym kierunku. Być może wkrótce zostanie zaadoptowana do polskiego systemu sprawiedliwości: oskarżający zawsze będzie miał rację absolutną, nawet jeśli oskarżony wszystkiego się wyprze, a dowodów zbrodni nie będzie. Tę reformę należy jednak wprowadzić dopiero po tym, jak nasze sądownictwo upora się wreszcie z trwającym od lat procesem bezapelacyjnego oczyszczania i uniewinniania  generała Jaruzelskiego, to jest wtedy, gdy sądzić już będziemy tylko zbrodnie kaczyzmu.
menda
O mnie menda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka