menda menda
49
BLOG

Instrukcja dla Kaczora, stołek dla Rasmussena

menda menda Polityka Obserwuj notkę 27

Jeśli ktoś, poza samym ministrem Sikorskim, przyczynił się do jego porażki (walkoweru) w wyborach na stanowisko sekretarza generalnego NATO, to był to sam premier Donald Tusk. Nie przeszkadza mu to jednak w odegraniu kolejnej wizerunkowej błazenady i dokopaniu prezydentowi.

Może zacznijmy od tego, że jedyne nieśmiałe sugestie na temat szans Sikorskiego na to stanowisko ukazały się na zachodzie tylko w dwóch gazetach: The Economist i The Washington Post. Tak się jednak przypadkowo składa, że niejaka Anne Applebaum jest stałą felietonistką pierwszego pisma i zasiada w kolegium redakcyjnym drugiego. Pani Anne Applebaum - ach, cóż za zbieg okoliczności! - to małżonka ministra Sikorskiego. Ta dosyć grubymi nićmi szyta gierka nie powinna troskać szybującego w sondażach premiera Tuska, ale doszedł on chyba do wniosku, że co to komu szkodzi ubezpieczyć się na przyszłość, bo natychmiast po opublikowaniu tej cuchnącej na kilometr kumoterstwem "wrzutki" oświadczył on publicznie, że "minister Sikorski ma 20% szans na zwycięstwo". A zatem spalił ową kandydaturę wiele tygodni temu, tak na wszelki wypadek, by nie powiększać popularności swojemu jedynemu jak na razie sondażowemu przeciwnikowi, który może mu zagrozić w walce o kolejne stanowiska w kraju.

Oczywiście pan premier Tusk od początku świetnie zdaje sobie sprawę, że tak zwana postawa służebna, jaką przyjął w relacjach zewnętrznych po pierwsze oznacza konieczność znajomości swojego miejsca w szeregu, po drugie implikuje odwrotnie proporcjonalne do pozycji międzynarodowej - napinanie muskułów na lokalnej scence politycznej. Dlatego też, gdy idzie o znajomość swojego miejsca w szeregu prawidłowo ocenił szanse Sikorskiego, sugerując, że na 80 procent poniesie on porażkę, a potem, jak zapewnił osobiście pan Rasmussen, poparł pokornie Duńczyka na to stanowisko. W wykonaniu zaś strategii napinania muskułów, jął premier Tusk osobiście bądź ustami swoich partyjnych ratlerków rezać prezydenta Kaczyńskiego za sprzeniewierzenie się "rządowej instrukcji", która miała polegać na misternej grze dyplomatycznej obmyślonej przez tęgie głowy Platformy Obywatelskiej na czele z przewodniczącym Chlebowskim.

Tutaj jednak jest pewien problem definicyjny, albowiem prezydenta nie wiążą żadne "instrukcje" rządowe, gdyż jego urząd nie widnieje - zgodnie z ustawą o działach administracji rządowej - na liście urzędów podporządkowanych prezesowi rady ministrów i nie ma podstawy prawnej do tego, by prezydent stosował się do czyichkolwiek, w tym premierowskich, instrukcji (i w niczym nie zmienia tej zasady przepis Konstytucji o obowiązku "współdziałania" prezydenta z rządem w polityce zagranicznej) .Nie przeszkadza to jednak wspomnianym wyżej ratlerkom w zapowiadaniu Trybunału Stanu dla prezydenta, choć tak w gruncie rzeczy należałoby się zastanowić nad rolą jaką premier Tusk oraz minister Sikorski w ramach kolejnej akcji antyprezydenckiej wykonali. Otóż, gdyby trzymać się tego co mówi rząd, iż to co jakiś urzędnik MSZ przesłał mailem do kancelarii prezydenta, było wiążącą głowę państwa instrukcją, to jak, z punktu widzenia interesu państwa należy ocenić kolejny akt owego przedstawienia, w postaci ujawnienia tej "instrukcji" przez ministra Sikorskiego? Immanentną cechą tego typu instrukcji w kontaktach dyplomatycznych jest ich poufność, albowiem mają one być pewną grą interesów z interlokutorami z państw obcych, często rodzajem blefu, czego przykładem był chociażby ujawniony mail.

Drugą konsekwencją przyjęcia platformianej definicji owego maila jako "wiążącej instrukcji rządowej" jest fakt, że pan premier Tusk, jeśli wierzyć stanowisku Rasmussena... postąpił wbrew tej instrukcji, albowiem zanim rozpoczął się szczyt NATO, na którym prezydent miał "obowiązek" tamować tę kandydaturę ze wszystkich sił, premier Tusk, w wykonaniu strategii służebnej, pokornie zgodził się na wybór byłego premiera Danii. Wychodzi więc na to, że sam swojej "instrukcji" nie wykonał, a teraz pragnie z jej przestrzegania rozliczać prezydenta, zarzucając mu zdradę interesu narodowego. Gdy dodamy do tego fakt, że w owym mailu ("sugestii", "instrukcji", "stanowisku" etc.) nie został określony żaden konkretny interes jaki mielibyśmy ubić w zamian za przeciąganie wyboru Duńczyka (rząd w żaden sposób nie uzasadnił potrzeby oporu z naszej strony przed tym wyborem), to dopełnia się nam obraz kolejnego teatrzyku dla nieuświadomionych, wyreżyserowanego przez sztab platformianych pijarowców.

Położenie zasady poufności na ołtarzu wizerunkowej wojny z prezydentem jest zaiste dowodem na to, że w naszym rządzie zasiadają sami mężowie nie tylko Anne Applebaum, od której cała ta draka się zaczęła, ale i stanu. Jednakowoż to wszystko pod warunkiem, że idioci, do których ustami czupurnego posła Niesiołowskiego, a także posła Palikota, który, w odróżnieniu od swoich partyjnych kolegów, mówi wszystko, co ma na myśli, przemawia Platforma, "łykną" temat "instrukcji" rządowej, która z niewiadomych przyczyn miała wiązać prezydenta. Tym zaś zajmują się od rana "niezależne media", które konsekwentnie używają słowa "instrukcja" na określenie czegoś co takową być nigdy nie mogło. Czyżby więc i dziennikarze dostali odpowiednią instrucję od premiera Tuska?

menda
O mnie menda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka