Jonasz333 Jonasz333
428
BLOG

CZY ISTNIEJE WOLNA WOLA?

Jonasz333 Jonasz333 Kultura Obserwuj notkę 21

Patrzę na XV-wieczny tryptyk Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”, a właściwie na dolną część obrazu głównego, gdzie znajduje się scena poruszająca teraz moje serce. Oto widzimy wielką postać odzianą w zbroję, czyli św. Michała Archanioła, stojącego pośród rozległej równiny i oddzielającego dusze błogosławione od potępionych przy użyciu wagi i pastorału. Porusza mnie to dlatego, że trzeba powoli zacząć myśleć o tym dniu po śmierci fizycznej, który z całą pewnością nastąpi. Po 60-tce tym bardziej warto się zastanawiać, gdyż Ewangelia (czyli „Dobra Nowina”) przekonuje nas, że „nie znamy dnia ani godziny”, kiedy ta chwila definitywnego rozdzielenia nastąpi…

Z punktu widzenia praktykującego katolika, wiernego świętej Tradycji Kościoła, zasadniczy cel mego życia zawiera się w tym, aby w tej chwili przejścia do wieczności znaleźć się po prawej stronie przeznaczonych do życia wiecznego, a nie na lewiźnie do wiekuistego potępienia. No cóż… w tym momencie porusza mnie (na zasadzie identyfikacji) jedna postać z grona sądzonych ludzi, a mianowicie klęczący nagi mężczyzna mocno trzymany za prawą rękę przez Anioła w biało-niebieskiej szacie. Jednakże z drugiej strony, trochę zza pleców św. Michała widać czarną postać demona, który usiłuje przeciągnąć tego człowieka na stronę potępionych. Nie będę się silił na jakąś egzegezę tej sceny, czy psychologizowanie postaci – po prostu identyfikuję się z tą sytuacją…

Chciałoby się przy tym zawołać: „Ab ira tua, ab insidiis diaboli, a spiritu fornicationis – libera nos, Iesu.”…

Warto przypomnieć, że ten obraz powstał mniej więcej czterdzieści lat przed buntem Lutra, dlatego też można postawić tezę, że wyobraźnia malarza umieściła po stronie idących na potępienie jedynie nieco więcej ludzi (zbawionych jest nieco mniej na obrazie). Liczba idących na zatracenie zapewne gwałtownie wzrosła po 1517 r., gdyż Reformacja przyniosła jedynie drastyczne podziały i dramatyczne wojny, protestanckie grabieże i luterańskie procesy czarownic oraz oderwanie całych narodów w Europie od świętej Matki Kościoła Katolickiego w imię bluźnierczej zasady: „cuius regio, uius religio”.

Mimo tej protestanckiej destrukcji katolicka kontrreformacja sprawiła na przestrzeni następnych czterech wieków piękne owoce, na czele z uformowaniem trydenckiej liturgii Mszy Wszechczasów. W dziedzinie nauki społecznej Kościoła była to np. Encyklika „Rerum Novarum” (1891 r.), czy anty-modernistyczny „Syllabus” ogłoszony przez ponad 150-ciu laty przez bł. Piusa IX. Moim zdaniem, ostatnim aktem owej katolickiej kontrreformacji było ogłoszenie w roku 1950 dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny (zaznaczam w tym miejscu, że nie jestem tzw. „sedewakantystą”).

Warto wymieniać szereg przykładów ducha rzeczywistej odnowy Kościoła po-trydenckiego – mistycyzm hiszpański i duchowość francuska z wielkimi postaciami świętych, tzw. redukcje indiańskie w Ameryce Południowej i misje jezuickie np. w Chinach, sztukę baroku i cywilizacją sarmacką I Rzeczypospolitej, przewagi katolickich armii w starciach z islamem, katolicką naukę społeczną w Niemczech w drugiej połowie XIX wieku, czy duchowych gigantów na tronie papieskim w tymże stuleciu wraz z bezbłędnym odczytaniem zagrożenia rodzącym się marksizmem, czy zagrożeniem ze strony masonerii. Także z ukazaniem roli Matki Bożej, Niepokalanie Poczętej w dniach ostatecznych – od wielkich objawień maryjnych (Lourdes – La Salette – Fatima), do postaci św. Maksymiliana i jego duchowego dzieła „Rycerstwa Niepokalanej”.

Wracając do głównego wątku: Co było istotą buntu Lutra i jego apologetów (nie tylko z nurtów protestanckich, ale także socjalistów, modernistów i masonerii), aż po dzień dzisiejszy, który to świat współczesny został opanowany przez dominującą ideologię marksizmu kulturowego? Otóż jest to kult osobistej wolności rozumianej jako autonomia „wolnej woli” człowieka indywidualnego. Oczywiście to jeden z podstawowych wyznaczników współczesnego humanizmu, zgodnie z rewolucyjną triadą „Wolność – Równość – Braterstwo”. Odwołam się tutaj do cytatu z… podręcznika jęz. polskiego dla pierwszej klasy licealnej: „Marcin Luter kładł nacisk na wolność każdego chrześcijanina, odpowiedzialnego indywidualnie za swoją wiarę, stosunek do Boga i swoje czyny. Każdy miał prawo samodzielnie dochodzić do prawd wiary, a zatem miał prawo do lektury Pisma Świętego.” („Opowieść o człowieku”, wyd. Znak, 2003, s. 153). Prawda, jak to pięknie brzmi dla ucha współczesnego „chrześcijanina”, wszystko jedno, jakiego jest wyznania?

Tak rozumiana „wolność” jest współcześnie „sklejona” z „wolną wolą”… Jak mi rzekła pewna bliska mi osoba kilka dni temu: „Mam prawo do osobistej autonomii, gdyż Bóg dał mi wolną wolę”. Wiedziałem, że się modli, dlatego zapytałem: „A jak się codziennie modlisz: „Ojcze nasz, […] bądź wola Twoja”, to zachowujesz sobie to prawo do autonomii i co wtedy z Twoją wolną wolą?” Generalnie – NIE porozumieliśmy się.

No cóż – przywołam w tym miejscu genialne analizy neo-marksistowskiej współczesności publikowane w internecie przez p. Krzysztofa Karonia, że właściwie dzisiaj istnieje tylko jedna linia sporu (a właściwie walki na śmierć i życie). Jest nią eliminacja i rugowania z każdej dziedziny życia, a zwłaszcza na polu kultury, wszelkich objaw katolicyzmu, zwłaszcza przez anihilację antropologii katolickiej. Nie tyle chodzi tutaj o walkę z instytucją Kościoła (to niejako przy okazji najczęściej się dokonuje wewnątrz samej hierarchii poddanej duchowi „aggiornamento”), ale o zdławienie w zarodku jakiegokolwiek przejawu myślenia po katolicku. Na czym polega owo myślenie w dziedzinie wolności, wolnej woli osoby ludzkiej?

Może najpierw kilka refleksji na temat samego pojęcia Osoby, gdyż już to samo ustawi nasze rozważania na odpowiednim kursie… Najpierw posłużę się cytatem z genialnej, moim zdaniem, książki ks. Malachi Martina „Zakładnicy diabła. Kulminacja” (wyd. Exeter, 1993), gdzie w podrozdziale „Imiona złego” czytamy: „We współczesnej psychologii terminy „osobowość” i „osoba” wiążą się ściśle ze świadomością psychiczną. Za „osobowość” uważa się zespół czynności psychofizycznych – takich jak: odczuwanie emocji, chcenie, pragnienie, myślenie, posługiwanie się wyobraźnią i pamięcią – oraz inspirowanych lub sterowanych przez nie działań zewnętrznych. Wszystko to może stanowić wartość wymierną, „Osoba” jest to ktoś o mniej lub bardziej stałym i sprecyzowanym potencjale takich czynności i działań.

W dalszej części tej pracy ks. Martin analizuje „osobowość” złych duchów (na podstawie praktyki doświadczonych egzorcystów, nie-charyzmatyków). Rzecz w tym, że współczesna coraz większa aktywność demonów i Szatana niejako bazuje na tak rozumianej „osobowości Osoby” i swoje wpływy królestwo ciemności rozwija opierając się na idei indywidualnej wolności człowieka „posiadającego wolną wolę” i w związku z tym uzurpującego sobie prawo do autonomii od Bożego autorytetu. Zaznaczam w tym momencie, że zamierzam wkrótce wrócić do problemu powszechnego negowania autorytetu Ojca (nie tylko tego w niebie – ale wszelkiego autorytetu, gdyż Bóg Ojciec udziela swego autorytetu ustanowionym przez siebie przedstawicielom – czyli papieżowi, biskupowi, proboszczowi, prezydentowi, ojcu rodziny: każdemu w zakresie jego osobistej odpowiedzialności przed Bogiem).

Jak widzisz – Szanowny Czytelniku – sprawa jest najwyższej wagi, która rozstrzygnie się w życiu każdego człowieka na Sądzie Ostatecznym (i nie będzie to obraz Hansa Memlinga tylko rzeczywistość...).

Jak najkrócej – na zasadzie przeciwstawienia – można przedstawić katolicką ideę Osoby? Krótko się nie da… ale spróbuję. Otóż ów kult indywidualizmu i „wolnej woli”, który nadaje Osobie zainfekowanej luteranizmem (choćby to był super-pobożny katolik) prawo do osobistej autonomii („nie będę niczyim niewolnikiem”, „mam prawo do własnych błędów”, „nie będziesz mnie pouczał”, „kim ty jesteś, że stawiasz się a autorytecie Boga, nie jesteś Bogiem” – i tak dalej, łącznie z zarzutami o stosowaniu przemocy, byciu faszystą, itd.) bardzo często prowadzi w stronę wręcz demonicznych ciemności. Idea Osoby myślącej i działającej w duchu osobistej wolności, autonomii od Autorytetu, polega na budowaniu swojej osobowości w oparciu o potencjał materialny, wymierny i obliczalny. To podstawa tzw. Humanizmu, czy tzw. Oświecenia (Modernizmu), ponieważ Luter kształtując takie rozumienie osobowości nadał człowiekowi prawo do autonomii… także, a może przede wszystkim od autorytetu Boga realizowanego przez autorytet Głowy.

Otóż „Osoba” w rozumieniu katolickim istnieje jako DUCH, który ze swej natury jest niezniszczalny i trwały na wieki (choć czas wieczności jest przed nami zakryty). Bóg jest duchem, jest Bogiem w trzech Osobach, przy czym jedna z tych Boskich Osób – Jezus Chrystus jest równocześnie Człowiekiem. Z kolei wszystkie byty duchowe, czyli Aniołowie (i aniołowie upadli, demony i szatan) są także Osobami, ale bezcielesnymi. No i wreszcie człowiek, który jest jednocześnie istotą duchową (i to jest jego tożsamość Osoby) oraz cielesną. Człowiek jest jednością psychofizyczną, składa się z duszy nieśmiertelnej i ciała – co m.in. skutkuje tym, że znaczna część spraw duchowych znajduje jakieś odbicie w ciele i w psychice. Wszystkie te istoty (Trójca święta, świat duchów dobrych i złych, ludzkość), są Osobami, co oznacza że mają naturę duchową. To powoduje w wymiarze duchowym że Bóg w Trójcy Jedyny, aniołowie i demony, społeczności ludzkie  wchodzą w relacje między sobą. Ale także, że mogą się komunikować, np. Bóg z człowiekiem, a człowiek z Bogiem (ale także ze światami aniołów i demonów). Człowiek ma w sobie wręcz dyspozycje do budowania relacji z Bogiem, ale także z dwoma alternatywnymi światami duchów. To też ciekawy temat, podlegający np. zasadom duchowego rozeznania (czyli w jaki sposób wpływają na nas byty duchowe), ale o tym nie teraz.

Jakie przymioty są kwintesencją Osoby (każdego bytu posiadającego ducha)? Według księdza Malachi Martina te cechy osobowe to: świadomość, zdolność myślenia, posługiwanie się swoją osobistą wolą (to ważne podkreślenie – osobistą), zdolność do działania celowego i logicznego (zarówno dobrego jak i złego etycznie). Ta zdolność oznacza posiadanie określonej mocy sprawczej – nieograniczonej u Boga i w różny sposób ograniczonej u pozostałych Osób.

Ten krótki wykład był konieczny – także dla mnie samego – aby zrozumieć istotę rzeczy. A tą istotą jest AUTORYTET DUCHOWY, w jakim owa moc działania, myślenia, wyciągania wniosków się dokonuje. Ów autorytet można sprowadzić w pewnym uproszczeniu do aktów woli, a konkretnie do woli czynienia dobra lub zła. Nie wchodźmy teraz w dywagacje na tematy moralne. Ksiądz Martin pisze: „Dobro” i „zło” jako pojęcia odnoszące się jedynie do istot ludzkich, muszą nam uzmysłowić, że pozostajemy w bezpośrednim, codziennym i rzeczywistym kontakcie z wpływami zarówno Jezusa, jak i Lucyfera.

Zachęcam do ponownego przeczytania tego cytatu i zastanowienia się nad konsekwencjami.

Jedną z konsekwencji jest fakt, że twoja i moja wolna wola odnosi się jedynie do możliwości wyboru jednego lub drugiego wpływu, ponieważ możesz wybierać JEDYNIE pomiędzy Chrystusem i jego ciemnym, złym przeciwnikiem. Stąd w katolickim rozumieniu NIE MA innego rozumienia wolnej woli człowieka, i w zasadzie mówi się o WOLI BOŻEJ, o rozpoznaniu Jego świętej woli, aby Jego wola się spełniała zarówno w niebie jak i na ziemi – zgodnie z modlitwą „Ojcze Nasz”. Czyli katolik REZYGNUJE z autonomii wolnej woli i tym samym poddaje się pod panowanie Bożego Autorytetu. Dlatego w duchowości katolickiej bardzo istotną sprawą jest POSŁUSZEŃSTWO np. woli przełożonego w Kościele, czy też dzieci wobec Ojca – ponieważ Bóg w pierwszej kolejności posługuje się AUTORYTETEM Ojcowskim w każdej przestrzeni ustanowionej przez siebie wspólnoty. Określane to bywa jako święte posłuszeństwo, gdyż – używając argumentów najwyższych – Jezus Chrystus zbawił świat przez POSŁUSZEŃSTWO Ojcu – jako Człowiek i Syn Boży nie chciał iść na Krzyż, prosił aby ten Kielich Męki Go ominął, jednak poddał się aż do hańbiącej śmierci krzyżowej, aby stała się wola Jego Ojca. Dlatego święty Paweł jasno stwierdził, że każda władza pochodzi od Boga – każda ustanowiona przez Boga i służąca Bożemu Królestwu.

Oczywiście w tym momencie można i trzeba dyskutować o różnych aspektach posłuszeństwa i jego przeciwieństw, wyjątków. Proszę jednak zobaczyć, jak to było w zdrowym katolicyzmie, np. święta i niekwestionowana wola rodziców przy wyborze małżonków dla dzieci (spróbowałbym dzisiaj wybrać swojemu synowi żonę… niewyobrażalne, prawda?). Nawet kiedy pojawiało się nieposłuszeństwo, jak u św. Stanisława Kostki, to ten młodzieniec uciekając z domu rodzinnego i wstępując do zakonu nie czynił tego w imię swojej autonomii, tylko ponieważ „został stworzony do wyższych, Bożych celów”. Paradoksalnie sprzeciw Rodziców przyszłego świętego był katalizatorem jego uświęcenia. Albo przykład współczesny – czy należy być posłusznym tym hierarchom z najważniejszym Pasterzem na czele, kiedy wzywają (a nawet grożą karami) do podejmowania czynów sprzecznych ze świętą Tradycją i nauczaniem Kościoła? Niestety – stajemy dzisiaj przed takimi dylematami…

Podsumowując:

Protestanckie rozumienie wolności w używaniu wolnej woli, polega na nadaniu Osobie cech indywidualnej nieomylności nie tylko w interpretacji prawd wiary i rozumienia Pisma Świętego. Było to w istocie nie tylko (jak powiedział jeden z politycznych celebrytów) „otwarcie puszki z Pandorą”, ale przede wszystkim otwarcie drzwi (nawet w postaci uchylenia szpary) dla coraz przemożniejszego wpływu Lucyfera. Niestety – bezbłędnie działa tu zasada zakwaszenia całego ciasta Bożego Królestwa przez odrobinę „zreformowanego” kwasu.

Obok sekciarskiej dowolności i protestanckiej zasady „rozmnażania się przez podział” inną konsekwencją woli wolnej od posłuszeństwa Autorytetowi jest negacja pośrednictwa. W Kościele katolickim dzisiaj działa cała armia nawiedzonych mniej lub bardziej „duchowych chrześcijan”, którzy nikogo praktycznie nie muszą słuchać, poza tymi, co się z nimi zgadzają. Oni słuchają przecież bezpośrednio Ducha Świętego i ODCZUWAJĄ MOC proroczych słów, wizji i rozeznań. Ustanawiają przy tym swoje autorytety namaszczone ową mocą oraz charyzmatycznym wtajemniczeniem na pograniczu współczesnej gnozy w postaci new age. Tożsamość charyzmatyków jako Osób napełnionych Duchem konstytuuje się w oparciu o wartość posiadanych darów i odczuwanej obecności duchowej. Zaczynają funkcjonować nie w oparciu o świętość (czyli przebóstwienie grzesznej natury w oparciu o święte posłuszeństwo Bogu w Kościele) – ale w oparciu o charyzmatyczną osobowość. Dary charyzmatyczne stają się jakby ich habitem. Jakie to genialne pole otwiera się do manipulacji… ale o tym może kiedy indziej.

Z kolei w relacjach międzyludzkich, obok afirmatywnej postawy wobec buntu i nieposłuszeństwa promowanej w mass mediach, kulturze śmierci, zwłaszcza u młodych ludzi dominuje taka postawa, którą znakomicie określa góralskie sformułowanie: „huc mi ta huc, jo i tak swoiy wiym”, co w Polsce nizinnej się wykłada: „możesz sobie strzępić gardło do usr…ej śmierci, ale i tak mnie nie przekonasz”. No cóż – ja może nie przekonam, bo krew często niestety mnie zalewa na ten rodzaj uporu, ale taki św. Michał Archanioł? Swoim nieugiętym pastorałem? W dniu Twego ostatniego Sądu? Pomyśl – jeśli potrafisz.

Tylko błagam, proszę sobie darować modernistyczną gadkę, że Boże Miłosierdzie jest większe, że piekło jest puste, bo nawet Lucyfer ma szansę się zbawić… ponieważ „Bóg jest Miłością” i nikogo nie potępi.

Gdyby jednak udało się tym tekstem kogoś z Czytelników zachęcić do refleksji na temat własnej postawy wobec wolnej woli, to zachęcam do poddania się niewolnictwu Niepokalanej w duchu Jej Rycerstwa. A także do wyrzeczenia się wszelkich aktów nieposłuszeństwa wobec ustanowionych przez Niego autorytetów w Bożym Królestwie. I tak po stronie lewizny, gdyby dzisiaj uwspółcześnić „Sąd Ostateczny” Memlinga, musiałby znaleźć się gigantyczny tłum… Jak mi powiedział na świętej spowiedzi kiedyś pewien zakonnik, kiedy jeszcze nie ochłonąłem z charyzmatycznego zwodzenia: „Pamiętaj Jacku, że w piekle, obok ateistów i komunistów, najwięcej będzie charyzmatyków”. Przyznaję, że mną to wstrząsnęło, a był to zaledwie początek lat 90-tych i zacząłem uważać – im więcej wokół było widocznego namaszczenia mocą, tym bardziej niedługo po tej spowiedzi wyhamowywałem zawierzając siebie opiece i wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny – Pani Fatimskiej.

Jonasz333
O mnie Jonasz333

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura