Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska
224
BLOG

Sztuczne Słowa: gej, lesbijka, feministka.

Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska Polityka Obserwuj notkę 8

 

Podziały polityczne w Polsce nie odzwierciedlają podziałów realnie istniejących między grupami interesów. Uważam, że bardzo mało jest instytucji (pism, portali, partii, etc) które świadomie dążyły by do zmiany tej sytuacji i rozrysowania bardziej adekwatnych podziałów. Mało tego, często sami zainteresowani, a więc dana niewłaściwie zaszufladkowana grupa stara się czerpać pewne niezdrowe korzyści z tej mistyfikacji.

Pierwsze, najbardziej jaskrawe zjawisko o którym chcę dziś napisać: wizerunek feministek i homoseksualistów. Fakt, że ich dyskurs, jeśli chodzi o zaplecze akademickie, lokuje się na lewicy, ma oczywiście historyczne uzasadnienie; korzystają oni ze strukturalizmu, z Derridy i jego następców, z teorii feminizmu i szeroko rozumianych ruchów emancypacyjnych. Zatem korzeń akademicki jest „lewicowy”. Jednak gender studies czy gay studies to dziedziny z konieczności niszowe, niszowy jest także pewien styl życia czy ubioru który kojarzony jest z „bojowniczkami feministkami” czy gejami. Nie cała lewica zajmuje się promocją takiego stylu życia i nie wszyscy homoseksualiści czy feministki muszą być z definicji lewicowi.

Myślę że tutaj solidną pracę wykonały Wysokie Obcasy, które od lat robią fachowe i mniej fachowe reportaże, publikują fragmenty pamiętników osób, które mimo, że są homoseksualne czy w różny sposób walczą o równouprawnienie, żyją zupełnie normalne, uporządkowane, uczciwe życie.  I to właśnie takie historie, opisujące życie zwykłych ludzi, pokazują skalę zjawiska i jego prawdziwe oblicze, a nie epizody karnawału, symbolicznego dowartościowania, jakim są manify czy parady równości, które przyciągną garstkę z nich.

Odpowiedzialność za fakt, że w Polsce tak długi żywot mają te negatywne, do znudzenia reprodukowane klisze dotyczące m.in. feministek i homoseksualistów ponoszą w pewnej części sami zainteresowani. Nowa lewica mówi dużo o tzw. terapii szokowej, o błędach transformacji, z czym pełna zgoda. Jednak to samo stało się w sferze obyczajowej – z zupełnego tabu feminizm i homoseksualizm (i to w wersji przestawianej przez tych, którzy potrafili się zorganizować i krzyczeć najgłośniej) stały się swego rodzaju „agresywną normą”.

Zjawisko „zawodowych gejów” zostało już zauważone: wizerunek najbardziej rozpowszechniony i spotykany i w polityce, i w Internecie, i w środkach komunikacji miejskiej, to oczywiście ‘przegięty gej’, najlepiej o piskliwym głosie, różowych włosach i w bardzo drogich ciuchach. Nie ma rodziny, zmienia partnerów jak rękawiczki etc.  Tacy ludzie oczywiście istnieją, lubią prowokować i zawłaszczają pojęcie ‘gej’ robiąc swojemu środowisku (jeśli coś takiego w ogóle istnieje) niedźwiedzią przysługę.  Tymczasem znów można przytaczać dane statystyczne, wg których 10% procent populacji jest homoseksualna, z zatem w Polsce homoseksualistów są miliony. Nie widać jednak na polskich na ulicach milionów ‘przegiętych gejów’ i ‘lesbijek – babochłopów’. Część osób homoseksualnych wybrała życie w związku heteroseksualnym z racji na presję rodziny lub wewnętrzne poczucie, że to jedyny sposób na założenie rodziny, dzieci etc; część żyje samotnie, raz na jakiś czas wchodząc w przelotny romans, część wiedzie podwójne życie. A czwarta, najmniej zdaje się dostrzegana przez opinię publiczną, w zasadzie niewidzialna grupa, to ci, którzy są w normalnych, gejowskich i lesbijskich związkach, pracują, jeżdżą na wakacje, dbają o rodziców, obchodzą święta, są dobrymi nauczycielami, lekarzami. Niektórym udaje się także założyć rodzinę. I znów – cała wrogość wobec pomysłu, że para homoseksualna może starać się o adopcję dziecka jest oparta (poza przypadkami organicznej wrogości do homoseksualizmu jako takiego)  na tymże negatywnym stereotypie wyprodukowanym przez wprowadzenie nowej, „agresywnej normy” we wczesnych latach ’90. Norma nie może być wprowadzona zanim się nie wyjaśni i nie zdefiniuje tego, co ona oznacza. Społeczeństwo polskie dostało od samozwańczych przywódców tych ruchów „mniejszościowych” bardzo daleko idące postulaty obyczajowe; normę, która miała się nijak do rzeczywistości społecznej ( działo się to w czasie, gdy w RP zaostrzono prawo aborcyjne). Wizerunki wytworzone wtedy nadal pokutują.

To mainify i agresywne wypowiedzi medialne wyrobiły dla wielu ludzi wizerunek tego, czym jest feminizm. Manifa sama w sobie była bardzo potrzeba temu środowisku i symbolicznie, i towarzysko – żeby poczuć że jest nas, feministek ileś, i że mamy coś do powiedzenia jako środowisko. Ale to jest jedna manifa; jej formuła może odpowiadać garstce tych, którzy kierują całym ruchem. Miliony dyskryminowanych kobiet, które są gotowe na walkę z nierównością choćby tylko w swoim imieniu, nigdy się na manifie nie pojawią. A są feministkami, bo chcą równości z mężczyznami. I to właśnie one, a nie manifa, są istotą feminizmu.

Przebijanie się do mainstreamu niszczy bardzo wiele w każdym ruchu. Ruch feministyczny na poziomie organicznym jest znacznie bardziej potrzebny niż przebicie się do mainstreamu z jakąś ‘agresywną normą’. Tu potrzeba pracy w szkołach, szkoleń dla kobiet, dróg rozwoju zawodowego dla kobiet, opieki w szpitalach nad życiem i zdrowiem kobiet. Moja przyjaciółka, studentka medycyny, była rok temu na stażu w szpitalu objętym akcją „Rodzić po ludzku”. Była przez miesiąc przy rodzących i mówiła że czasem trudno to znieść, że ona to woli jak się robi cesarkę, bo kobiety nie cierpią. Zapytałam ją, jak często robi się znieczulenia. Nie zrozumiała. Powtórzyłam pytanie. Nie wiedziała, że porody można znieczulać. Nie wiedziała te ze studiów, nie wiedziała tego z praktyki tego szpitala. Miałam łzy w oczach ze złości. Gdzie żyjemy? Pierwsze znieczulenie porodowe wykonano z dobrym skutkiem we wczesnym XIX wieku.

Przypomina mi się rozmowa z moją Mamą kiedy oglądałyśmy spoty wyborcze kandydatów w wyborach prezydenckich ’95. Hanna Gronkiewicz-Waltz była dla mnie wtedy wcieleniem zła, bo mówiła coś o tym że kobiety nie powinny pracować, a raczej zajmować się domem. Tak to przynajmniej pamiętałam.  Nie rozumiałam, jak miałoby nam wystarczać na życie, gdyby Mama musiała przestać pracować. Mama cierpliwie tłumaczyła mi, że nie będzie zakazu pracy dla kobiet. Jedenaście lat później HGW powiedziała w wywiadzie: „Ależ nie, dlaczego? Feminizm jest mi bliski, jeśli przez niego rozumie się walkę o równouprawnienie w pracy, rodzinie czy nawet w Kościele. Im dłużej żyję, tym częściej, niestety, dostrzegam rozmaite przejawy dyskryminacji kobiet. Irytujące jest dla mnie na przykład to, że z pobłażliwością patrzy się na kobiety w polityce.”

 

Najchętniej zaproponowałabym nowe pojęcia na gejów i feministki. Innych słów jednak nie ma, trzeba odzyskać te. Trzeba wykonać wysiłek przekroczenia tych narzuconych stereotypów i zacząć używać tych słów jakby od nowa; feministka to kobieta która chce być traktowana na równi z mężczyzną, a gej i lesbijka to osoby homoseksualne. Tylko tyle i aż tyle.

Mam obie nogi umyte.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka