Chodzi ten temat jakoś ostatnimi dniami wokół mnie, więc spróbuję do niego jakoś podejść.
Miłość, zakochanie, uczucia, rozsądek.
Chyba nigdy tego na swoim blogu nie opisywałam, choć miałam zamiar. A nawet jeśli, to było to dawno i nie udało mi się znaleźć tego tekstu w archiwum. Więc może uda mi się zmierzyć z tematem teraz.
A to wredny temat jest.
Jane Austen ustami jednej ze swych bohaterek, o ile się nie mylę, panny Elizabeth Bennet, wypowiada złotą myśl, która powinna być podstawą do panowania nad uczuciami dla młodych dziewcząt: "nie pozwól sobie zakochać się w mężczyźnie, dopóki nie jesteś pewna jego uczuć". Czy coś takiego.
To wspaniała mądrość życiowa. Pozwala uniknąć wielu złamanych serc i zawodów miłosnych. Szkoda, że nie bardzo działa.
Odniosłam ostatnio wrażenie, że nad zakochaniem nie da się zapanować.
Można sobie tłumaczyć. Uspokajać rozszalałą wyobraźnię. Na siłę. "Nie zgadzam się, nie mogę, nie ma mowy". Ale uczucia i tak robią swoje. Czasami naprawdę nie chcą się zdroworozsądkowo uspokoić.
To wredne, potem okazuje się, że mężczyzna będący obiektem zainteresowania jest "przyjacielem", albo "nie jest zainteresowany" i wszystko bierze w łeb. A uczucia już!... pchały przed ołtarz. I mimo całego rozsądku, jaki się kiedykolwiek miało, serce i tak jest złamane, dziewczyna jest zawiedziona, a facet jest draniem.
Z mojego punktu widzenia nie zdarzają się inne scenariusze. W związku z tym nauczyłam się "tłumaczyć sobie, że nie", naprawdę dobrze. Na wszelkie sposoby. Ale czasem i ja nie daję rady wyobraźni. A rzeczywistość i tak zawodzi, jak zwykle. I potem trzeba swoje odchorować, aż po jakimś czasie się zapomni. W końcu zawsze się zapomina.
Od jakiegoś czasu jednak zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz, mianowicie kwestia zakochania przez internet. Mamy od dawna już portale społecznościowe. Mamy Gadu-Gadu i mejle. Opcja "Hello, I love you, would you tell me your name" jest coraz bardziej popularna. Rozmowa, parę głupich pytań, wymiana zdjęć i od razu: nie gadam z tobą więcej - albo: kocham cię nad życie. A czasem dystans jest duży, najprawdopodobniej nigdy w życiu nie do przebycia. I jaki sens ma takie zakochanie w zdjęciu i w rozmowach? Jaki sens mają w ogóle takie rozmowy?...
A nawet jeśli uznamy, że jest w tym jakiś sens (jak dla mnie mocno to wątpliwe), to czy uczucie do zdjęcia na pewno zostanie przeniesione na osobę, gdy spotkamy ją na żywo? A jak się okaże, że ma krzywe zęby albo coś takiego, co niby nie ma znaczenia, a jednak odrzuca?...
To jak spotkać aktora i odkryć, że na żywo jest on całkiem innym człowiekiem, niż ten, którego grał w którymś filmie. To oczywiste, a przecież może zaskoczyć.
To czemu w ogóle zakochiwać się przez internet? Nie podoba mi się ten pomysł całkiem. A jednak zdarzają się takie rzeczy. I są portale randkowe, które funkcjonują i nawet powstają tak małżeństwa. Idziemy z duchem czasu, poznajemy się przez nowe media... Ale czy ktokolwiek z was słyszał, żeby taki związek przetrwał - całe życie?...
Takie właśnie myśli krążą po mej głowie, ale nie wysnułam jak dotąd żadnych mądrych wzniosków. Uczucia najlepiej weryfikuje czas i wszystko zawsze zależy. Pożyjemy, zobaczymy. Jednego jestem jednakże pewna. Prawdziwa miłość jest czymś zupełnie innym i zakochanie w zdjęciu, w rozmowie, a nawet w osobie ma z nią tyle wspólnego... że może co najwyżej być jej początkiem.
Ale nie musi. I wtedy po czasie zakochanie znika, po uczuciach nie ma śladu i pozostaje tylko zdjęcie i rozmowa w archiwum w ramach pamiątki, do której i tak nikt nie wraca. Czasem jest jeszcze piosenka...