11tatemono, który chciał o tym, co mnie smuci i boli
Wiadomo od dawna, że codzienność charakteryzuje się pewną jednostajnością, przewidywalnością i powtarzalnością. Wstajesz, musisz przeżyć, idziesz spać. Każdy dzień ma pewne elementy wspólne i nikt się temu nie dziwi. Zaskakuje nas to, co inne, co wyjątkowe, co wykracza poza utarty schemat.
Przed świętami nikogo nie dziwi zatem szał przygotowań świątecznych: porządkowania domu czy zakupów. To oczywiste, że trzeba dużo rzeczy nabyć - nie tyko prezentów, ale też ozdób, eleganckich ubrań i elementów wystroju, choinkę, bomki, światełka - prócz tego, a może przede wszystkim, jedzenie. Które następnie trzeba przygotować. Ciasta, pierniczki, sałatki, zwyczajowe dwanaście potraw, kapusta z grzybami, bigos, grzybowa, barszcz, pierogi, uszka, ryby w galarecie i śledzie pod pierzynką, tu łosoś, tam karp, kompot z suszu, makaron z makiem. Jest z tym trochę roboty. A same porządki są bardzo zaawansowane, wchodzimy w kąty, odsuwamy meble, układamy odwiecznie zabałaganione książki i papiery. A w tle już cichutko słuchamy ulubionych kolęd. I to wszystko nie dziwi. Taki jest plan i dobrze, jeśli uda się każdy jego punkt wypełnić. A w najgorszym razie, no cóż, jedno zapomniane lustro będzie nieumyte: i tak jakieś dziecko zaraz ozdobi je paluszkami wysmarowanymi miodem. Lub olejem od śledzia.
Niestety, tak samo nie dziwi ani mnie, ani nikogo z domowników, nieustanna i wszechobecna podczas porządków i przygotowań awantura.
Wydaje się, że nie jest to element niezbędny i można by go uniknąć. Zadania do zrobienia można podzielić między domowników, których mimo sukcesywnego opróżniania się domu nadal jest sporo; każdy wie, co ma robić, więc robi w swoim tempie i w swoim czasie. Byle było zrobione. I wszyscy żyją w pokoju i radości, denerwując się tylko na ceny wszystkiego po kolei, na kolejki i na to, czego znowu zapomniałem kupić/zrobić.
Idzie wytrzymać.
Za nic w świecie nie udaje nam się tego błogiego stanu uzyskać.
Nie wiem, od czego to zależy: od napiętych nerwów, umysłu w stanie najwyższej gotowości, zdenerwowania ogromem przedsięwzięcia, nieumiejętnością współpracy i logicznego planowania następujących po sobie czynności... Nie mam pojęcia. Dość, że awantura w okresie przedświątecznym, często też śródświątecznym i poświątecznym, jest nieustanna i nieunikniona.
Jedyną pociechą dla domowników w ogólności są jej różne natężenia. Pierwsze stadia są do wytrzymania bądź do omijania. Dopiero te bardziej zaawansowanie wymagają ukrywania się w innych pomieszczeniach lub uciekania z domu. Dochodzi do tego zwykle raz dziennie. To dość mało, jeśli wziąć pod uwagę awanturę 12/24.
Stopnie natężenia awantury są następujące:
- obrażone wyniosłe milczenie ("Nie chce mi się z wami gadać..."). Najłatwiejsze do wytrzymania i funkcjonowania obok, za wyjątkiem sytuacji, które wymagają komunikacji ("co dalej z tym ciastem?..."). Ma tę wadę, że zapada z nienacka i bez ostrzeżenia, jeśli tylko cokolwiek się nagle nie spodoba;
- jednostajne i niekończące się, obrażone i złośliwe pomruki pod nosem. Właściwie nikomu nie szkodzi, tylko strasznie denerwuje, szczególnie, jak się przysłucha i przyswoi ciąg niezasłużonych jadowitych obelg; najtrudniej zdzierżyć te pod swoim adresem... Nie, te pod adresem domownika, który się bardzo stara, a do tego jest niewinny. Wtedy się próbuje złośliwym pomówieniom przeczyć, z czego powstaje:
- głośna awantura z krzykami. Gdy osoba znieważona próbuje się bronić. Albo gdy ktoś się nagle bardzo zdenerwował i - niestety - wie, kto tu jest winny. Często-gęsto krzyki pojawiają się, gdy winny jest sam autor, bo zapomniał... Więc obwinia wszystkich wokół, bo z poczuciem własnej winy ciężko mu żyć;
- mega awantura z mega głośnymi krzykami - gdy wszystko naraz zbiegnie się ze wszystkim naraz i krzyczą wszyscy naraz. Powód wtedy jest już najczęściej nieistotny i często całkiem zapomniany.
W tym miejscu można by spytać (złośliwie): a ty co wybierzesz dla siebie?...
Nie piszę tego wszystkiego ze jakąś dziwną satysfakcją bynajmniej. Albo z wrednym zadowoleniem.
Raczej z zadumą i smutkiem.
Łatwiej żyć w trudnej rzeczywistości, gdy się ją obśmieje, to wszystko.
Ale Wam, wszelcy Czytelnicy mojego bloga, przyjaciele, znajomi z "rzeczywistości" i z internetu... Chcę życzyć spokojnych Świąt. Czyli pełnych pokoju. I prawdziwej bożej radości. I akceptacji swojej rzeczywstości, taką, jaka ona jest. Bo zmiany na lepsze następują, owszem, ale powoli. I najpierw trzeba się pogodzić z tym, co jest. Tego Wam życzę.
__________________________________________________________________________________________
A teraz nota redakcyjna ode mnie dla mnie. Bo zauważyłam niedawno z pewnym zdumieniem, że mój blog skończył 5 lat. Zwykle z tej okazji robiłam oddzielną urodzinową notkę, ale ten ostatni rok był całkiem rozsypany i zdekompletowany, pisałam mało i nieudolnie, i nawet na tę tradycyjną, wyróżnioną notkę się nie zdobyłam. A od 8mego grudnia kawał czasu minął. Mam nadzieję, że w tym roku, który nadchodzi, będzie lepiej. Bardziej twórczo, bardziej ambitnie.
W ramach podsumowania trochę danych liczbowych, bo mnie to bawi... W minionym blogowym roku napisałam: 13 notek (cóż za obraz twórczej pustyni). Komentarzy nie podsumuję, bo mam liczbę dużo mniejszą w notce zeszłorocznej, niż aktualnie na blogu - dużo dobrych znajomych wykasowało swoje blogi, moje wypowiedzi znikły razem z nimi i nie wiadomo już, ile nowego jest w tej biednej liczbie na górze mego bloga. Odsłony bloga wynoszą 71577. Czyli przybyło ich 11397. Odpowiednio mniej do rzadszego pisania. Pretensje mam do siebie samej. I patrzę pozytywnie w przyszłość.
Zbyt lubię pisać, żeby przestać.
Linki do notek podsumowujących poprzednie lata...
IV,
III,
II urodziny i
początek