i takiego premiera potrzebujemy. Nie dał się prowokować prawackiej i lewackiej opozycji, nie podejmował po katastrofie smoleńskiej pochopnych, czy przedwczesnych decyzji. Klich oddał się do dyspozycji premiera zaraz po katastrofie - czyli zrobił, co powinien. Tusk go odwołał nie natychmiast - bo wtedy Klich byłby po prostu kozłem ofiarnym złożonym Rosjanom i PiS-owi. Nie odwołał go po ujawnieniu raportu MAK - z tej samej przyczyny. Dla niego miarodajnym źródłem wiedzy o przyczynach katastrofy był dopiero raport Millera. Tusk znał go wczesniej, ale prawidłowo odczekał aż do momentu publikacji.
Dla obserwatora z zewnątrz jasnym jest, że Polska jest państwem prawa, a prawa jej obywateli są przestrzegane. Bo Klich ma takie same prawa, jak każdy inny obywatel, i kara, jaką jest dymisja, musi być wymierzona w oparciu o kwity, a nie o domysły, czy z powodu żądań opozycji.
Kolejne ruchy Tuska dowodzą jego mądrości politycznej i ogólnie rzecz biorąc - ludzkiej. 36 SLPT został rozformowany. Oznacza to najwyższy wymiar kary dla jednostki wojskowej, która nie potrafiła dowieźć bezpiecznie na miejsce przeznaczenia swojego prezydenta. Ma to wymiar moralny. Ale i praktyczny - 36 pułk miał sens istnienia przy istniejącym parku maszynowym - przestarzałym. posowieckim, awaryjnym i trudnym w obsłudze - jedynie pod warunkiem posiadania wspaniałej kadry,. pilotów i nawigatorów, którzy faktycznie "polecą na drzwiach od stodoły". Taki mit funkcjonował odnośnie pilotów 36 pułku, podtrzymywany był kłamliwymi raportami jego dowództwa i przymykaniem oka na uchybienia kolejnych kontrolerów. W istocie w 2006 roku odeszła większość potrafiących latać fachowców, w 2008 odeszli praktycznie wszyscy.
Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na przyczyny ich odejścia. Większość z nich spoczywa w pokoju. Ale to, co się działo potem, woła o pomstę do nieba. Sprawcy odejścia doświadczonych pilotów mieli awersję do wszystkiego, co moglo mieć choćby przelotny styk z Moskwą. Innych fachowców od posowieckiego sprzetu nie było. Wzięli więc kilku nieopierzonych nowicjuszy, pułkowym rozkazem nadali im uprawnienia pilotów, nawigatorów, oblatywaczy i kazali latać. I ludzie ci nauczyli się latać - po swojemu, niezgodnie ze wszelkimi regułami sztuki pilotażu, ale jakoś tam funkcjonowali, awansowali, nadawano im kolejne stopnie specjalizacji. Ich "egzaminatorzy" mieli takie samo pojęcie o lataniu i procedurach lotniczych, jak i oni. "Egzaminy" przeprowadzano w warunkach, które nijak się miały do tych, które powinny panować, żeby pilot miał pojęcie np o lataniu bez widoczności.
Nikt mi nie powie, że to był przypadek - tych pilotów nikt nie uczył latać bez widoczności, nikt ich nie uczył lądować bez ILS bez widoczności, bo po prostu nie było komu ich tego uczyć.
Mamy więc przypadek beznadziejny - pułk na maszynach, do których nigdzie poza Rosją nie ma części i serwisu, z personelem, który nie umie na nich latać. Brak w kraju kadry, która by ich tego nauczyć mogła, szkolenie w Moskwie nie wchodzi w rachubę.
Jedyne dobre rozwiązanie - rozpirzyć towarzystwo na cztery wiatry, maszyny zezłomować, i kombinować coś zupełnie nowego od podstaw.