zamiast odpowiadać na zadawane pytania. Co prawda z tym skopaniem to trochę jak z tymi rowerami, co to je mieli na Placu Czerwonym rozdawać, ale to akurat jest najmniej dziś ważne.
Kaczor zgarbił się w fotelu, przywdział na fizys głupawy uśmieszek, zaschnięte wargi co i rusz ozorem zwilżał i tokował zupełnie nie na temat, raz po raz przywoływany do porządku przez prowadzącego rozmowę dziennikarza. Owo zasychanie malinowych usteczek i mielenie po wargach ozorkiem prawdopodobnie było objawem spożycia dużej dawki psychotropów - jak wiadomo, prezio do kampanii przystępuje tylko na spidzie...
W zasadzie nie odpowiedział konkretnie na żadne zadane pytanie, za to kilkakrotnie sobie pozwolił pojeździć personalnie po rozmówcy - i za każdym razem Lis spokojnie tłumaczył mu jak krowie na rowie, że nie kandyduje, prezesem partii żadnej nie jest, i premierem w dającej się przewidzieć przyszłości raczej nie zostanie.
W efekcie prezio po raz kolejny wyszedł na bohatera dla swojego elektoratu, na dziś składającego się głównie z młodzieńców, zamawiających po pięć piw jednym gestem ręki, stadionowych bandytów, krzyżaków z Krakowskiego Przedmieścia i tym podobnego elementu. W takich środowiskach przywódcę wybiera się spośród tych, co w pięści lub gębie najmocniejsi, rozum i rozsądek w cenie nie są.
Moje drogie prawaczki - polityk do studia telewizyjnego idzie poszerzać krąg wyborców, a nie utrwalać swój stan posiadania. A tym występem Kaczor nie zdobył nawet pół głosu, za to prawdopodobnie sporo stracił.
Niezwiązaną ze sobą widownię prezio utwierdził w przekonaniu, że jego dojście do władzy będzie dokładnie taką samą katastrofą, jak w 2005. Prezio natychmiast rzuci się do ataku na wszystkich dookoła, swoich nie wyłączając. Pracowicie zacznie zakopywać fundamenty, jakie platfusy zdążyli wykopać, i oczywiście ogłosi nowe przetargi na wszystko, przecie łapówki muszą trafić wreszcie do właściwej, czyli kaczej kieszeni...