Nie wiem, co powie Premier w piątek. Niektórzy dziennikarze sugerują, że rozmaite przecieki są celowe i mają spowodować nastawienie społeczeństwa na straszne podwyżki wszystkiego, a potem premier nas uspokoi. Może. Zobaczymy.
Część "przecieków" dotyczy ulgi prorodzinnej i o tym chcę napisać parę słów. Treść poniższa jest zarazem moim komentarzem do notki Zebe.
Jestem zdecydowanie ZA likwidacją ulgi prorodzinnej w obecnej formie. Nie likwidacją w ogóle, ale w formie, która co roku zwraca bogatemu posiadaczowi trójki dzieci niezłą kasę, za 2011 r. będzie to 3.336 zł podatku, a biednemu rodzicowi takiej samej liczby dzieci, zarabiającemu pensję minimalną zaledwie 672 zł, bo niestety jego podatek roczny tylko tyle wynosi. Nawet jeśli żona też pracuje i weźmie w swoim rozliczeniu drugie tyle, to razem dostaną od państwa 1344 zł. To zaledwie 40% tego, co dostanie bogatszy Polak, który dostanie więcej DLATEGO, że więcej zarabia!
Taki Prezydent Komorowski, gdyby jego dzieci były młodsze mógłby dostać ponad 5500 zł zwrotu. Powinien dostać? Potrzebuje dostać?
Przecież to jest chore!
Jestem zatem za likwidacją ulgi, która wzbogaca bogatych, a nie poprawia sytuacji biednych.
Gdyby te same 1.112 zł wydać w formie pomocy celowej tylko dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują, to i tak w budżecie państwa zostałoby dość kasy niewydanej na zwrot podatku tym, dla których ten zwrot nie stanowi znaczącej pozycji w finansach domowych.
Małe uzupełnienie godz. 19.10
Warto też zauważyć, że rodzicielstwo pracowników mocno obciąża finansowo pracodawcę, a są to koszty gigantyczne, więc młode matki są nieatrakcyjnymi pracownikami. To jest najistotniejsza kwestia w niechęci kobiet do rodzenia dzieci, czy w ogóle młodych ludzi do tworzenia rodziny. Kobiety wykształcone, dobrze zarabiające, rodzą coraz później i rodzą ich mało - najwyżej dwoje. Bo najpierw kariera, najpierw wyrobić sobie pozycję, a dziecko... może kiedyś...
A i mentalność pracodawców pozostawia wiele do życzenia....
