ale niekoniecznie będziemy rozumieli. W róznych miejscach sporo uwag posięciłem zwracaniu tym badaczom katastrofy w Smoleńsku, a szczególnie niezależnemu analitykowi Markowi Dąbrowskiemu, żeby nie zajmowali się rzeczami, których nie są w stanie pojąć, bo ich działalność przynosi więcej szkody niż pożytku - ostatnio same szkody. Szczegónie dotyczy to tematyki pilotażu, gdzie, czgo by nie ruszyli - piszą gotowca dla prokuratur polskiej i rosyjskiej. Tym razem panowie zajęli się lekturą niedawno opublikowanych stenogramów.
Marek Dąbrowski w poniższy sposób "zdemaskował" prokwojów i makomillerów.
Rzecz dotyczy fragmentu, który w stenogramie z wieży wygląda nastepująco.
Ale w stenogramie z kokpitu jest poprzedzony rozmową załgi na temat wysokości.
Sądzę, że wszelkie stenogramy będą przez ekipę Milikiewicza dokładnie przestudiowane, wszelkie wypowiedzi interpretowane z uwzglednieniem żargonu, a wątpliwości rozstrzygane na korzyść załogi. Z mojego - lotniczego laika - punktu widzenia z fragmnetu poprzedzającego "dwa sto" wynika, że w tym momencie, czyli po przestawieniu BW na wysokość standardową załoga coś tam na temat wysokości zaczęła wyliczać i owe "dwa sto" raczej było wynikiem poprzednich wyliczeń, a nie odczytu z barowysokościomierza. W czasie, kiedy padło "dwa sto" samolot znajdował się na wysokości 193 +/-10 metrów nad pozimiem pasa, a więc z dużym prawdopodobieństwem niżej. Skoro chwilę wcześniej padło
to oznaczało, że najdalej za 14 sekund po "dwa sto" znajdą się na wysokości decyzyjnej.
Równolegle do tej, pojawiła się notka Zagrodzkiego. Potwierdza, że nikt bardziej przekonująco nie oskarży pilotów, niż nieodpowiedzialni amatorzy udekorowani szachownicą z kirem.