MłodaRP MłodaRP
36
BLOG

Popiełuszko. Jerzy Popiełuszko.

MłodaRP MłodaRP Kultura Obserwuj notkę 2

Zrobić naprawdę dobry film to może być pewien szkopuł. Czasem jednak równie trudno jest napisać odpowiednią recenzję. Tak często bywa przy filmach poruszających najtrudniejsze tematy, przykład „Katynia” Wajdy wydaje mi się tu świeży i odpowiedni. Czy podobnie można podejść do „Popiełuszki” Rafała Wieczyńskiego?
 
Trochę tak, bo film jest poważnie obciążony już w blokach startowych. Porusza temat wywołujący olbrzymie emocje, wciąż świeży i osnuty aurą tajemniczości . Jest to jeden z tych filmów, w których zdecydowanie mniejszą uwagę zwraca się na wartości artystyczne, a uwagę widzów przykuwa głównie stopień odzwierciedlania na ekranie ich wspomnień i wyobrażeń dotyczących wydarzeń z przeszłości. Jako osoba młoda i nie pamiętająca okresu Polski Ludowej (urodziłem się w 1988 roku) miałem pewne wątpliwości gdy wybierałem się na pokaz „Popiełuszki”. Obawiałem się, że będzie to produkcja w stylu laurkowym, do bólu przesiąknięta patosem, nieziemsko uduchowiona, przydługa (film trwa 149 minut), niby mądra, ale jednak zbyt prosta i przewidywalna. Tak jak w futbolu wszystko weryfikuje boisko, tak w kinie weryfikatorem absolutnym jest ekran. Musi być jeszcze niezbędny dodatek w postaci widza. W moim przypadku był ekran i widz, czyli moja skromna osoba. Jak przebiegła prywatna weryfikacja „Popiełuszki”?
 
Oceny nie ujawnię na tym etapie recenzji, by nie niszczyć tak misternie kreowanej dramaturgii. W końcu dobra recenzja powinna się cechować odrobinę tymi samymi elementami co dobry film, a więc budowanie napięcia jest jak najbardziej na miejscu. Opowieść rozpoczyna się niedługo po zakończeniu najbardziej krwawego konfliktu zbrojnego w dziejach ludzkości. Jako widzowie zostajemy o tym poinformowani napisami ukazującymi się na starcie seansu. Na krańcu świata (jest to wioska na Podlasiu, gdzie chyba nawet diabeł nie mówi dobranoc) mały chłopiec zbiera z ojcem grzyby. Nagle padają strzały. Ojciec i syn uciekają do domu. Podczas powrotu taty i syna z wyprawy na grzyby widzimy rozmowę, w której prawdopodobni ostatni niepokorni żołnierze z lasu (do nich strzelano), czyli najpewniej partyzanci z dawnej Armii Krajowej, zostają nazwani przez ojca przyszłego księdza Popiełuszki „rycerzami”. Zapach patosu powoli unosi się w kinowej sali. Na szczęście potem trochę wywietrzało. Aż sam byłem zaskoczony – Popiełuszko (grany brawurowo przez Adama Woronowicza) wcale nie jawi się nam jako pomnikowy bohater, chociaż ma cechy herosa, rycerza czy nawet Jamesa Bonda, ale o tym za chwilę. Najpierw skupmy się na świetnej kreacji Woronowicza. Po pierwsze, podobieństwo fizyczne do Popiełuszki. Podobno nawet osoby znające kapelana „Solidarności” osobiście widząc Woronowicza zastanawiały się czy przypadkiem prawdziwy ksiądz Popiełuszko nie wrócił z tamtego świata. Ale oczywiście nie samą stroną zewnętrzną żyje człowiek. Woronowicz prezentuje się na ekranie jak prawdziwy ksiądz i to nie tylko dlatego, że nosi sutannę. Pomaga, cierpi, modli się, jest oddany sprawie i ludziom, którym służy. Mimo wielu kontrowersji jakie wzbudził plakat do filmu – ten, który łudząco przypomina billboardy reklamujące „Casino Royale” – pasuje on jednak do produkcji Wieczyńskiego. Przynajmniej moim zdaniem. Z pewną nutką niepowagi można powiedzieć, że pasuje, bo w filmie są pościgi, wartka akcja, pojawią się służby specjalne, są zmiany tożsamości, są w końcu sceny walk i finałowa scena zabójstwa. Jest więc trochę jak w sensacyjnej produkcji a’la agent 007. Z bardziej poważnego punktu widzenia można to potraktować jako udany zabieg, bo w końcu Popiełuszko w tym filmie jest zaprezentowany jako nieustępliwy, nieugięty superbohater, który może pomóc w każdej sprawie. Oddaje nawet swoje buty facetowi, który przychodzi do niego do domu z problemem pod tytułem – mój syn nie ma butów. Popiełuszko bywa tu, bywa tam. Momentami można odnieść wrażenie, że to on jest spoiwem walki z PRL-owskim systemem. Czuje na plecach oddech SB, ale nieprzychylna jest mu także hierarchia kościelna, czego wyraz najbardziej może odczuć w rozmowie z prymasem Glempem (nomem omen bardzo fajnie zagranym przez samego kardynała Glempa). Popiełuszko ma też chwile słabości, boi się, ale jest także odrobinę próżny. Ogląda swoje zdjęcia, pozuje do portretów, jest idolem, co wypominają mu koledzy-księża.  Jest więc w tym filmie element rozluźniający. Mamy tutaj także amerykański sen i karierę – od pucybuta (nie umiejącego wymówić poprawnie zdania po polsku prostego chłopaka z podlaskiej wsi) do milionera (charyzmatycznego lidera ruchu religijnego, politycznego czy społecznego). Naturalnie cały film jest pełen patosu i powagi, ale są momenty na oddech. I chwała Bogu, a raczej twórcom. Szkoda tylko, że film jest jednak zbyt przewidywalny i zbyt schematyczny. Jest zbyt czarno-biały – ukazuje tylko wycinek sytuacji i pomija pewne konteksty. Trochę po macoszemu jest też według mnie potraktowany wątek zabójstwa – prawie znikąd pojawia się nagle zabójca Popiełuszki i już za chwilę morduje tytułowego bohatera. Film jest też trochę sztampowy pod względem kwestii politycznych – władza jest tutaj zawsze zła, ujednolicona. Nie ma tam ludzi, lecz maszyny bezmyślnie wykonujące polecenia wydawane przez jakąś bliżej nieokreśloną siłę. Z drugiej strony wielkiej polityki są hierarchowie kościelni, którzy również są ukazani w niezbyt pozytywnym świetle. Może trochę szkoda, że twórcy nie skorzystali z pomysłu Agnieszki Holland z filmu „Zabić księdza” i nie poszli w stronę takiego dramatu psychologicznego, a zrobili mix różnych gatunków. Ale z drugiej strony może udało im się uchwycić sprawę szerzej.
 
Obiecałem, że na koniec będzie finał. Postaram się nie zawieść. Czy „Popiełuszko. Wolność jest w nas” mnie „kupił”? Nie wiem. Z jednej strony tak, bo jest wzruszająco, przejmująco, momentami z humorem i z pewnością na ważny temat. Ale z drugiej strony jakoś wybitnie takie kino mnie nie kręci, nie podobało mi się kilka rzeczy (ot, na przykład początkowe napisy dotyczące komunistycznego ustroju w Polsce, a na końcu filmu nie ma nawet wzmianki o przełomie 1989 roku). Ale muszę powiedzieć, że film pozytywnie mnie zaskoczył, a że nie mam tendencji do nadmiernej krytyki, która łatwo może się przerodzić w krytykanctwo, zachęcam Was, drodzy Czytelnicy, do wybrania się do kina. Nie wypada w końcu nie obejrzeć największej polskiej produkcji roku, która mimo swoich wad posiada cechy pozwalające nazwać ją filmem dobrym.
 
Marcin Żukowski
MłodaRP
MłodaRP
O mnie MłodaRP

Naszymi celami są m.in. wspieranie przedsiębiorczości, dialogu oraz aktywności młodych ludzi. Więcej na naszej stronie - www.MlodaRP.org

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura