Palestrina2005 Palestrina2005
42
BLOG

Euro receptą na kryzys?

Palestrina2005 Palestrina2005 Polityka Obserwuj notkę 5

 

Słuchając wypowiedzi naszych wspaniałych fachowców od gospodarki z Platformy Obywatelskiej, takich jak Tusk, Rostowski czy Chlebowski można odnieść wrażenie, że jedyną receptą na kryzys gospodarczy dla Polski jest wprowadzenie euro. To załatwi wszystkie nasze problemy.
 
Jesienią zeszłego roku Donald Tusk mówił, że kryzysu w Polsce nie ma i nie będzie. Że Polska jest samotną wyspą, której kryzys nie dotknie, że mamy silne fundamenty gospodarcze, że mamy dobre regulacje, nasze banki są odpowiedzialne i nic nam nie grozi.
 
Potem okazało się, że banki starają się maksymalnie ratować swoje zagraniczne centrale i wyprowadzić pieniądze za granicę, że nierealnie wysokie ceny nieruchomości spowodowały, że banki nie chcą na nie udzielać ryzykownych kredytów, że deweloperzy ledwie zipią bo przeinwestowali i nakupowali ziemi po zawyżonych cenach, że mamy krach na giełdzie, że złoty leci w dół do poziomów niespotykanych od dawna, że regulacje nie pomogły zahamować nieodpowiedzialnych menedżerów, którzy bawili się w kasyno pieniędzmi właścicieli firm spekulując na opcjach walutowych (swoją drogą polecam poczytać wpisy blogera Skubi, który jeszcze na jesieni pewny siebie pożyczał jeny, wymieniał na złotówki i prognozował „ile to na tym zarobi” – miał pisać o „postępach” w inwestycji – ale przestał, nie dziwię mu się).
 
W pewnym więc momencie Donald Tusk musiał „zauważyć” kryzys i przestać gadać o CUDACH i przyspieszeniu wzrostu gospodarczego (pamiętamy wszyscy jak Tusk w kampanii wyborczej obiecywał, że wzrost gospodarczy za jego rządów będzie wyższy niż za PiS).
 
Gdy Donald Tusk wreszcie „zauważył” kryzys, od razu znalazł „winnego”. Winnym całego zła – spadku kursu złotego, spadku giełdy, bankructw przedsiębiorstw z powodu opcji walutowych, spowolnienia gospodarczego, bańki na rynku nieruchomości, ciężkiej sytuacji deweloperów itd. jest brak w Polsce EURO. Według Donalda Tuska, gdybyśmy mieli EURO, bylibyśmy szczęśliwi jak Słowacja, która jest obecnie „krajem wszelkiej szczęśliwości”, gdybyśmy przynajmniej byli w „przedsionku Euro” (ERM2) jak kraje nadbałtyckie, to już byłoby lepiej.
 
Bawi mnie to upraszczanie sytuacji i widzenie waluty Euro jako recepty na wszystko ze strony PO. Pokazuje to niestety zupełne niezrozumienie zasad działania rynku przez Tuska, Rostowskiego czy Chlebowskiego.
 
Dodatkowo, co już mnie mniej bawi, Platforma robi z wprowadzenia euro główne koło zamachowe całej swojej strategii antykryzysowej. A to już nie jest śmieszne. Całe to ograniczanie deficytu, poszukiwanie oszczędności wcale nie ma na celu walki z kryzysem. Celem nadrzędnym ekipy Tuska jest wprowadzenie euro. Klapki na oczy i reszta się nie liczy. Platforma wierzy, że należy skoncentrować się na wprowadzeniu euro, a reszta problemów sama się rozwiąże. Utwierdzają ich takie „autorytety” jak Gadomski, który pisze w Gazecie Wyborczej, że wszystkie problemy jakie mamy to wina braku wprowadzenia euro, a jak byśmy już to euro mieli to byłoby u nas tak dobrze jak na Słowacji.
 
Przyjrzyjmy się wobec tego tej Słowacji, kraju (wg Tuska) wszelkiej szczęśliwości.
W grudniu 2008r. produkcja przemysłowa na Słowacji spadła o 12,7%. Był to największy miesięczny spadek produkcji ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. W listopadzie 2008 produkcja na Słowacji spadła o 7,1%. W listopadzie najgorszym krajem pod względem spadku produkcji była z kolei Słowenia (13,6%), która też nie tak dawno wprowadziła euro.
Jak na tym tle wygląda Polska, która wg Tuska tak cierpi z powodu braku euro? W listopadzie produkcja spadła nam o 6%, a w grudniu o 2,3%. Jesteśmy więc lepsi i od Słowacji i od Słowenii, państw które niedawno wprowadziły euro. I jak widać ich produkcję kryzys bardziej dotknął niż naszą.
 
Dlaczego Słowacja może cierpieć na przyjęciu euro? Sprawa jest prosta. Deprecjacja waluty (gdyby Słowacja miała własną walutę) powoduje wzrost konkurencyjności eksportu i w ogóle rodzimego przemysłu. W tej chwili Słowacja cierpi ponieważ:
- jej eksport przestał być konkurencyjny np. w porównaniu z Polską, której eksport po deprecjacji waluty stał się tańszy niż słowacki
- słowacka siła robocza nagle zrobiła się dużo droższa niż polska
- Słowakom bardziej opłaca się jechać na zakupy do Polski niż kupować u siebie. Słowackie firmy tracą
- Polakom i innym nie opłaca się jeździć na wakacje do Słowacji. Słowackie firmy tracą.
- Na rynku wewnętrznym lepiej kupić tańsze produkty importowane (np. z Polski) niż słowackie.
 
Oczywiście są i plusy z euro:
- brak spekulacyjnych ataków
- brak ryzyka walutowego
- brak innych kosztów związanych z przewalutowaniem
- ogólnie większa długookresowa stabilność
 
Ale, pożyjemy – zobaczymy. Jestem ciekawy jak będzie kształtował się PKB Polski i Słowacji w 2009r. Możliwe, że Tuskowi „szczena opadnie” jak ktoś mu zrobi takie porównanie na początku 2010r., tak jak „opadła mu szczęka” gdy Kwaśniewski zapytał go czy w Irlandii, którą dawał za wzór na pewno jest podatek liniowy.
 
Sprawa druga – jak wygląda wzrost PKB w krajach które przyjęły euro. Według danych Eurostatu PKB strefy euro rok do roku skurczył się w Q4 2008 o 1,2%. Kraje bez euro poprawiają ten wynik i cała UE skurczyła się w Q4 o 1,1%.
Co ciekawe USA skurczyło się w Q4 2008 tylko o 0,2%. Tak krytykowane USA, którego polityka podobno „zbankrutowała”, że teraz należy wdrażać „ręczne sterowanie wg pomysłów UE”, ma jednak lepszą dynamikę PKB niż UE.
 
Należy jeszcze wspomnieć o tzw. „przedsionku euro” czyli państwach nadbałtyckich, gdzie kryzys hula na całego i żadne tam ERM2 im nie pomaga.
 
Jeśli chodzi o Polskę, to wydaje się że długookresowo wprowadzenie euro może być korzystne (stabilność, brak ryzyka kursowego). Jednak analizy NBP w tym zakresie wydają się być śmieszne. NBP mówi że z powodu euro nasze PKB w ciągu 10 lat wzrośnie o X% powołując się na różne subiektywne założenia. A dlaczego po prostu nie zrobili case study – jak zachowywał się PKB Niemiec, Włoch itd. przed i po wprowadzeniu euro. Co te kraje zyskały a co straciły w dynamice rozwoju. Wydaje się, że wnioski nie byłyby tak optymistyczne, choć analiza byłaby trudna z powodu wielu czynników zakłócających.
 
Tak więc długookresowo euro w Polsce może być korzystne. A w krótkim okresie, w okresie kryzysu? Wydaje się że zdecydowanie NIE.          
Słaba złotówka (oczywiści jeśli nie dojdzie do „przegięcia” w tej słabości) może być parasolem ochronnym chroniącym nasze firmy przed spadkiem popytu wynikającym z kryzysu:
  1. słaba złotówka pobudzi nasz eksport. W UE popyt zmniejszył się z powodu kryzysu, klienci bardziej patrzą na ceny. A więc tanie z powodu słabej złotówki towary z Polski mogą zawojować te rynki. To samo tyczy się rynków spoza UE.
  2. słaba złotówka zwiększy liczbę turystów przyjeżdżających do Polski, a także liczbę rodaków spędzających wakacje w Polsce. Kolejny zysk dla naszych firm
  3. Handel przygraniczny. Niemcy, Słowacy i inni będą do nas przyjeżdżać po nasze tanie towary. Kolejny zysk
  4. Tańsza siła robocza. Może to zachęcić inwestorów i zredukować zwolnienia
  5. Większa konkurencyjność polskich firm wobec towarów importowanych. Kolejny zysk szczególnie wobec niekorzystnego bilansu Polski w tym zakresie.
 
A spekulacje na opcjach? Spekulowali nie tylko eksporterzy i importerzy. Ich spekulacje nie miały nic wspólnego z chęcią ograniczenia ryzyka kursowego. Raczej była to chęć nadzwyczajnych zysków, bawienie się w kasyno. Tak samo mogli spekulować na dolarach i jenach (jak nasz kolega Skubi) zachęceni przez „doradców” i „ekspertów” od finansów do dodatkowych, „łatwych” zysków.
„Nieszczęścia” jakie nas spotkają z powodu słabej złotówki to brak wakacji nad Morzem Śródziemnym (da się przeżyć), wyższe raty kredytów hipotecznych (chyba jednak lepiej jeść chleb z dodatkiem taniego wyrobu masłopodobnego i kredyt spłacać, niż stracić pracę w wyniku barku konkurencyjności polskich firm z powodu za mocnej waluty), droższe wyroby importowane (da się przeżyć), droższa benzyna (choć nie będzie to miało wpływu na konkurencyjność eksportu czy konkurencyjność w porównaniu do wyrobów importowanych).
 
Dlatego też, krótkookresowy bilans z wprowadzania euro w czasach kryzysu jest zdecydowanie negatywny. Osłabiamy naszą konkurencyjność.
Także sztuczne zmniejszanie deficytu w sytuacji kryzysu może nie być najlepszym krótkookresowym rozwiązaniem. Nie mówię aby nie ciąć niepotrzebnych wydatków i nie ograniczać wcześniejszych emerytur. Oczywiście należy to robić. Ale oszczędności można by np. przeznaczyć na obniżkę VAT co pobudziłoby popyt. Obecne zaciskanie pasa w czasach kryzysu i maksymalne ograniczanie deficytu „aby jak najszybciej wprowadzić euro, jako sztuka dla sztuki” nie ma wiec sensu, a co gorsza może być szkodliwe i prowadzić do masowego bezrobocia.
Nie ma co się spieszyć. Przeczekajmy kryzys, postarajmy się, aby nie dotknął nas zbyt dotkliwie, a potem w spokoju zastanówmy się nad euro.
 
 

niepoprawny politycznie, miłosnik prawicy i wolności słowa...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka