Pewna sportsmenka fotografując się nago zrobiła psikusa wszystkim duszpasterzom, którzy do głoszenia Ewangelii Jezusa podpierają się tzw. celebrytami.
W polskiej rzeczywistości duszpasterskiej ci sami księża, którzy krytykują mainstreamowe media i banalne seriale (te same, dzięki którym znane twarze, które „nie wstydzą się Jezusa” stały się znane), namiętnie szukają do duszpasterskich akcji popularnych osób.
W efekcie mamy dyżurnych celebrytów, którzy mówią tzw. świadectwa, w kościołach czytają religijną poezję, nie zawsze w najlepszym stylu i pojawiają się na parafialnych eventach. I wszystko głównie dlatego, że są znani.
Jednocześnie duszpasterze nie zauważają i nie zapraszają do współpracy innych osób, żyjących wiarą, bo nie pojawiają się oni w telewizji albo przynajmniej nie tak często. Tymczasem, może warto – przynajmniej w Kościele – zrezygnować ze schematu „znanych twarzy” jako promotorów Ewangelii i sięgać głębiej? Zwłaszcza, że ktoś może „nie wstydzić się Jezusa” tylko dlatego, że nie wstydzi się niczego.