Monika Mostowska Monika Mostowska
98
BLOG

Ci, którzy nie chodzą z nami

Monika Mostowska Monika Mostowska Rozmaitości Obserwuj notkę 0


„Dziennikarze pracujący w katolickich mediach nie powinni zapraszać na swoje łamy osób niewierzących, sprzeciwiających się nauczaniu Kościoła katolickiego, ateistów. Nie można promować wrogów Kościoła. Odbiorcy mediów katolickich, chcąc poznać inny punkt widzenia, mogą w każdej chwili sięgnąć po któreś z mainstreamowych mediów” – usłyszałam niedawno.

Podobnie było, kiedy apostołowie zgromadzeni wokół Jezusa spotykali „nieznanego ucznia”. Natychmiast chcieli się go pozbyć, mówiąc: „on nie chodzi z nami”. Taka postawa dzisiaj staje się coraz bardziej powszechna. I coraz bardziej mnie zasmuca. Po pierwsze dlatego, że stoi w sprzeczności z ideą nowej ewangelizacji, którą obudził Jan Paweł II. Po drugie, odrzuca ideę „dziedzińca pogan” (lub: dziedzińca ludów), którą przywołał Benedykt XVI. Po trzecie, pozwala nam się okopywać w obawie przed „innymi”. Jeszcze bardziej zasmuca mnie dlatego, że ta chęć okopywania się jest motywowana lękiem przed konfrontacją z innym światopoglądem, przed zarzutami wobec nas, katolików i wynika z braku umiejętności argumentowania za swoją wiarą i dawania świadectwa. A najbardziej mnie zasmuca dlatego, że jest egzemplifikacją myślenia plemiennego: trzymamy tylko ze swoimi, inni są dla nas zagrożeniem. W końcu, nic tak mocno nie jednoczy grupy, jak posiadanie wspólnego wroga. Pytanie tylko, ile taka „jedność” jest warta?


Tymczasem spotkania i rozmowy z osobami, które myślą niezgodnie z nauczaniem Kościoła, także na forum mediów katolickich są nieocenioną okazją do rachunku sumienia, rewizji własnego życia, a także szansą realizacji orędzia Jezusa Chrystusa o miłości bliźniego. Jeśli ktoś, kto „nie chodzi z nami” wypunktuje nasze słabe strony, nie bójmy się tego. Któż inne lepiej zobaczy nasze wady? Czy pycha nie jest grzechem głównym? Przed Bogiem nie ma nic ukrytego. Wartością więc jest umiejętność przyznawania się do swoich słabości, a potem mobilizacja, żeby je zniwelować. Chrześcijanin w końcu tym się różni od innych, że wie, że jest grzeszny, i wie, że może z grzechu się podnieść.

Najczęściej jest tak, że ci, którzy odrzucają Kościół, nie odrzucają Boga. Chociaż nie stosują praktyk religijnych, nadal poszukują Prawdy, Dobra i Piękna. I nierzadko w ich życiu zdarzyło się tak, że nie znaleźli ich w Kościele. Może niezbyt wytrwale szukali? Może. Jednak szukają dalej. Zwykle pod maską negacji wiary, religii, Kościoła ukryte jest głębokie pragnienie idealnego świata. Taki świat może zaoferować jedynie Bóg. I my, katolicy, mamy im to pokazywać. Pokazywać, że „chrześcijaństwo nie jest elitarnym klubem dla wtajemniczonych, ale domem, do którego wszyscy są zaproszeni, a nikt nie jest zmuszany”, jak to podkreśla wybitny czeski teolog, Tomasz Halik.

Jeśli na serio traktujemy wypowiedzi Soboru Watykańskiego II na temat ekumenizmu i możliwości zbawienia wszystkich, którzy idą za głosem swego serca, rozumu i sumienia, chociaż (bez swojej winy) nie uznają Chrystusa i Kościoła, to możemy pozostawić im swobodę w określeniu ich stopnia bliskości czy oddalenia od Kościoła. Bez bojaźliwego odrzucania ich. Możemy też otwarcie i chętnie z nimi rozmawiać, także w mediach katolickich. Podkreślił to niedawno metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz, zapraszając na organizowany w październiku „Dziedziniec Dialogu”. Mówił: „Kościół chce rozmawiać także z ludźmi, którzy inaczej myślą i wierzą lub też nie wierzą. W takich spotkaniach tkwi bezcenna wartość”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości