Wojciech Mucha Wojciech Mucha
59
BLOG

Grać to trzeba umić!

Wojciech Mucha Wojciech Mucha Polityka Obserwuj notkę 1

 

„Dotychczasowy szef gabinetu premiera, podsekretarz stanu Jan Terkowski, został mianowany posłem i ministrem pełnomocnym przy rządzie chińskim i dziś odjeżdża do Pekinu.[1]
 
 
 
FYM poruszył wczoraj kwestię która od ładnych paru miesięcy kwitła u mnie na „to do”. Mowa tu o polityce jako scenie, a właściwie o „scenie politycznej”.
 
Określenie „scena polityczna” to ciekawy zbitek słowny. Nomenklatura politologiczna posługuje się oprócz „sceny” innymi określeniami, zaczerpniętymi rodem ze słownika terminów filmowych. Widzimy więc „aktorów”, „reżyserów politycznych”, „polityczne scenariusze” etc. Wszystko to jednak  dla przeciętnego odbiorcy sprowadza się do ciężkostrawnej  telenoweli .
 
Temat ciekawi mnie z  racji mojego uczestnictwa w czymś, co nazwałbym „szkołą” dla przyszłych aktorów, czyli robionymi troszkę po macoszemu studiami z pogranicza polityki i kultury.
 
Studia politologiczne to w dużej mierze szkoła teatralna, przygotowującą do roli na scenie politycznej. Choć nie brzmi to dumnie, zajęcia w których uczestniczyłem, były w dużej części nauką mimikry, gestykulacji i metodologii zachowań scenicznych. Jedne z nich nosiły miano „polskiej sceny politycznej”. Już pierwszy wykład rozpoczynał się  od stwierdzenia, że oto wchodząc do polityki, stajecie się, drodzy państwo aktorami (uczestnikami), lub widzami (recenzentami) widowiska politycznego (cytuje wykład z pamięci).  Dostawaliśmy tym samym cynk, że polityka to ściema, farmazon, trzeba „grać”. Ale grać trzeba umić, że zacytuję klasyka.
 
W konsekwencji sprowadza się to do tego, że przygotowywani do swoich „ról”, kończący studia, czekają w kolejce po angaż nosząc papiery za pierwszo i drugoplanowymi celebrities, wpychają się w kadr podczas konwencji. Przechodzą inicjacje  ideologiczne, wypisując na wezwanie „reżysera” lub jego asystenta idiotyczne komentarze na internetowych forach, tym samym się uwiarygadaniając.
 
Politycy doskonale zdają sobie sprawę, że ich aktywność jest  de facto „odgrywaniem roli”.
I to nie roli społecznej, która powinna cechować ogół działań.  To co robi polityk, jest spektaklem, odgrywanym przed widzami i innymi politykami. Poza kadrem jest się już  Zbychem, Stachem, Marianem. Można załatwiać i kręcić, ba – trzeba.. Z języka parlamentarnego przechodzi na knajacki,  zrzucając garnitur zrzuca się przecież „rolę”.
 
Bycie politykiem przestało byc równoznaczne  rolą społeczną. (pytanie, czy było nią na szerszą skalę kiedykolwiek, czy było tylko załatwianiem spraw państwa niejako „przy okazji”całej reszty?)  Stało się jedynie tymczasową kreacją, w która wdają się uprzednio do tego przygotowani aktorzy. Łącząc się w kliki, stowarzyszając z mediami i celebrytami popkultury, którzy uwiarygodniają ich z rzekomo niezależnych pozycji  tworzą harmonijny spektakl tylko po to, by uzyskać od społeczeństwa prolongatę na kolejny sezon.  Grając pełnymi frazesów ustami, manipulują sondażami i publicystyką.
 
 
Przeciętny odbiorca politycznego spektaklu, przez swą zrogowaciałą przez lata skórę nie przepuszcza już jednak standardowych sygnałów, toteż te stają się coraz bardziej wyrafinowane. Nie wystarczy już rzępolenie odwiecznego repertuaru na rozstrojnonych przez lata strunach. Sięganie do zbrojowni argumentów po miecze nadziei i tarcze uprzedzeń także nie skutkuje. Sięga się więc po popularną dziś neurolingwistykę, manipulację społeczną i zaawansowaną inżynierię ze styku polityki, marketingu i hipnozy. Wszystko w ramach politycznego theatrum mundi. Intensywność zabiegów zależy od aktualnej sytuacji i czasu.
 
Nie powinno więc dziwić, że do społeczeństwa dociera obraz nawet nie „buldogów pod dywanem”, jak za Kisielem ostatnio chce to postrzegać Marek Migalski,a po prostu niezrozumiałej bitwy małp w zoo. Obraz z którym łączy jedynie bardzo dalekie pokrewieństwo. Wszechobecna wiedza o istnieniu „sceny” i „aktorów” powoduje, że relacje społeczeństwo - klasa polityczna ulegają coraz większemu skorodowaniu. Ludzie uważają istnienie „sceny” za niemiłą konieczność, a samych polityków za pragmatycznych chałturników z wiecznego jak „Moda na sukces” serialu. Serialu, który można wyłączyć strzałem z pilota,.
 
Związek polityków z problemami dnia codziennego jest żaden. Zaczepiony w warzywniaku aktor nie jest przecież księdzem z serialu. Identyfikacja Polaków z klasą polityczną sprowadza się do okolicznościowego manifestowania niechęci i sympatii w „wojnie sztandarów”, w zależności od tego jakie akurat powiewają.
 
Zastanawiałem się w tym momencie, czy racje ma FYM, porównując nasze aktorzyny do poczciwego Dyzmy z powieści Dołęgi – Mostowicza. Początkowo wydawało mi się że, nie, że Dyzma jest właśnie bardziej poczciwy, prawdziwy, a przede wszystkim że:
 
 
„Zasięg jego (Dyzmy) przewidywań i planów nie przekraczał granic najbliższych dni i tak jak ubiegły tydzień wegetował dzięki sprzedanemu zegarkowi, tak następny mógłby przeżyć spieniężywszy frak i lakierki.[2]
 
 
Można się zastanawiać, czy Dyzma w miarę upływu czasu ewoluuje? Nie do końca. Bohater z powieści Mostowicza po prostu nabiera odruchów i uczy się zdolności adaptacji na tyle, na ile to w jego przypdaku moźliwe. Świat który początkowo go przeraża, okazuje się bardziej prosty niż on sam. Dyzma po prostu zdaje sobie z tego sprawę. Rozumie, że przy odrobinie wyczucia można bezpiecznie lawirować i bezpiecznie trwać.
To jego klucz do sukcesu.
 
Dyzma nie staje się inny, to ten niedostępny z pozoru świat, znany dotychczas tylko ze stron  Ilustrowanego Kuriera Codziennego, okazuje się być prosty jak konstrukcja cepa. Wystarczy przytakiwać, obserwować i wypowiadać truizmy. Dokładnie tak postępuje cześć klasy politycznej, szeregowych posłów – anonimów i urzędników państwowych różnorakich szczebli. „Jedynkom”, czyli czołowym twarzom chodzi chyba jednak o coś więcej. Grają by być w grze. Bo ona tak jest skonstruowana, i pozwala im na to.Chcą do tego jednak sami ustalać zasady.
 
Dyzmę ograniczało jego niedouczenie. Bał się zdemaskowania, bal się że na jaw wyjdzie jego pochodzenie, braki w wykształceniu i znajomości jezyków. Nasze jedynki nie maja takich kompleksów. Są wyszkolone i zdeterminowane w „parciu na szkło”.  
 
Jedynymi przeszkodami, są źródła potencjalnej kompromitacji. CBA i IPN , które niczym mściwy Terkowski mogą poznać i ujawnić tajemnice naszych Dyzmów. I tu znów jak Dyzma – wystarczy wysłać tych przysłowiowych  Terkowskich do Chin, a problem sam się rozwiąże. Mariusz Kamiński jako pierwszy z nich, stoi już z biletem w ręce.
 


 

Źródło: Filmpolski.pl

 

 


[1] T. Dołęga Mostowicz, Kariera Nikodema Dyzmy, Warszawa 1972, s. 260
[2] tamże, s. 9.

 

 

WAU_classic('dy6ytciq3xmz')

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka