"My Naród" "My Naród"
41
BLOG

Zaginiony świat Fidela Castro

"My Naród" "My Naród" Kultura Obserwuj notkę 4

Naszym marzeniom stało się zadość kiedy w lipcu wylądowaliśmy na Kubie. Nie można było za wiele czasu poświęcić przygotowaniom, ponieważ wycieczka została wykupiona w ofercie “last minute” na berlińskim lotnisku Tegel.

Po blisko dziewięciogodzinnej podróży samolot dotknął pasa startowego hawańskiego lotniska. Powitał nas obezwładniający, gorący jak z pieca podmuch powietrza. Ukojenie przyszło dopiero w klimatyzowanym  autobusie, który wyruszył na południowy brzeg wyspy.

Po drodze mijaliśmy wioski i miasteczka. Wszędzie widać kubański niedostatek. Wiejskie chatki sklecone z drewna i trzciny, kolorowe odrapane budynki wymagające natychmiastowego remontu. W każdej większej wiosce można dostrzec ośrodek zdrowia oraz budynek szkolny z przylegającym  boiskiem baseballa będącego obecnie narodowym sportem Kubańczyków. To zdobycze komunizmu, relikty rewolucji Fidela Castro, który znacjonalizował wyspę i jak głoszą władze zapewnił powszechny dostęp do nauki i opieki zdrowotnej.

Po drodze mijaliśmy gigantyczne pola trzciny cukrowej i bananowców. Wszystko  we władaniu miejscowych PGR-ów. Prywatna własność ziemi nie istnieje a jedynie maleńkie zagrody przydomowe pozwalają mieszkańcom wiosek uprawiać coś na własny użytek.  Czasem udaje się tam wyhodować  prosiaka albo stadko drobiu.

Wreszcie docieramy do miejsca naszego wypoczynku- Playa Giron w Zatoce Świń. To właśnie tutaj 17 kwietnia 1961 roku desant kubańskich rebeliantów zmierzał do obalenia komunistycznych rządów. Zacięta dwudniowa walka skończyła się zwycięstwem zwolenników Castro, o czym triumfalnie informuje wielki napis witający turystów.

Wokół plaży-miejsca tych  wydarzeń- zbudowano w latach 70- tych ośrodek wypoczynkowy składający się z zespołu małych domków. W jednym z nich przyszło nam zamieszkać razem z kolorową jaszczurką wygrzewającą się na kaflach  kuchni. Częstymi gośćmi pod drzwiami bywały kraby usiłujące dotrzeć do środka oraz wszędobylskie komary.

Nasz bungalow lata świetności miał już za sobą ale najważniejszym była sprawnie działająca klimatyzacja, wygodne łóżka a w łazience ciepła i zimna woda bez ograniczeń. Jak się później dowiedzieliśmy na Kubie racjonowane jest prawie wszystko. Także woda i energia elektryczna. W niektórych rejonach energia dostarczana jest tylko przez 3 godziny dziennie a woda pitna dowożona cysterną.

odróż i sześciogodzinna różnica czasu oraz tropikalny klimat zaczęły wkrótce dawać o sobie znać. Jednak widok plaży koił nawet największe zmęczenie. Turkusowe wody Morza Karaibskiego, biały piasek, rozłożyste palmy i tylko 50 metrów dzielących nas od tego „raju”. Kąpiel w ciepłej morskiej wodzie przyniosła prawdziwą ulgę. Wieczorem  nadeszła pora  na nasz  pierwszy kubański posiłek.

Jakież ogarnęło mnie zdziwienie kiedy w stołówce ujrzeliśmy stoły uginające się od potraw. Wiele rodzajów mięsa, surówek, owoce, słodycze. Aż trudno uwierzyć, że na jednego mieszkańca wyspy przypada  0,5 kg wołowiny rocznie. Jest ona oczywiście reglamentowana.

 

Smaczne dania przygotowywano według przepisów kuchni kontynentalnej ponieważ to przede wszystkim Europejczycy są tutaj gośćmi. Po kolacji można było skorzystać z drink-barów, gdzie serwowano bez ograniczeń napoje i alkohol. Największym zainteresowaniem cieszył się oczywiście rum- tradycyjny kubański trunek oraz mojito- orzeźwiający napój na bazie białego rumu, limonki i mięty.

Kolejny dzień naszego pobytu spędziliśmy wylegując się na plaży, gdzie od czasu do czasu trafiali nielegalni handlarze oferujący dyskretnie cygara, homary oraz różne skarby wyspy. Kubańczycy mają dar przekonywania i chętnie wdają się w rozmowę wykazując przy tym duże zdolności komunikacyjne.

Pracownicy ośrodka z sympatią odnoszą się do turystów, co wynika nie tyle z obowiązku lub interesowności ale raczej z naturalnej życzliwości i pogodnego usposobienia. Ludzi pracujących w ośrodkach turystycznych uważa się tutaj za szczęśliwców. Są one oazami luksusu i dostatku w bezkresnym oceanie nędzy. Oprócz pensji można zawsze coś uszczknąć z tego dostatku a i napiwki się trafiają.

 Następnego dnia przyszedł czas na zwiedzanie okolicy. W najbliższym sąsiedztwie znajdowało się  muzeum i pseudocentrum handlowe, gdzie za dolary turyści mogli kupić rum, pocztówki, pamiątki oraz towary luksusowe jakimi na Kubie są mydło czy szampon. Oferta bardzo uboga. Wszystko przykurzone, poszarzałe i koszmarnie drogie.

Parę kilometrów dalej znajduje się niewielka wioska i bagna rezerwatu Zapata. Pieszo nie ma w okolicy za wiele do zwiedzania więc trzeba było wyruszyć dalej. Postanowiliśmy pojechać do Hawany.

Istniały dwie możliwości: wycieczka 30- osobową grupą z przewodnikiem i dojazd autobusem albo wynajęcie taksówki turystycznej. Przejazd taksówką do Hawany i z powrotem kosztuje 100 $. Wybraliśmy drugą opcję mimo, iż była znacznie kosztowniejsza ale w ten sposób mogliśmy więcej się dowiedzieć i zobaczyć.

Nasz kierowca Luis stanowił prawdziwą skarbnicę wiedzy będąc przy tym niezwykle sympatycznym człowiekiem. W drodze do Hawany mieliśmy okazję przekonać się jak wygląda kubańska motoryzacja. Trzon transportu stanowią radzieckie samochody ciężarowe Ził i Kamaz. Królują one na prawie pustej autostradzie zabierając po drodze liczne grupy autostopowiczów.

Trzeba dodać do tego taboru Łady i amerykańskie krążowniki szos z lat 50-tych, które są jeszcze na chodzie dzięki niezwykłej pomysłowości swoich właścicieli. Dokonują oni niemal cudu przywracając je do życia przy całkowitym braku jakichkolwiek części zamiennych.

Dojeżdżając do Hawany już z daleka widać XVI- wieczną twierdzę El Morro. Broniła mieszkańców przed nieproszonymi gośćmi. Widok z twierdzy na panoramę miasta jest imponujący. Szeroka promenada nad zatoką, hotele, kopuły kościołów. Nie bez powodu Hawanę nazywano kiedyś perłą Karaibów.

Widok z bliska jest już mniej okazały. Wszystko po prostu się sypie. Z budynków odpada farba, tynki, balustrady. Na szczęście najstarsza, zabytkowa część stolicy objęta została patronatem UNESCO. Społeczność międzynarodowa  ratuje na ile się da stare przepiękne kolonialne budynki. Kluczymy z naszym przewodnikiem Luisem po wąskich uliczkach pamiętających jeszcze czasy Kolumba z myślą, że Hawana to muzeum pod gołym niebem.

Wydaje się jednak, iż na Kubańczykach nie robi to żadnego wrażenia. Tu po prostu toczy się zwyczajne życie. Sprzedawcy oferują pamiątki. Kolorowo ubrane Kubanki z cygarem w ustach, za stosowną opłatą, pozują do zdjęć. Na skwerach starsi Kubańczycy grają w warcaby. Kobiety plotkują, siedząc przed domami, a dzieci biegają za piłką. Spoglądając na tych ludzi- białych, czarnych, oliwkowych widać wpływy wielu nacji. To przecież potomkowie Hiszpanów, Afrykańczyków i rdzennych mieszkańców wyspy- Indian.

Wydaje się, że nie ma wśród nich podziałów na kolor skóry, rasę- wszyscy są po prostu Kubańczykami- zakładnikami tej wyspy. Prawdziwi Kubańczycy kochają taniec. To jedna z  ulubionych rozrywek. Wystarczy, że zabrzmi muzyka a wokół już podrygują ludzie z ogromnym poczuciem rytmu. W ich żyłach płynie rumba. Kochają muzykę. Towarzyszy im ona wszędzie; w domu, na ulicy, a czasem nawet w pracy.

W nowej części Hawany dostrzegamy szerokie trzypasmowe ulice i równie odrapane budynki. Luis zawozi nas przed strzelisty obelisk na ogromnym betonowym placu. To Plac Rewolucji, gdzie Fidel Castro wygłaszał swoje płomienne przemowy. Ciągle zapewniał rodaków, że nie jest tak źle a wkrótce na pewno będzie lepiej. Jak jest wszyscy widzą. Długie kolejki oczekujących na „rzut” towaru kłębią się przed państwowymi sklepami. Tutaj można kupić na kartki, po państwowych cenach, podstawowe artykuły spożywcze: chleb, olej, mąkę, fasolę.

Przydziałowe racje tych produktów są  bardzo skromne i na długo nie wystarczają. Po znacznie wyższej cenie kupuje się w sklepach zwanych „Agromercado”, gdzie bywają  sezonowe warzywa i owoce. Wszystkie inne towary- czyli już luksusowe- są do nabycia na czarnym rynku po zawrotnych cenach. Jedyne sklepy dostępne dla turystów to te w których płaci się twardą walutą.. Przypominają  nasze Pewexy sprzed lat. Na półkach widać względny dostatek- napoje słodycze, jakieś konserwy- najczęściej produkcji meksykańskiej , sprzęt elektroniczny i AGD. Można kupić coś z odzieży i obuwia ale fasony są mocno zdezaktualizowane.

Ceny w tych oazach luksusu  kosmiczne. Lodówka kosztuje 400 dolarów, butelka wody 1 dolar. Kubańczycy zarabiają miesięcznie 150-1000 pesos, czyli 6- 40 dolarów. Po zapoznaniu się z sytuacją kubańskiego rynku zachodzimy w głowę jak tu żyć?

 

Ponownie wracamy do starej Hawany powoli zapominając się o smutnej rzeczywistości. W niewielkiej knajpce zamawiamy posiłek przed drogą powrotną do Playa Giron. Skromna przekąska na trzy osoby kosztuje tyle co kubańska pensja ale za to przy dźwiękach wspaniałej latynoskiej muzyki miejscowej kapeli. 

W drodze powrotnej rozmawiamy jak Kubańczycy radzą sobie z porażającą rzeczywistością. Nasz kierowca, z wykształcenia inż. mechanik, zarabia w przeliczeniu ok. 15 dolarów miesięcznie. Jego żona, jako kelnerka w hotelowym barze ,ok. 10 dolarów. Na niewiele to starcza ale ratują ich napiwki. Dzięki nim mogą sobie pozwolić lepsze życie. O Fidelu niezbyt chętnie dyskutuje bo co tu mówić? Wielki rewolucjonista, który  krew swoją przelewał, chciał dobrze a wyszło jak zwykle. 

Kubańczycy wiedzą, że póki żyje Fidel wiatr wielkich przemian do  nich nie dotrze bo on opętańczo trwa przy swoich ideałach. Odrębny temat to Ernesto Che Guevara. Jego wizerunek zobaczyć można  wszędzie. Na Kubie otaczany jest wielkim szacunkiem i czcią. Może byłoby inaczej gdyby Che podobnie jak Fidel żył do dzisiaj?Następne dni pobytu bardzo szybko minęły na plażowaniu i zwiedzaniu kolejnych miast- Cienfuegos i Trynidadu- umieszczonego na liście UNESCO. Trynidad to dawny kolonialny ośrodek handlu niewolnikami. Miasteczko wyglądające jakby czas zatrzymał się tutaj w XVI wieku. 

Przed wyjazdem jeszcze raz spoglądamy na karaibski krajobraz do którego będziemy tęsknić w długie zimowe wieczory. Kuba jest piękną słoneczną wyspą surowo potraktowaną przez los. Miejscem gdzie zmagając się z doskwierającą codziennością żyją ludzie pełni optymizmu i życzliwości jakiej można tylko pozazdrościć.
"My Naród"
O mnie "My Naród"

Ciekawy, idący pod prąd, odporny na mody byle jakie. Krytyczny, wybierający z tradycji sprawdzone wartości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura