Ryszard Kapuściński, w książce „Podróże z Herodotem” o pierwszych wyprawach do Indii i Chin napisał, że nigdy całkowicie nie zrozumie tych krajów z powodu bariery językowej. Nie ma szans przebić się przez powierzchowność własnych ocen bez opanowania języka. Aby naprawdę go poznać, trzeba poświęcić całe życie.
Istnieją sprawy, którym warto poświęcić całe życie tak jak warto pochylić czoło przed wielkością Kapuścińskiego. Jego słowa polecam wszystkim, którzy uważają się za ekspertów w kwestii Chin. Jadąc na tydzień, dwa czy nawet dłużej do Pekinu, Szanghaju wydają sądy: tam jest super, niczego złego nie widziałem, w co drugim, dużym, chińskim mieście są lepsze supermarkety niż w Polsce...
I co z tego? Proszę udać się w tybetańskie rejony Qinghaj, do Gansu, Syczuanu i Yunnanu. Poza Tybetańskim Rejonem Autonomicznym, część tych chińskich prowincji stanowi dawny Tybet. Proszę odbić nieco od głównej drogi i zobaczyć warunki życia Tybetańczyków.
Oczywiście każdy może odwiedzić to samo miejsce oceniając je zupełnie inaczej. Nasze opinie są uwarunkowane tym , co chcemy dostrzec.
Podróżując przez rok do „Tybetu” w chińskich prowincjach Qinghaj, Gansu, Syczuanu i Yunnanu jedynym, bogatym Tybetańczykiem, którego poznałam, który jednocześnie zajmował porządne, wręcz luksusowe mieszkanie w Chengdu, stolicy Syczuanu był starszy człowiek- potomek tybetańskiego, królewskiego rodu. Wrócił do ojczyzny po 30 latach emigracji w Indiach i.....został posłem Komunistycznej Partii Chin.
Podczas mojej wizyty, dostało się od niego Dalajlamie, w mieszkaniu pełnym przepychu i „arystokratycznych” pamiątek po dawnych czasach, których nie widziałam w żadnym innym tybetańskim domu.
Gdyby ktoś zapytał dlaczego poszłam na warszawską demonstrację „Solidarni z Tybetem” powiedziałabym, że jestem sinologiem, ale czuję się to winna wszystkim Tybetańczykom, szczególnie tym poznanym podczas mojego pobytu w Chinach.
Jednym z nich był „T’- młody mnich doświadczony dziesięcioma latami emigracji w Indiach. Trafił tam pokonując przez dwa miesiące najwyższe góry świata. Szedł tylko nocą, wraz z innymi Tybetańczykami. Niektórzy nie przeżyli drogi. „T” przeżył i rozpoczął buddyjskie studia.
Kiedy podjął trudną decyzję ucieczki z Chin, nawet nie pożegnał bliskich. Wiedział, że próbowaliby go zatrzymać. Przez kilkanaście lat na obczyźnie kontakty rodzinne prawie ustały. Z nikim się nie spotykał i już nigdy nie zobaczył matki. Zmarła a on płakał opowiadając mi o niej.
Zdecydował się wrócić na wieść o chorobie starego ojca. Trzeba było różnych, nieziemskich kombinacji aby ponownie trafić do Tybetu. Spotkaliśmy się kiedy wysiadłam z autobusu gdzieś na trasie. Mój roczny pobyt w Chinach dobiegał właśnie końca. On, jak się później okazało, zaledwie wrócił z Indii. Nie potrafił odnaleźć swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Całkowicie zagubiony i emocjonalnie rozchwiany marzył o wyjeździe na Zachód.
Kilka dni temu przeczytałam w Internecie, że mnisi z klasztoru, do którego należy T, protestowali i wywiesili tybetańską flagę na maszcie telefonii komórkowej. Protesty trwały także w całej okolicy.
Podczas gdy w Polsce i na świecie odzywają się nieśmiałe, pojedyncze głosy o bojkocie olimpiady- do czego z pewnością nie dojdzie- ludzie tacy jak T, z powodu swojej frustracji , kiedy od 50 lat konsekwentnie odbierana jest im godność, dobrowolnie skazują się na represje. To oni zapłacą najwyższą cenę ponieważ oni tworzą NARÓD żyjący w nędzy i sprowadzony do roli „turystycznej ciekawostki”.
Wobec sytuacji w Tybecie godne politowania są wypowiedzi niektórych naszych parlamentarzystów o tym, że „Chiny dokonują historycznych zmian”. Po dwudziestu latach od Tiananmen policja zabiła „tylko” 140 Tybetańczyków. Czy to na pewno „postęp”? W tym kontekście niedawne słowa Dalajlamy oskarżające Chiny o ludobójstwo w wymiarze kultury nabierają innego znaczenia....