Jest lato, małe miasteczko. Ja, kobieta dwudziestokilkuletnia, mieszkam tu od dawna, wraz ze swoimi rodzicami, w nowym, ładnym mieszkaniu. Moją najbliższą sąsiadką jest emerytka Janka, która mawia: ,,Są prawdy, przed którymi nie uciekniesz. Świat ma cztery strony, a słońce wschodzi raz na dzień”.
Miasteczko jest opustoszałe, kobiety żyją w kuchni, którą próbuję omijać szerokim łukiem, żywiąc się jedynie mrożonymi parówkami. W każdej wolnej chwili oglądam telewizję. Do miasteczka przybyła parę razy ekipa telewizyjna, której zadaniem było pokazanie rynku. ,,Ale spieprzyli”.
Jak doniósł jeden z korespondentów. ,,Wciąż płoną stosy inkwizycji. Giną niewinni nadwrażliwi karani za rzekome ruchy grzybobójcze. Aby wymusić zostanie grzybem, stosuje się najokrutniejsze tortury. Zaszczepia się im niepokój, którego być może nie pozbędą się już nigdy. Są jeszcze prawie dziećmi, a żyją w wizji niezapłaconych rachunków i staropanieństwa.”
Otóż to, Panie Redaktorze. Jeden kraj, jedno miasteczko, dwie rzeki. Próbuję się tu jakoś urządzić, kombinuję, kręcę, oszukuję Inkwizycję. I ponad wszystko, nie chcę spieprzyć.