NAHACZ NAHACZ
88
BLOG

BRACKA

NAHACZ NAHACZ Rozmaitości Obserwuj notkę 8

 

O kurwa. Strasznie leje!
Aż do dziś pamiętam jak strzepywał krople z kołnierza, i słowa jakimi powitał mnie Mirek. Bezgranicznie wściekły, buchał z gardła przekleństwami. Sprawił, że zadrżałam w rozgrzanym klubie Tomba - Tomba, i dalej nie wiedziałam jak zwrócić mu książkę pożyczoną przez moją koleżankę.
- Ale to nie jest ta opowieść o portugalskim uzurpatorze, którą poplamiłem pomidorową?
- Nie! – pośpieszyłam z odpowiedzią, ukrywając uśmiech. Otworzyłam książkę i zaczęłam czytać: Demony kryły się w gęstwinie i zakamarkach.
- Przeżył? – zapytał nagle Mirek. – Czy główny bohater przeżył?
Zastanowiłam się. – Nie, raczej nie.
- Zresztą jaka to różnica. Przeżył czy nie przeżył – powiedział.
Przytaknęłam i dotknęłam strony z demonami w gęstwinie, wygładzając wygniecenia kartki.
-Wiec, jestem taki straszny, przerażający? Dorota wciąż jeszcze nie może zwrócić mi książki osobiście?
Milczałam.
- Wiem. Chciałaś mnie poznać.
- Skąd wiesz? – udałam zdziwienie.
- Skąd wiem? Dobre! Wystarczy popatrzeć: cała jesteś blada i wyczerpana, jakbyś nie spała po nocach. Poza tym, przez cały czas obserwowałem cię stojąc w drzwiach.
- Uff – odetchnęłam. – Już myślałam, że jestem niewidzialna.
- Wiem, Dorota i ty – urwał. – Jak masz na imię?
- Olga.
Umilkł na chwilę, ale widać było, że jeszcze nie przyszedł do siebie, że jeszcze przeżywa bieg pod deszcz, że wciąż o czymś myśli.
- Jesteście papużki-nierozłączki. Jedna jest cieniem drugiej. Nie rozstajecie się prawie nigdy. Jesteście jak siostry syjamskie. Z nią, z innymi kumplami, chodzicie na piwo. Za każdym razem porozumiewacie się głupkowatym spojrzeniem. Wśród kolegów Doroty nie budzisz najmniejszego zainteresowania, taka jesteś szara, nijaka, a twoje lipne teksty zawalają wszystkie szuflady w akademiku.
Ale.. spędzając tyle minut pod drzwiami, nie sposób cię nie zauważyć. Zwłaszcza, gdy jest się początkującym pisarzem i uwielbia obserwować. O tyle zwróciłaś na siebie uwagę, że kelnerka zapytała cię raz, drugi i trzeci co chcesz zamówić, a ty..
- Moje teksty nie są lipne – przerwałam.
- Być może. Jak dla kogo.
I jakby wiedząc, że moje opowiadania są jednak lipne, wcale nie broniąc mojego talentu, odpowiedziałam tylko:
- Tak, ale piszę o miłości.
I to sprawiło, że na mnie spojrzał.
- Jesteś głupia – odpowiedział. – Zważywszy, że dmucham każdą laskę – zaczekał chwilę i dokończył: - zważywszy, że nikt dzisiaj nie czyta książek.
Siedzieliśmy w gejowskim klubie. Żułam w milczeniu gumę, a z tyłu szalała i wrzeszczała gromada pedziów. Mirek patrzył na mnie pobłażliwie, z domieszką myśli: Czego tu kurwa jeszcze siedzimy i pieprzymy nie wiadomo o czym.
- Ale, gdybym.. powiedzmy była ładna, to mogłoby cię zainteresować, no nie? Ostatecznie łatwa.
Mirek ruszył stolikiem. Wyjęłam z plecaka brulion, i nie czekając na reakcję Mirka napisałam:
Kiedy byłam mała deptałam zamki z piasku, nie zbaczając ani na morze, ani na wiatr, zmierzałam zawsze do prawdy.
Mirek przeczytał to, co napisałam.
- To mnie interesuje. Ja nigdy nie mam czasu odpocząć nad morzem, a to może być dobre dla zdrowia. I dla organizmu!
Powzięłam decyzję szybko i po męsku. Położyłam przed nim książkę od Doroty.
- Pójdę już.
- Pleciesz, mała. Czy można uciec od marzeń? – zacytował jedną z tych tkliwych mądrości z książek dla nastolatków. – A zresztą można na wszelkie możliwe sposoby. Gapić się w podłogę, milczeć uparcie, deptać zamki.. To chyba najprostsze?
- Wprost przeciwnie. Takich zamków pilnuje się na plaży jak oczka w głowie.
- Dobrze. Pozdrów Dorotę.
Wstał.
- Mirek! – przestraszyłam się nie na żarty.
- No więc dostarczyłaś książkę.
- Tak jest! Dostarczyłam! – wykrzyknęłam ze złością.
- I o to chodzi.
- Zaczekaj – wyciągnęłam rękę i za chwilę znów ją cofnęłam. – A ty Mirek, masz dziewczynę?
Zaśmiał się.
- Pilnuj się mała. I pamiętaj, trzepoczesz rzęsami i czarujesz powoli, powolutku, z czuciem, a ja i tak nie ufam babom.
Powiedział to najgrzeczniej jak potrafił. Zostawił mnie na lodzie, akurat teraz.
- Kto by pomyślał. Początkujący pisarz. Kogo jak kogo, ale artystę nie posądzałabym o gówno. Ale to miło, że przyszedłeś. – Spojrzałam na zegarek. – Co do mnie kiedy wybija północ, to..
- To bardzo lubię się napić. I o każdej innej porze -rozejrzał się po sali.- Karol! Przynieś wódkę.
- Ładny płaszcz – powiedziałam, żeby coś powiedzieć.
- Dziękuję.
Zauważył, że nie mam już nic więcej do powiedzenia. Chrząknął i zaczął – Czas przejść do rzeczy – odkręcił butelkę i napełnił kieliszki. – Nie bardzo wierzę... a mówiąc ściśle, zupełnie nie wierzę w tę wódkę.
Od razu przechyliłam kieliszek. – Ale kiedy jest dobra! Niech tam, nalej jeszcze – poprosiłam.
Zabłysły mi oczy i Mirek to zauważył.
- Masz przepiękne dłonie – powiedziałam.
- Mogą być twoje.
Podniosłam oczy znad butelki.
- Żartujesz?
- Mogą. Pod jednym warunkiem.. – zastrzegł. – Powiesz mi, po co ci ta walizka?
- Nie. Nie mogę.
Mirka poderwało, ale natychmiast się uspokoił.
- Wobec tego będę cię śledził.
Po jego twarzy przemknął znaczący uśmieszek.
- Przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Jadę do ojca – powiedziałam po chwili.
- A gdzie ten tatuś? – w głosie Mirka zabrzmiała nuta ironii.
- W Krakowie. A ponieważ pociąg mam o szóstej, nie nalewaj mi więcej.
- Trudno. Wypijemy jeszcze na odchodne – Mirek wyciągnął jeszcze raz swoją piękną dłoń.
Tym razem moje nie było kategoryczne.
- Nie chcę. Wybacz.
- Co za upór! Co za głupi upór.
- A może odprowadzisz mnie na dworzec? – zapytałam.
Minęła chwila ciszy pełna zakłopotania. Mirek wiercił się w krześle.
- W gruncie rzeczy nie mam nic lepszego do roboty – odpowiedział, nie siląc się na grzeczność.
Zachowałam kamienny spokój.
- Nie myśl sobie, że czegoś od ciebie chce.
- Nie chcesz?
Nie zaprzeczyłam.
- Nie to nie. Gdybyś chciała, mógłbym pojechać z tobą do tego Krakowa. Jest tam coś ciekawego?
Spochmurniałam.
- Jest tam taka fajna ulica. Bracka.
- Na świecie jest milion fajnych ulic.
- To prawda, sama widziałam wiele podobnych. I nawet tutaj. A wiec nici ze wspólnej wycieczki? – obróciłam jego słowa w żart.
- O nie!
Mirek opróżnił kolejny kieliszek. Wiedziałam, co to znaczy. W tym stanie gotów jest pojechać na koniec świata.
- Owszem, chcę zobaczyć Kraków.
- Dlaczego?
- Bo chcę się przekonać, czy w tej całej historii z walizką jest jakaś tajemnica.
- Nie. Dajmy temu spokój.
- Jesteś jak skała – rzucił.
- A ty jak dziecko.
Pierwszy raz przemknęło mi przez głowę, że cala ta rozmowa jest beznadziejna. Ale.. czy on, Mirek, mówi prawdę?
- Oleńko – powiedział słodko, jak Casanova i Don Juan razem wzięci.
- Mam na imię Olga! – wyrwałam się.
- Cisza! – huknął.
- Jesteś kompletnie pijany.
Mirek postanowił działać szybko, uderzeniowo. Wziął mnie pod rękę i chwiejnym krokiem poprowadził w stronę wyjścia.
- Ale.. – zawahałam się. – Nie zapłaciliśmy.
- Karol wisi mi kasę – wyjaśnił Mirek. – No chodź – ciągnął mnie w swoim pijackim uporze.
- Popatrz – przystanął na chwilę. – Tu cię ujrzałem – oświadczył. Była to kolorowa ściana z karykaturą Pinokia. Oczy Mirka błyszczały. Klasyka! – powiedział tuląc się do ściany.
- Co? – nie zrozumiałam.
- Klasyka! Drewniak, który chciał być chłopcem.
Jeszcze chwila nie odrywał oczu i rąk od ściany, po czym zapytał zupełnie trzeźwo. – Więc, jak będzie? Mogę pojechać z tobą?
Udałam, że nie usłyszałam jego pytania. Pogrążyłam się w gorączce wódki. Ledwie docierały do mnie kolejne słowa Mirka.
- Pomyśl, ten cudny Kraków i Bracka usłana różami.
Znów zerknęłam w jego niebieskie oczy. Takie zwyczajne i niezwyczajne. Może bardziej niż niebieskie. Granatowe z plamkami złota.
Wyszliśmy na zewnątrz z książką pod pachą. Z widokówką Beskidu między kartkami. Z widokówką na adres Bóg, która służyła Dorocie za zakładkę.
Widokówka wypadła na chodnik.
- Za te góry, oddałby dziesięć takich Warszaw.
- Warszawa jest tylko jedna – przypomniałam.
- Więc.. Oddałbym tę jedną za garść ziemi.
Nie zauważyłam nawet jak równo padał pierwszy śnieg. A myślałam, że ucieknę przed zimą. A Mirek? Może ta chwila będzie mi śniła?
- Co jest mała?
- Tak jakoś dziwnie – zająknęłam się.
Spoglądałam z wypiekami na twarzy to na ulicę, to na witryny, to na Mirka, stojącego na wprost mnie.
W tamtej chwili poczułam, że to już było. Rozpaczliwy, mokry listopad. I stała się rzecz niewiarygodna i błyskawiczna. Mirek wsunął zmarznięte ręce w moje kieszeni i runął głową na moje ramię. Natychmiast pochwyciłam go niezdarnie i przytuliłam do siebie.
- No co ty, Olga – otrzeźwił się.
- Upiłam się – skomentowałam. – Tylko się upiłam.
- Mirek jakby nie słyszał.
- Wódka to coś obrzydliwego – dodałam.
- Nieprawda – podniósł głowę. – Wódka zapobiega..
- Czemu?
- A temu – zamyślił się – że o włos, bylibyśmy jak Pinokio. Cali z drewna.
- Chciałabym raczej zapomnieć o chwilach słabości. Brr.. Ale zimno.
- Już dobrze mała – zaśmiał się. – Oddaję ci kieszenie i już nas nie ma.
NAHACZ
O mnie NAHACZ

Wybitna pisarka prowincjonalna, zaczynała od poezji: jeden szczupły wiersz ,,Warto trwać jako młode przepiękne lato" przyniósł jej wielkie rozczarowanie, zwieńczone w 2009 blogiem w Salonie 24. Wiodąc żywot niespokojny, mieszkając w różnych pokojach i różnych łóżkach, próbuje wielu gatunków.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości