Nathii M. Nathii M.
46
BLOG

"Przyjaźń", odc. 8

Nathii M. Nathii M. Kultura Obserwuj notkę 12

Łomot drzwi zamykanych na antresoli wszystkich uspokoił. Drewniane wrota łupnęły o framugę z nagłośnieniem godnym koncertu Rolling Stonesów. Komuś zależało na zaanonsowaniu własnego przybycia znacznie bardziej niż na zachowaniu nominalnie pożądanej w tego typu sytuacjach konspiracji. "Patrzcie, oto ja" - zdawał się mówić każdym swoim gestem. Promieniejące oblicze Alfonso Jose natchnęło Annę obawą, że istotnie już wkrótce po pierwszy raz zobaczy Santiago Zuletę, a może nawet będzie zmuszona się z nim skonfrontować. Metaliczny dźwięk wywołany gwałtownym uderzeniem przedmiotu o betonową ścianę rozświetlił pomieszczenie.
- Fajną mamy akustykę - z uznaniem potwierdził Fonsie.
Pan Zuleta dzierżył w dłoni pręt i zamierzał go użyć do innych celów niż udawanie perkusisty. Anna spojrzała pytająco na Alfonso. Chyba nie po to ją operowali, żeby ją teraz zatłuc. Można spróbować przynajmniej porozmawiać. Skoro już się upierają, żeby bić, to może chociaż dali by się najpierw czegoś napić, bo szanse są bardzo nierówne. Człowiek nie może się koncentrować na bólu pochodzącym z zadawanych ran, skoro jest bliski wykitowania z pragnienia. Cokolwiek miały przynieść najbliższe minuty, Anna nie zamierzała poddawać się bez walki. Nie miała rodziny, nie miała pieniędzy, była zbyt młoda na szansę zrobienia kariery lub zdobycia wykształcenia. Ryzykowała własnym życiem, ale do wygrania miała znacznie więcej. Ogromne pieniądze i spokojną egzystencję pod nową tożsamością w dowolnym zakątku świata.
- Fonsie... nie wiem, co on mi zrobi, ale ja to wytrzymam - powiedziała ze stoickim spokojem.
Chłopak spojrzał w jej ciemnobrązowe oczy i zobaczył oazę pewności. Był w nich upór, gotowość na każdą ewentualność, chęć realizacji swojego celu najwyższym nieomal kosztem. Była w nich morfina.
- Wierzę ci.

Gdyby Anna poprosiła go teraz o pomoc, o wstawiennictwo, Fonsie zgodziłby się bez wahania. Anna miała by czas na przemyślenie swojej sytuacji. Można by ją jeszcze czymś postraszyć, coś jej obiecać. Można by negocjować. Można jej uratować życie, a potem obronić przed zemstą Rafaela Valenzueli. Ale nie, ona z wiadomych tylko sobie powodów będzie milczeć, nawet jeśli przyjdzie jej zbierać własne kości z podłogi. Fonsie widział już maltretowane w tym domu kobiety, choć z oczywistych względów nigdy go to za bardzo nie ruszało. Na ogół były to żony lub córki dłużników albo pracowników, którzy z różnych przyczyn zawiedli. Czasem nieinteresujące nikogo osoby porwane dla okupu. Zawsze były twardsze od mężczyzn. Ale tylko Anna skutecznie wymanewrowała nasłanych zbirów, a Victorowi Sanchezowi zostawiła na twarzy wieczną pamiątkę. "Tej gówniarze życie niemiłe. Co ona jeszcze chce udowodnić?" - zastanawiał się Alfonso Jose. Trzymał jej głowę, gdy była w narkozie, a potem próbował rozszyfrować jej psychikę, gdy leżała bez przytomności w warunkach urągającym podstawowym zasadom bezpiecznej rekonwalescencji. Z coraz większym trudem przychodziło mu przeczenie przed samym sobą, że nie czuje się za jej los odpowiedzialny.

Pan Zuleta zstąpił na niskości jednak z zupełnie innym zamiarem. Miał bowiem do pogadania za pomocą swojego oprzyrządowania z przywleczonym poprzednio mężczyzną.
- Jeden, ostatni dzień! Dwadzieścia cztery godziny! - rzęził bity.
- Skąd weźmiesz sto tysięcy dolarów w dwadzieścia cztery godziny? Wygrasz w Atlantic City? Napiszesz, że miałeś bank, który splajtował w obliczu kryzysu i potrzebujesz pomocy państwowej? Nie interesuje mnie już twoje sto tysięcy dolarów. Powiedzmy, że przyjemność z okładania cię tą oto metalową pałą jest dla mnie w obecnej chwili jedynym dostępnym świadczeniem ekwiwalentnym - objaśniał pan Zuleta.

- Jaki opanowany... Jakby ćwiczył grę w golfa - przeraziła się Anna.
- On właśnie tak ćwiczy. Może jeszcze zobaczysz, jak się przygotowuje do gry na skrzypcach - Fonsie pospieszył z informacją.

Odgłosy egzekucji ustały. Tylko skatowany mężczyzna cicho jęczał.
- Cholera, pobrudziłem sobie marynarkę. Bia-łą ma-ry-nar-kę! Zanim dojdę do pralni, będę niósł w ręku zakrwawioną marynarkę. Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? - pan Zuleta wzniósł oczy do nieba. Wyciągnął swój pistolet 7 mm, odbezpieczył go, naładował i bez patrzenia w stronę ofiary wystrzelił jej idealnie między oczy.

Fonsie nie mógł się oprzeć pokusie podbiegnięcia do trupa.
- Dziesiątka, jak zwykle! - pogratulował.

Anna dopiero teraz mogła zobaczyć miejsce kaźni i głównego bohatera zajścia. Widziała tylko jedno jego zdjęcie wykonane z dużego dystansu, a Juan Carlos nigdy nie chciał opowiadać o wyglądzie zewnętrznym pana Zulety. Odpowiednio dużo za to nasłuchała się o jego braku jakichkolwiek wartości moralnych i umiłowaniu do różnorodnych form znęcania się nad ludźmi. Trudno było już wyłapać, ile w tym prawdy, a ile legendy. Ponoć miał na sumieniu wiele dusz. Podobno też nigdy nie torturował w taki sam sposób. Anna spodziewała się ujrzeć co najmniej kilkudziesięcioletniego potwora z Loch Ness. Tymczasem naprzeciwko rozanielonego Fonsiego stał dwudziestokilkuletni chłopak w niezobowiązującym białym garniturze, z lekko rozchyloną białą koszulą i w świeżo wypastowanych czarnych butach. Pomimo latynoskich rysów twarzy miał dość jasną karnację. Komplet uzupełniały elementy obowiązkowe: czarne oczy i kruczoczarne wręcz włosy - niby krótkie, ale lekko opadające na czoło i ciążące mocniej ku prawej stronie, zgodnie z zaczesanym przedziałkiem. W innych okolicznościach przyrody można by stwierdzić, że jest po prostu słodki. Jednak nie wtedy, gdy swoim stonowanym głosem pytał:

- A jak tam panienka twojego serca, Fonsie? Obudziła się już? Zajrzymy, co u niej słychać?

Odcinek 1

Odcinek 7

Odcinek 9

Nathii M.
O mnie Nathii M.

C'est moi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura