Galopujący major zechciał był popełnić wpis poświęcony "malżeństwom" homoseksualnym. Że to, wicie rozumicie, kwestia definicji.
Xiazeluka się odwinął i w znakomitym stylu wywiódł, że małżeństwo to coś znacznie więcej niż definicja. Na to wszedł hr. ponimirski i stwierdził, że wystarczy odebrać Państwu przywilej udzielania ślubów, a będzie dobrze.
I ja się zgadzam z hrabią. To, że Państwu dano możliwość decydowania o czyimś ślubie czy rozwodzie, jest chore i prowadzi do patologii.
A przecież wystarczy tylko, żeby Państwo się od... czepiło od kwestii intymnego pożycia. Zauważmy, że natychmiast rozwiążą się "straszliwe" dylematy pederastów: ponieważ nie byłoby ślubów państwowych, to o zawarciu ślubów decydowałyby przede wszystkim Kościoły. W Polsce katolicki, i tu o zawarciu homoślubu rzecz jasna mowy nie ma, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by osoby o odmiennej orientacji seksualnej powoływały własne Kościoły i w nich zawierały dowolne śluby, w dowolnym obrządku. Ateiści mogliby żyć na kocią łapę lub korzystać z patentu naszego salonowego hipokryty - prawnika-amatora, czyli udać, że się jest wierzącym i wziąć ślub ładny. Ateiści, jak wiadomo, z udawaniem problemu nie mają. A przecież nie można się narażać ciotce Halinie, bo może coś zapisze, a ona wierząca. No i jednak ta suknia ślubna, w której każda kobieta wygląda jak Julia Roberts ;)
Prawda, jakie to proste? Wszyscy są zadowoleni: i wierzący, i niewierzący, i nawet galopujący major. Związki jedno-, dwu- lub wieloczłonowe miałyby jednakowe prawa. Kto chce, zawarłby intercyzę.
Trzeba byłoby tylko majora pogonić wreszcie do pracy, bo do tego raju niezbędne jest dobre sądownictwo.