Mógłbyć taki tytuł, mógłbyć inny, ale równie dezawuujący ludzi zebranych na Krakowskim Przedmieściu. Jeżeli w miarę regularnie ogląda się TVN, jeżeli choć raz w tygodniu bierze się do ręki GW, to znając metody i "wnikliwość dziennikarską" nieobecność reporterów tych mediów jest absolutnie wykluczona.
Są głosy, że film Ewy Stankiewicz to czysta manipulacja. Czyżby nagle obecni w każdej pipidówie, dzielni reporterzy TVN, biegnący po najgłupszego newsa (szczytem był zawalony dach stodoły), nie dostali na "TVN Kontakt" informacji, że Pospieszalski gania z mikrofonem i ludzi odpytuje. Wiedzieli i byli tam. Bo sami twierdzą, że są wszędzie. Przecież mieli pewność, że pokażą prawdę. Miała to być garstka prostaków, władających kiepską polszczyzną, paru degeneratów, ktoś mocno nietrzeźwy, mohery, dresy i każdy inny dewiant. Oczywiście do kamer praworządnej stacji, potępienie, a co najmniej zdziwienie prezentowałaby liczna grupa dobrze wyglądającej inteligencji, w co najwyżej średnim wieku.
Film pewnie poleciałby w cyklu "Ewa Ewart poleca". Byłby wiarygodny i "Solidarni 2010" straciłby swoją moc. I wszyscy, którzy nie opanowali wzruszenia na "Solidarnych 2010" zapewne usłyszeliby ; "a widziałeś Niesolidarnych 2010".
Ten film jednak nie powstał. I tylko z jednej przyczyny. Nie mógł. Tam nie było materiału na taki film. Tam po prostu nie było możliwości żadnej manipulacji.
Pozostała tylko furia, atak na autorów i uporczywe potępienie ustami pseudoautorytetów.
Pani Ewo, Panie Janku dziękuję, że tam byliście.