Newsweek Polska Newsweek Polska
856
BLOG

Encykliki kontra prezerwatywa

Newsweek Polska Newsweek Polska Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Koncentrowanie się na seksie nie kończy się niczym dobrym.

Niemiecki teolog Manfred Lutz wyliczył, że około 5 proc. zawartości kościelnego nauczania dotyczy tematów powiązanych z seksem. Gdy jednak spojrzeć na to, co donoszą media, można mieć wrażenie, że ani kongregacje, ani nawet watykański bank i obserwatorium astronomiczne nie chcą i nie umieją zajmować się niczym innym. Znakomite, próbujące w przystępny sposób opisać miejsce człowieka w świecie encykliki obecnego papieża to temat co najwyżej na wzmiankę w katolickich serwisach, gdy jednak z jego ust padnie słowo „prezerwatywa”, cały świat przez miesiąc nie żyje niczym innym.

De gustibus non est disputandum, trudno przekonywać, że zwyczajnie nie uchodzi, by człowieka rozumnego słowo „prezerwatywa” rozgrzewało bardziej niźli encyklika. Warto jednak zapytać, co sprawiło, że zmarnowaliśmy tydzień na debatach o ofercie przemysłu gumowego, kompletnie pomijając istotne rzeczy, które Benedykt XVI►był uprzejmy Peterowi Seewaldowi powiedzieć (staram się to referować na blogu, a już w styczniu papieski wywiad rzeka ukaże się na polskim rynku).

Przyczyna pierwsza to pokutująca w głowach milionów ludzi koncepcja opierająca się na współbrzmieniu dwóch absurdalnych twierdzeń. Primo: seks jest największą frajdą dostępną człowiekowi na Ziemi, secundo: Kościół wymyślono wyłącznie po to, by dostęp do niej reglamentować i w ten sposób kontrolować człowieka. Słowa „katolik” i „seks” traktuje się tu jak oksymorony. Mechanizm ten działa na zewnątrz, ale i wewnątrz Kościoła. Tu z kolei sprawia wrażenie samonapędzającego się kółka. Wierni nie są w stanie wyodrębnić żadnych grzechów poza chutliwymi, a druga strona nie umie im wytłumaczyć, że katolicka etyka seksualna to nie zbiór zakazów, ale pozytywna i pomocna w rozwoju propozycja oraz że koncentrowanie się w życiu duchowym wyłącznie na seksie – podobnie jak w życiu w ogóle – nie kończy się niczym dobrym.

Kwestia druga, która nie przestaje mnie zadziwiać, to fakt, jak wielkim autorytetem jest wciąż Kościół katolicki dla niemających z nim często nic wspólnego komentatorów. Kościelne nauczanie mogą przecież mieć serdecznie w nosie. Za życie niezgodnie z zasadami Benedykta XVI nie grożą wszak żadne sankcje (a kształtem życia pozagrobowego ci, którzy sądzą, że to bajka, nie powinni się chyba przejmować). Skąd więc to chore napięcie? Bo Kościół ma wpływ na wiernych – odpowie oświecony intelektualista. Ot, logika. Gdy znana profesor czy modne warszawskie środowisko próbują zarazić ideami, gdy jakiś ruch wymaga, by członkowie stosowali się do pewnych zasad, wszystko jest OK. Gdy to samo robi Kościół, uznawane jest to za indoktrynację bezwolnych półgamoni, którzy na głos księdza wyłączają rozum, nie zdając sobie sprawy, jak perfidnej przemocy padają ofiarami. Światli krytycy udają, że Kościół to partner jak inny. Ukrywają, że nie umieją nie widzieć w nim raczej starej ciotki, która śmie oceniać ich życiowe wybory, ględzić, że istnieje obiektywne zło oraz dobro i której szczerze się nie znosi (wciąż zarzekając się, że nic podobnego, że to spór, w którym chodzi wyłącznie o meritum).

Gdyby chodziło o meritum, tak zatroskane słowami papieża środowiska już dawno znalazłyby patent na uratowanie Afryki przed HIV (problem, którego prezerwatywy nie rozwiązują, jak żaroodporna odzież nie likwiduje podpaleń). A zamiast bronić mnie przed moim Kościołem, wsłuchałyby się w toczącą się w nim dyskusję o antykoncepcji (ja stoję na stanowisku, że ten temat powinno zaczynać się od gruntownej katechezy, zrozumienia, o co chodziło Panu Bogu, jak wymyślił ten świat, wymagać postanowienia poprawy można dopiero, gdy człowiek zrozumie, czym grzeszy). Jeśli zaś ktoś nadal krzyczy, że to, co mówi Benedykt XVI, to głupoty – niech wyluzuje, ma przecież prawo szukać autorytetów i szczęścia gdzie indziej.

PS. W okolicach Bożego Narodzenia intensywniej pukają do nas zacne organizacje, wiedząc, że bywamy wówczas hojni (z potrzeby serca lub przez wyrzuty sumienia wywołane wydatkami na ciasta, wina i prezenty). Zwykle nie znajdujemy sposobu lub czasu, by sprawdzać fundację czy stowarzyszenie. Pozwolę sobie w Adwencie zajmować koniec tej kolumny subiektywnym przewodnikiem po projektach, które sprawdziłem i dają mi gwarancję, że każda złotówka idzie na to, o co chodzi. Dziś: Fundusz „Szansa dla tysiąca” (mlodziez.lublin.pl) założony przez lubelską młodzież, fundujący stypendia dla dzieci m.in. z zalanej powodzią gminy Wilków. Woda zalała uprawy, ludzie są dwa lata bez dochodów, są przypadki, gdy dziecko nie chodziło do szkoły, bo w domowym budżecie brakło 80 zł na dojazdy.

Cel drugi – dobroczynny w innym sensie. Od kilku miesięcy w internecie działa serwis Babelnet.pl, dzieło pracujących non profit entuzjastów filologów, dostarczających duchowej strawy tym, którzy chcieliby być bliżej biblijnego oryginału i z pomocą najlepszej dostępnej na świecie aparatury piszą komentarze językowe do liturgicznych czytań. Rzecz znakomita, unikatowa na polskim rynku, a łaknąca środków na rozwój (biznes tego raczej nie wesprze, a oni sami krępują się prosić, widząc, ile wokół ludzkiej biedy). Inwestycja w duszę, warta wsparcia.

 

Szymon Hołownia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości