Zrzekając się mandatu kontrowersyjny poseł pokazał, że jednak traktuje wyborców poważnie.
O Januszu Palikocie można powiedzieć wiele złego. Że odpowiada za brutalizację naszego życia politycznego, że w obrażaniu swoich przeciwników przekraczał wszystkie granice. To wszystko prawda. W jakimś stopniu prawdą jest też to, co zarzucają mu najbardziej zdecydowani przeciwnicy – że to on był przez lata animatorem „przemysłu pogardy” wobec PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trafne jest też nazwanie „palikotyzacją polityki”zjawiska zdominowania życia publicznego przez brutalne chwyty marketingowe.
Jednak lubelski poseł odstawał od reszty polskiego światka politycznego także w inny sposób. Nie zadowalał się ciepełkiem stanowisk, jakie należały mu się z klucza partyjnego czy parlamentarnego. Ciągle coś mieszał, mącił, denerwował partyjnych zwierzchników, rzucał wyzwanie Grzegorzowi Schetynie, krytykował Donalda Tuska. Dbał o to, by w macierzystej partii – Platformie Obywatelskiej – cały czas był jakiś ferment.
Wreszcie zdecydował się na własną drogę polityczną. I choć w tej chwili nic nie wskazuje na to, że to przedsięwzięcie zakończy się sukcesem, Janusz Palikot jest konsekwentny. Zgodnie z zapowiedzią zrzekł się właśnie mandatu poselskiego►, choć sprawowanie go, oprócz zwykłych gratyfikacji, zapewniałoby mu większe możliwości w promowaniu własnego ugrupowania. On jednak uznał, że skoro wybrany został na posła jako polityk PO, to gdy wystąpił z tej partii, powinien także odejść z Sejmu.
Polscy politycy niewielu rzeczy powinni uczyć się od Janusza Palikota. Ale akurat politycznego honoru na pewno tak.
Piotr Śmiłowicz