Polski premier jest dziś polityczną ofiarą sposobu wyjaśniania katastrofy smoleńskiej.
Rosyjski komitet MAK przedstawił swój raport o przyczynach katastrofy smoleńskiej. To spektakularne wydarzenie trzeba ocenać w dwóch płaszczyznach – merytorycznej i politycznej.
W płaszczyźnie merytorycznej ustalenia MAK najprawdopodobniej są stosunkowo bliskie prawdy. Najważniejsze przyczyny katastrofy zostały przedstawione trafnie, choć zminimalizowana została rola rosyjskich kontrolerów lotu. Rola ta najprawdopodobniej nie była istotna, ale MAK sam skłonił do pytań w tej sprawie, skoro ani nie ujawnił, ani nie przekazał polskiej stronie np. nagrania zapisów radaru z lotniska Siewiernyj w dniu 10 kwietnia. Te zapisy mogły być dla kontrolerów swoistym alibi, ale skoro Rosjanie ich nie udostępniają, musi pojawić się pytanie, czy nie ma tam jednak nic obciążającego rosyjskiej wieży.
Natomiast zupełnie inaczej wygląda płaszczyzna polityczna. Tu strona rosyjska zagrała polskiemu rządowi na nosie.Zarówno treść raportu, nie uwzględnienie większości polskich uwag, jak i tryb ujawnienia raportu MAK, bez uprzedniego zawiadomienia strony polskiej – wszystko to pokazuje, że Rosjanie chcieli Polskę upokorzyć. Najbardziej uderza to w premiera Donalda Tuska, który od początku badania katastrofy był rzecznikiem miękkiego podejścia do Rosjan i liczenia na ich dobrą wolę. Jego strategia okazała się porażką, a grudniowa ostra wypowiedź, że raport MAK jest „nie do przyjęcia” była spóźniona i tylko mu zaszkodziła. Bo zapewne skłoniła Rosjan do zemsty.
Dziś mogą więc tryumfować Jarosław Kaczyński i PiS, które od początku zarzucali rządowi zbytnią uległość wobec Rosjan i twierdzili, że do wyjaśnienia katastrofy przywiązuje za małą uwagę. Jaki może być efekt tego wszystkiego? Donald Tusk może się okazać największą polityczną ofiarą katastrofy smoleńskiej.
Piotr Śmiłowicz
Czytaj więcej opinii publicystów Newsweeka
