Na początek tej notki mam ochotę zachichotać. Z całym moim życiowym cynizmem, pesymizmem, idiotyzmem i wszystkimi innymi -izmami.
Jak to, do jasnej cholery jest, że na egzaminie maturalnym z języka polskiego pojawia się niejasne dla zdających polecenie w języku polskim? Mówię tu o jednym z zadań do czytania ze zrozumieniem na poziomie podstawowym. Kogo się nie zapytałam - miał kłopot z podaniem "form wypowiedzi" z tekstu. Nie no, rewelacja po prostu, tylko błędów gramatycznych brakowało (a wierzcie, że i takie się zdarzały na maturze).
Nikt, ale to nikt nie spodziewał się pracy ze "Świętoszka" - a już tym bardziej charakterystyki tytułowego bohatera. Niżej podpisana, jak większość zdających, chwyciła deskę ratunkową w postaci rozważań Marka Edelmana o życiu, śmierci i godności. Pisało mi się dość opornie, może ze względu na galopujący katar sienny, a może ze względu na to, że w sali były pootwierane okna i zimno jak w przysłowiowej psiarni.
Kto wymyślił, żeby czekać dwie godziny na egzamin? Wy wiecie, jak takie siedzenie i gadanie o maturze męczy i stresuje? Już by było lepiej, gdyby arkusz rozszerzony dostawać tuż po tym, jak napisało się podstawkę. Ale nie! Higiena pracy umysłowej poszła na maliny, jak już pisałam w poprzedniej notce.
I w komentarzach pod poprzednią notką padło pytanie, po co mi rozszerzony poziom z języka polskiego? Ano, z dwóch powodów. Primo - Uniwersytet Wrocławski na moich kierunkach daje nieprzyzwoicie wysoki przelicznik dla tego poziomu, a ja się na Dolny Śląsk bardzo chcę przenieść. Secundo - właśnie dlatego, że uczelnie liczą korzystniejszy wynik. A tak się składa, że rozszerzenie było dla mnie dość proste.
Koncepcja życia ludzkiego u Reja i Tokarczuk? Piękne! Funkcja zastosowania motywu czasu i natury? Rzuca się w oczy po pierwszym przeczytaniu tekstu! Kreacja osoby mówiącej? A trudniejszych rzeczy to już się nie dało, cooo?
Paradoks polonistyczny w moim przypadku polega na tym, że z poziomu rozszerzonego będę miała prawdopodobnie wyższy wynik, niż z podstawowego.
Jutro matematyka.