Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat
155
BLOG

Teufel (gdański kryminał, cz. 10)

Wydawnictwo Nowy Świat Wydawnictwo Nowy Świat Kultura Obserwuj notkę 0

Izabela Żukowska "Teufel" (10) 


 

Rozdział 3. 

O pracy u Marianny Lotte dowiedziała się od pani Klagerhofen, która zajmowała jednoizbową klitkę w tym samym pochylonym domu w zaułku Schusterhof, w którym mieszkała rodzina Meier. Pani Klagerhofen była wdową po sztauerze znad Motlau, który utopił się pięć lat wcześniej, gdy wąskim drewnianym trapem przerzuconym z jednego pokładu na drugi przechodził ze statku na statek, niosąc nad głową jutowy worek z napisem „Kolumbia”. Emil Klagerhofen był niewysokim, krępym mężczyzną, który nigdy się nie uśmiechał, jakby całe życie nosił w sobie wiedzę o tym, co spotka go pewnego marcowego dnia nad Motlau. W dużym oknie wystawowym atelier fotograficznego pana Grosse, które mieściło się przy Ketterhagergasse 5 tuż obok redakcji „Danziger Zeitung”, skąd codziennie po skończonych lekcjach wybiegał Rudi, krzycząc tak, że Lotte słyszała go na pierwszym piętrze domu w zaułku Schusterhof, długo po śmierci Emila Klagerhofena wisiało jego zdjęcie, na którym siedział, podpierając dłonią zamyśloną twarz i łagodnie spoglądał w sobie tylko znaną przyszłość. Pani Klagerhofen nie mogła spokojnie przechodzić koło tego atelier, widząc, że sepiowe zdjęcie męża, którego zdążyła pochować już na cmentarzu Heilige Leichnam przy Oliva Tor pod Hagelsberg w skromnym grobie z żelaznym krzyżem, ciągle wisiało w witrynie zakładu. Pewnego dnia weszła więc do środka i bez słowa zabrała je z okna wystawowego, po czym milcząc, wyszła na ulicę, pozostawiając właściciela zakładu, łysego pana Grosse, z zastygłym na twarzy półuśmiechem, którym przywitał ją, kiedy weszła z głośnym dźwiękiem dzwonka wiszącego nad drzwiami. Pani Klagerhofen bardzo kochała swego Emila. Trzymając w dłoni zdjęcie męża, które zdarła z witryny atelier, niewiele myśląc skierowała się na Langegasse, skręciła w stronę Motlau i ignorując wpadających na nią przechodniów, których jak zawsze na Langegasse było zbyt wielu, tych oczekujących na dzwoniące na torach tramwaje, tych zaglądających w wystawowe okna ocienione rozwiniętymi markizami, bo dzień był ciepły i słoneczny, i tych którzy spacerowali przyglądając się tym, którzy jak oni wyszli tylko na przechadzkę. Minęła Dom Uphagena i kawiarnię Rokoko, fontannę Neptuna, pod którą ustawiły się rzędem dorożki, i Artushof z elegancką restauracją Ratskeller w podziemiach, gdzie Emil zabrał panią Klagerhofen w dziesiątą rocznicę ich ślubu. A potem przeszła przez Grünetor i stanęła nad Motlau, opierając się o chybotliwą barierkę. 

– Tak bardzo go chciałeś? – Podniosła zdjęcie Emila Klagerhofena w stronę nieba. – To masz! Masz wszystko! I tak już nic więcej nie możesz mi odebrać! – Podarła zdjęcie na drobne, równe kawałki i szerokim ruchem ręki w czarnej rękawiczce wyrzuciła je do rzeki. Kawałki fotografii unosiły się w powietrzu jak płatki styczniowego śniegu. Chwilę później opadły lekko na pomarszczoną morską bryzą taflę Motlau, by z jej prądem popłynąć dalej na wody zatoki. Pani Klagerhofen zaś wróciła do domu i zajęła się szyciem, bo odkąd Emil spadł z trapu i zniknął w ciemnych wodach rzeki, w ten sposób zarabiała na życie.

– To dobra praca. W eleganckim domu – mówiła pani Klagerhofen do Lotte, siedząc przy stole w pokoju na pierwszym piętrze starej kamienicy w zaułku Schusterhof. – Spodoba ci się tam. Moja znajoma, pani Hagen, która chodzi do nich sprzątać, jest bardzo zadowolona. Dobrze jej płacą, na czas, a pracy wiele nie ma, bo w tym mieszkaniu na Breitgasse mieszka tylko ten Walewicz z dorosłą córką. Zresztą on prowadzi interesy, więc ciągle go nie ma. A ona dopiero co wróciła z Berlina. No i szuka właśnie sekretarki. – Pani Klagerhofen zjadła kawałek królewieckiego marcepana, który przyniosła na porcelanowej salaterce. Jak zawsze, upiekła go sama, ściśle według przepisu swej matki, która pozostała w Königsberg. Bo pani Klagerhofen urodziła się nad Pregel, a do Danzig przyjechała, by wyjść za mąż za Emila.

– No nie wiem, pani Klagerhofen. – Matka Lotte pokręciła głową. – Mówi pani, że to Polacy? To nie spodoba się mojemu mężowi.

– Pani Meier, przecież to pieniądze. Lotte będzie miała dobrą pracę, a jak znajdzie co innego, to wymówi. Pani mąż jest rozsądny, nie będzie miał nic przeciwko zarabianiu pieniędzy. – Tak z przekonaniem argumentowała pani Klagerhofen i zjadła kolejny kawałek marcepanowego ciasta.

– Mówi pani, że oni mieszkają na Breitgasse? – Liselotte poprawiła fałdę na kocu, którym okryła nogi. Pani Klagerhofen przytaknęła. – A co ta Polka robiła w Berlinie, pani Klagerhofen? – dopytywała Liselotte.

– Studiowała na samym Friedrich-Wilhelms-Universität.

– Co pani powie? – Liselotte oburzyła się. – A dlaczego studiowała w Berlinie, skoro to Polka? To oni nie mają już swoich uniwersytetów w Warschau czy Krakau?

– Droga pani Meier, wie pani, jak to jest. Jej matka jest najprawdziwszą Niemką i mieszka w Berlinie. 

– A, to trzeba było tak od razu mówić, pani Klagerhofen! – matka Lotte ucieszyła się. – Jak jej matka jest Niemką, to ona też jest Niemką! A że ojciec jest Polakiem? No, cóż! Jest bogaty, a to niektórym wystarczy. – Pokiwała głową ze zrozumieniem, choć nie pochwalała takiej postawy. – No, a ty, Lotte? Chciałabyś tam pracować?

 
Ciąg dalszy jutro

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura