Janusz Penisoręki odezwał się na swoim blogu, do odwiedzania którego gorąco zniechęcam, pisząc, że nie ma absolutnie nic wspólnego z panami: Rafałem Olszewskim i Piotrem Tyszkiewiczem, "którzy okrzyknęli się moimi[to jest, Janusza - PW] samozwańczymi obrońcami, robiąc to kompletnie poza moją[Janusza - PW] wiedzą".
Czyli stawiam, że cała akcja to była sonda, próba wybadania nastrojów. Blogerzy się wzburzyli, zalewając Łazarza setkami komentarzy z wyrazami poparcia i ofertami pomocy, zaś Penisorękiego zmieszali z błotem. Pajac już wie, czego się dowiedzieć chciał, i nic go nie kosztuje odcięcie się - przynajmniej w warstwie deklaracji - od dwóch gości, z których jeden w imieniu posła słał pogróżki, a drugi oferował łapówkę. Co złego to nie ja (tylko, jak wiadomo, Kaczyński), ja bym się do takich rzeczy nie posunął, a w ogóle to blog "Łarzącego" (sic!) Łazarza mnie nie interesuje...