Kilka ostatnich tygodni intensynie piekłam, gotowałam i...rozmyślałam. Coś tam śledziłam, czegoś słuchałam, ale dla zdrowotności telewizorni raczej unikałam, niczym prowizorium budżetowego poważny rząd. Poważnie mówię, o poważnym rządzie...gdzieś...
Wśród rozchodzących się aromatów ciast - marchewkowego i piernika różanego akurat... mniam, mniam - dowód przeprowadziłam nieświadomie, że Jana trudno zastąpić. Niezawodny jest bowiem, solidny i po prostu doskonały. I nieświadomie też - odruchowo i bezwarunkowo - porównałam Jana wprost kobiecie niezbędnego do, co tu w trele morele słowa ubierać, Donalda zawodnego, niesolidnego i po prostu niedoskonałego.
I choć jeden skromnie nie pcha się na afisz, to drugiego nie sposób z niego zdjąć. Po jednego sięgam z pożądaniem, a drugiego schować się głęboko...w niepamięć, a myśleliście, że gdzie?... nie da, bo sam się w oczy pcha.
Jeden to "Jan Niezbędny" i służy mi wspaniale do wypieku ciast, a drugi to "Donald Zbędny" i zabiera rodakom cenny czas.
"Jan Niezbędny" zastępstwa w mym piekarniku nie wymaga.
"Donald Zbędny"...Cóż...Sama nie poradzę...
A w piekarniku tak.
I tego mi żal...