Pokładam się właśnie porażony infekcją, za sprawą jakichś zmutowanych, opornych na leczenie wirusów. Aby jakoś funkcjonować, co jasne - połykam 3 razy dziennie garść tabletek. Moje zdrowie jest darem, który szanuję. Jako osoba wierząca - uwzględniając idealistyczny determinizm, muszę przyjąć, że dotykająca mnie choroba - też przynależy do aktów, jakie rozgrywają się na boskiej scenie. Czy aby postępuję moralnie - lecząc się za wszelką cenę?
"Pogląd, że każde małżeństwo ma prawo do dziecka, przeczy twierdzeniu podstawowemu: dziecko jest darem. A dar ofiarowuje się komuś, komu chce się go ofiarować. Czasem nie ofiarowuje się nic. I z tym trzeba się niestety pogodzić. Pary korzystające z in vitro mówią: mamy prawo do dziecka. Pytam się: jakie prawo? Skąd to prawo wynika? Nie wolno myśleć, że skoro Bóg nie obdarzył mnie dzieckiem, to mam prawo starać się o nie wbrew jego woli."
Odwołując się raz jeszcze do wspomnianego wcześniej augustyńskiego determinizmu, być może naiwnie rozumuję, że skoro Bóg dał człowiekowi tę medycynę i pozwolił rozwinąć wiedzę medyczną w takim zakresie, iż możliwe są zapłodnienia pozaustrojowe - to czy Bóg rzeczywiście ma coś przeciwko temu?
Jeśli zaś odwołamy się do wolnej woli, która wg. św.Tomasza również jest darem Boga. Może jednak być spożytkowana w dobry lub zły sposób. W dobry - oznacza, zgodność z ogólnym planem Bożym dla świata.
k.p. Pieronek stwierdza:
Chcielibyśmy rozliczać Boga z każdej złotówki, a nie mamy pojęcia jakimi motywami i racjami On się kieruje. Bóg ma swoją logikę. Ostateczne wyroki opatrzności boskiej są dla nas często nieodgadnione. Nie powinniśmy żądać od Boga spełnienia tego, co sobie założyliśmy. Dziecko jest darem, a nie towarem, który możemy sobie kupić w klinice. Pary decydujące się na in vitro wolą kupić dziecko niż je adoptować. Nie chcą dziecka z adopcji, bo pragną mieć "swoje" dziecko. To jest właśnie logika towaru, a nie daru.
Tu dostrzegam pewną sprzeczność. A raczej kilka. Ostateczne wyroki są dla nas nieodgadnione - dlaczego więc, zakładając - czy to determinizm, czy wolną wolę, odrzucać pogląd, że rozwój medycyny i umożliwienie zapłodnień pozaustrojowych, nie mieści się w zakresie logiki Boga?
Wreszcie - uważam, że adopcja dziecka - bardziej zbliża je do towaru, bo w końcu można je sobie obejrzeć już w postaci "gotowej", niż zapłodnienie in vitro i przejście całej ciąży wraz z porodem, przez matkę.
I teraz wypowiedź księdza profesora:
Przez wieki w Polsce ludzie zakładali rodziny w wieku 18-20 lat. Teraz robią to w okolicach 30-tki. To czego się spodziewają? W tym wieku organizm ma już za sobą okres, w którym bardzo łatwo można dojść do potomstwa. Ludzie pragnący dziecka domagają się od Boga tego, co On nam daje. Tyle że daje nam to wtedy, kiedy my tego nie chcemy i odrzucamy ten dar. In vitro jest potrzebne po to, żeby człowiek przez 30 lat mógł się wyszumieć: robić to, co chce, nie licząc się z nikim i z niczym. A po 30 latach orientuje się, że jednak chce mieć potomstwo i prosi Boga o zmiłowanie. Nie tędy droga.
Czy małżeństwo w okolicach 30-stki, narzucone skądinąd dziś często, przez względy cywilizacyjne, jest już odchyłem naszej wolnej woli - w kierunku, który oddala się od ogólnego plany Bożego dla świata. Myślę, że to już moralizatorstwo i stawianie się na pozycji oceniającej. I czy rzeczywiście istnieje tak istotny, statystyczny związek pomiędzy płodnością, a tymi dziesięcioma latami różnicy.
In vitro z punktu widzenia prawa naturalnego jest niegodziwe.
Naczelnym założeniem prawa naturalnego jest stwierdzenie: należy czynić dobro.
In vitro i wiele innych technologii związanych z rozwojem medycyny, w kontekście doktryny Kościoła Katolickiego - stanowi istotny problem.
Czy jest to jednak zawsze czynienie zła?
Cytaty kursywą za