Niepokojąca samowolka pojawiła się na niemieckim dworcu Warnemünde. Jednak siły nomen omen porządkowe nie zareagowały należycie i nie usunęły zniczy, poddając się dyktatowi fanatyków. Co więcej, otoczono to miejsce taśmą, co naraziło na wyjątkowe niedogodności zwykłych obywateli - pasażerów chcących skorzystać z tego miejsca zgodnie z jego przeznaczeniem: aby wsiąść do pociągu. Dworzec jest dla wszystkich i nie ma na nim miejsca na przejawy chorej prywatnej nekrofilii. Nie trzeba przekonywać, jak bardzo niebezpieczne jest zezwolenie przeróżnym fanatykom na zawłaszczanie przestrzeni publicznej.
Niestety, nawet niemiecka młodzież, tak przecież pod względem luzu wzorcowa, pozostaje w stagnacji - biernie godząc się na ten przejaw ciemnogrodu. Nikt nie przewrócił pachołków, nie podpalił taśmy, nie zgasił zniczy. Przestano nawet obsikiwać kolumnę (choć przecież, jak wiadomo, jest to jej główna funkcja). Sens tego wydarzenia jest czytelny: w Niemczech głowę podnosi faszyzm, terroryzujący wszystkich ludzi dobrej woli.
Czy młodzi Niemcy będą mieli w sobie tyle cywilnej odwagi, co ich prawdziwie polscy rówieśnicy, by temu terrorowi zapobiec? Czy też, aby "śmiech i radość jak wielkie westchnienie ulgi zawładnęły" peronem 3 w Warnemünde potrzebna będzie tak nieoceniona bratnia pomoc ze wschodu?
(Cytat oczywiście z klasyka: Katarzyna Janowska, Przekrój).