ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
167
BLOG

Hamlecik

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Kultura Obserwuj notkę 0

Maurycy usiadł w kątku, przy kontuarze, w pobliżu półotwartych drzwi, obok muzyka, którego zatrudniono w Klubie na etacie wirtuoza. Poprzez kawiarniane opary widział, jak wsysały do środka zastępy smakoszy kawy. Co pewien czas wykopywały - nasyconych, a brzuchaty szatniarz kłaniał im się cyklicznie, jakby miał czkawkę z dobrego humoru.

Lubił tu bywać, kochał być „w przyczajeniu i rozmodleniu”, jak nazywał ten swój kibicowski proceder, po cichu i anonimowo patrzeć na gwarny ruch toczących się, dyskusyjnych sabatów, intelektualnych podróży do nikąd, wędrówek, w których jeszcze nie tak dawno brał udział.  O czym niechętnie i niemal z rozżaleniem wspominał sąsiadom od kieliszka. A między stolikami, po dywanowej wykładzinie, laskonogie kelnerki wystrojone w służbowe uniformy i przyszywane uśmiechy, zwijały się mechanicznie: serwowały  temu rachunek, tamtej - wino, a wszystkim bez wyjątku - ciepławe ”sorry”.

Rozdygotane paniusie, wystrojone jak choinki na Wielkanoc,  z mężami zamiast breloczków, kładły dłonie na szklankach cieczy  z herbatą, podczas gdy krępy baryton dawał wycisk słuchaczom. Śpiewał co żwawsze kawałki z „pieśni do słów”, a ujeżdżający po klawiaturze pianista zamiast kapucyna trzepał rytm. By nie wypaść z roli artysty, wadził się z własną nieudolnością, zachęcał, prosił, szturchał klawiaturę grubymi kiełbaskami. Grał z nerwem, nie zwracając najlżejszej uwagi na wyczyny śpiewaka, który omdlewająco dyszał w stronę zabłąkanych melomanów. 

Wkrótce baryton przestał szlochać do słuchu, lecz, uparcie zachwycony własnym talentem, wsłuchany w swoje wizje, nadal improwizował, nieprzerwanie rąbał  co rusz inne arie, aż kilku zniecierpliwionych ludzi wzięło się za kurtuazyjne brawka dające mu znak, że ma spadać i zapadła cisza przerywana mlaskaniem.
W części sali, tuż przy drzwiach do kibla, znajdował się stolik  klubu. Jak zawsze, siedzieli jego znajomi. Postanowił, że zanim wyjedzie z miasta, pożegna się z nimi, więc podszedł do siedzących i opadł na krzesło.  Popatrzył na apaszkę Piotra, zamówił herbatę i spytał:

- W czym rzecz?
- A tak, mówimy o królach i wojnie - powiedział Franio. - Niegdyś było oczywiste, gdzie żmija ma ogon, a teraz są na ten temat chytre koncepcje.
Z tego, co słyszał, wysnuł wniosek, że Franio, profilaktyczny pieczeniarz, radykał i wolny strzelec jakichkolwiek idei, złagodniał ostatnimi czasy, jakby obluzowały mu się szare komórki. Wycofał się z dotychczasowej agresji, przycichł i przestał odstawiać  specjalistę od cudzego postępowania, co dla klubowiczów oznaczało, że się mentalnie rozcieńczył. Krążyły nawet pogłoski, że dokonał w sobie przebudowy dotychczasowych mniemań. Nagle zmętniały mu poglądy, stały się płynne i trudno pojmowalne. Z dnia na dzień zrobił się uśrednionym wyznawcą każdego trendy-przekonania. Gdy przychodził do Klubu, gdzie czuł się dopasowany do tapety i uroczy po staremu, w prywatnych glanach i bez krawatowych poglądów, zachowywał się jak płyta, która zanim pękła, przestała się zacinać. 

Cdn.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura