ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
150
BLOG

Quasimodo 1

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Kultura Obserwuj notkę 0

Był to czas, gdy wolałem nudzić się zespołowo,  wyjść na podwórko, zobaczyć inne dzieci, usłyszeć, jak żyją, co robią, kiedy starych nie ma na horyzoncie, no i czy mają prawdziwego Tatę. Jednak mogłem się z nimi zadawać tylko na podwórku. Do nas nie miały po co przychodzić: za dużo im było nie wolno. Wszędzie wysprzątane na błysk, trzeba wkładać pokrowce na buty, nie zostawiać śladów na meblach, a zbyt głośny śmiech zawadzał Mamie. Przybiegała z awanturą, stawała w drzwiach i zabierała się za troskę o nieletnich. Albo snuła marudne rozważania o niepewnym jutrze. To samo z bieganiem, tupaniem, wszelką ekspresją. Cudze szczęście stanowiło dla Mamy obrazę. Jeżeli w domu wisielca nie wypada nawijać o stryczku, to przy niej nie uchodziło manifestować radości. No, a kto udźwignie tyle zakazów? Toteż na ogół siedziałem sam.

Mama nie była w stanie załatwić niczego dla siebie. Dla mnie - tak. Dla mnie były najlepsze rzeczy. Odpowiednie i najdroższe. Ciuchy szyte na miarę, kompakty z bajerami, wiśnie prosto z krzaka. Sama poprzestawała na resztkach. Robiła za mnie wszystko, chociaż byłoby lepiej, gdyby mnie tak nie wyręczała i dopuściła do zaradności. Nie pozwalała mi niczego tknąć. Miałem się tylko uczyć. Jej refrenem było powiedzenie:

t o  nie na twoją głowę, ja  t o  zrobię lepiej,  ty   t e g o  nie potrafisz, rób tylko to, co możesz. Więc nie robiłem niczego i do dzisiaj mało co potrafię.

Nie potrafię, nie mogę, nie umiem, były to moje mantry, słowa, które, po przychodziły do mnie zaraz po przebudzeniu.  Choć zdawała sobie sprawę, z jakim trudem wchodzą mi do głowy poszczególne informacje i męczy mnie przyswajanie różnorodnych wiadomości, zwłaszcza dat, była zdania, że nie należy mnie chwalić, zachęcać do wzmożenia wysiłków, przesadnie mobilizować do nich, bo mnie to wpędzi w depresję i zmusi do porzucenia umysłowych treningów.

Uważała raczej, że należy nie dostrzegać tych moich efektów przy mnie, traktować je w sposób naturalny, podchodzić do nich zwyczajnie, jak do zakichanego obowiązku względem niej lub - terapeutycznych ćwiczeń mojej rozwichrzonej pamięci.

*

A ojciec? Mój tato nie potrafił na mnie patrzeć, wzdrygał się na widok karłowatego dryblasa, jak mnie nazywał. Nagle miał dosyć mojego rozmamłania, drgawek, czkawek i dygotów, tego, że jestem nieprzepisowo dorodny, jakkolwiek sam był wzrostu niedostrzegalnego, więc pewnego dnia wyniósł się od nas i poszedł do diabła. Zaraz też wplątał się w nowe doznania, rządził na innym pastwisku szukając czterolistnej koniczyny, choć, jak wyrwało się Mamie, skapcaniał do reszty i był już pod każdym względem niedorajdą.

*

W ślad za nim  wymknął się z życia mój dziadek. Pamiętam, że nigdy nie potrafił zaakceptować warunków panujących w naszym domu, kołkowatego syna z muchami w nosie, wnuka, czyli, pełzającego wybryku natury. Byłem wtedy poza domem, a gdy wróciłem, Mama starała się nie płakać. Gdy jeszcze żył z nami, zajmował prawą część małżeńskiego łoża. A kiedy umarł, miałem własny pokój i całe wyro.

*

Mama panoszyła się teraz w jednej kanciapie, a ja w drugiej i mogłem pozwolić sobie na zainstalowanie elektronicznych urządzeń, wieży, drukarki, komputera opatrzonego mianem „ostatni dzwonek”.

Zacząłem kolekcjonować pocztówki.  Przedstawiały zdjęcia z nic mi nie mówiących miast i kurortów, były sepiowymi wizerunkami nieistniejących domów.  Zbierałem też płyty z encyklopediami, szczególnie geograficznymi, biografie malarzy, kompozytorów, literatów i opisy ich dzieł. Pochłaniały mnie lektury traktujące o wybitnych. Pozwalało mi to zachować resztki zdrowego rozsądku, skorygować przesadne mniemania, osuszyć zbiorniki z wybujałymi oczekiwaniami, a przede wszystkim kolekcje te utwierdzały mnie w coraz dotkliwszym poglądzie, że co było do powiedzenia, zostało powiedziane wcześniej i mądrzej, w związku z czym nie należy otwierać wyważonych drzwi.

Byłem więc ostrożny w ich doborze: wolałem książki Niemodnych Mistrzów Pióra, niż powielaczowe cymesy odkrywców z przeceny. Przedkładałem twórczość zwolenników rzetelnej wiedzy o otaczającym świecie, nad  utwory literatury wagonowej czy produkty wzniosłe i szmirowate Klecone brudnym palcem na sztucznym kolanie.

A w przerwach między atakami złudzeń o poprawie mojego zdrowia, Mama wymagała ode mnie umysłowych treningów, zmuszała do gimnastyki intelektualnego mięśnia sprawdzając, jakie mam osiągnięcia, czy osiągam postępy. Na tapetę wjeżdżały krzyżówki, kostki Rubika, quizy, szarady, rebusy. Lub grałem w szachy z komputerem, ale „ostatni dzwonek” był za bardzo przebiegły, za każdym razem sprawiał mi baty.

Wstawałem wtedy przed nią, zrywałem się za wcześnie, bo poprzedniego dnia za wcześnie kładłem się spać: uważałem, że bez wstawania w środku nocy, życie jest za krótkie. Lecz pewnego dnia obudziłem się odmieniony. Nic mnie nie bolało, umysł miałem jasny i prosty, litery czytanego tekstu nie zmieniały położenia, słowa układały się w zdania, zdania w rozdziały, a książka znaczyła to, co miała oznaczać. Mogłem bez trudu i karkołomnych interpretacji, za pierwszym podejściem, uchwycić jej sens, leżeć pod kołdrą i czytać długo w noc. Potrafiłem pożerać książki aż po świt, gdyż miałem cały dzień na odsypianie zaległości.

Daty, monotonna zmora uczenia się ich na blachę, mozół wielokrotnego powtarzania szeregu cyfr, urwał się tak nieoczekiwanie, jakbym wszedł w zupełnie nowy obszar rzeczywistości i wskoczył w lepszy świat. Odległe, przez co niezrozumiałe wydarzenia z przeszłości, odzyskiwały znaczenie, przestawały istnieć osobno, łączyły się teraz w logiczny ciąg, zlewały się w jeden, spójny akt.

Z początku traktowałem to zbieranie jak zabawę w gromadzenie przydatnych informacji, niczym fajną metodę zabijania czasu. Lecz gdy któregoś dnia byłem pochłonięty wertowaniem swoich zbiorów, przez uchylone drzwi usłyszałem jej głos, niechcący ułowiłem uchem, jak chełpi się moimi postępami, jak opowiada znajomym ze schodowej klatki, że już wie, iż któregoś dnia wyjdę na ludzi.

CDN.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura