Pan Chochełko siedział w wannie i topił gumową kaczuszkę. Nie było w tym nic politycznego, bynajmniej. Siedział, parskał i mruczał pod nosem jakąś radosną piosnkę, że bum ta rara, chlapie fala, po głębinie statek płynie.
Woda była ciepła, kaczuszka żółta, a Pan Chochełko w wyjątkowo dobrym humorze.
- Dlaczego latem wolałem chłód strumyka, a teraz dobrze mi w wannie? – zapytał i zanurkował.
- Bo twoje ciało wtedy potrzebowało chłodu, a teraz trzeba mu ciepła. I jest mu z tym przyjemnie. Dlatego wtedy jadłeś lody, a teraz wolisz gorącą czekoladę.
- A ty latem żłopałeś piwo, a teraz czegoś jeszcze bardziej śmierdzącego dolewasz do herbaty i kawy! – krzyknął i rozchlapał łapskami kałużę.
- Nooo... z czasem docenisz i te radości– odfuknąłem.
- Co? – i znów rozchlapał kałużę.
- Nie chlap, proszę– pryncypialnie zmieniłem temat i podałem mu ręcznik. – Wyłaź już, zaraz woda zacznie się robić chłodna.
- Dlaczego?
- Bo tak. Wyłaź już, muszę iść po papierosy.
Chlapnął potężnie i prowokacyjnie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem po drobne.
Pół godziny później leżał w pościeli, okutany w pościel i koc, choć w pokoiku był całkiem ciepło. Patrzył przez wielkie okno na łyse drzewo orzecha.
- Dlaczego woda jest raz ciepła, raz chłodna? – zapytał. – Czemu teraz jest mi ciepło, ale jak wystawię nogę spod kołdry to poczuję chłód? Dlaczego raz lubię jak jest zimno, a raz gdy jest ciepło?
- Wiesz dzięki czemu możesz słuchać swoich ulubionych piosenek? –zagadnąłem.
- Ale co...?
- Wiesz?
- Bo mam uszy! – zachichotał.
- Uszy! Nie umyłeś uszu, cholerniku!
Kilkanaście minut później Pan Chochełko zadawał te same pytania.
- Popatrz – dałem mu do ręki papier z narysowaną niezbyt prosto pięciolinią – To są nuty. Możesz z ich pomocą zapisać „bum ta rara, chlapie fala, po głębinie statek płynie”.
- No... – popatrzył niepewnie, jak przystało na brzydkie pisklątko, z którego nie wyrośnie bynajmniej matematyczny, ani logiczny orzeł...
- Każda z tych nut następuje po sobie, tak?
- Nooooo....
- A gdyby nic nie następowało po niczym?
Popatrzył nieufnie.
- Gdyby nic się nie zmieniało, czy mógłbyś cokolwiek zanucić?
- Czyli gdybym nie mógł zrobić pierwszego kroku, to nigdy bym nie doszedł do słoika, w którym trzymasz moje cukierki?! – zapytał triumfalnie.
- Zgadza się.
- Ale gdyby nic się nie zmieniało, to może mógłbym ciągle jeść tego samego cukierka?
- Nie.
- A co by było, gdyby nic się nie zmieniało?
- Nic.
- To nudne.
- Niektórzy lubią się nudzić... Poza tym to, co się zmienia, ma swój koniec. Niszczeje. Piosenka się kończy, ty musisz iść po następny cukierek, a przecież nie chce ci się wstawać spod ciepłej kołdry. Ludzie płaczą i boleją, gdy kogoś już nie ma.
- Bo sobie poszedł?
- Bo umarł, jak tamta pszczoła...
- To ja już nie chcę nucić piosenek. I nie chcę cukierków! – obrócił się plecami. Szturchnąłem go lekko, by opowiedzieć o nieco bardziej optymistycznej wersji niezmienności, zwanej wiecznością, ale udał, że śpi.
Wyszedłem z pokoiku i zacząłem coś nucić. Poczułem się strasznie głupio i smutno.