Pan Chochełko Pan Chochełko
164
BLOG

Pan Chochełko i boże rany

Pan Chochełko Pan Chochełko Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Pan Chochełko stał pośrodku kałuży z krzywą miną. Mokre nogawki, stłuczone jajka, krew kapiąca z rozciętej na ostrym kamieniu dłoni: Wielki Piątek pana Chochełko znaczył się pasmem nieszczęść. W przeciwieństwie do niego byłem lekki jak piórko i bardzo zadowolony z życia.
 
Cholera jasna! – zaklął. – Nie robię pisanek! Nie sprzątam! Zamykam drzwi i niech nikt nie włazi.
 
Zgasiłem papierosa, bardzo grzecznie, do wystawionej na ganku popielniczki. Osioł Tup Tup ryczał wściekle kilkanaście metrów dalej, wystawiając mordę z zagródki. Mżawka lekką mgiełką osiadła nam na twarzach. Porywisty wiatr wzmagał wrażenie nieprzyjemnego, przenikającego pod skórę zimna. Przetarłem okulary i spojrzałem na wcielone w Pana Chochełko siedem nieszczęść.
 
I tak możesz mówić o szczęściu, przecięta dłoń to figiel. Powiedzmy, że to Twoje boże rany.
 
Spojrzał ze złością, westchnął głęboko i wyszedł z kałuży.
 
Pozwól, że sam ocenię, za co lubię święta – burknął. – W wiosenne święta ma być chwila refleksji, słońce, dobre i pięknie podane jedzenie i z wizytą Wielkanocny Zając na popołudniowej herbatce. A nie pech od rana.
 
W kuchni panował galimatias. Stłuczona okienna szyba, kilka rozbitych talerzy – osioł Tup Tup miał dziś swoją chwilę chwały – posłał kopytem piłkę w światło bramki. Jeden celny strzał przesądził o wyniku meczu Świat kontra Pan Chochełko w deszczowy poranek Wielkanocy, 2012 roku od narodzin Jezusa Chrystusa. Mecz zaczął się gdy Pan Chochełko przemyśliwał jeszcze pod kołdrą menu wielkopiątkowego, postnego śniadania. Brzęk rozbijanej szyby, ryk Tup Tupa: rzadka to sytuacja, gdy pierwsza bramka zbiega się z gwizdkiem rozpoczynającym spotkanie. Szybko padły następne gole: w kuchni obrzydliwe cuchnęło ze zlewu. Nie było prądu. A kominek okazał się zapchany. Mało subtelny swąd szybko przyprawiał o ból głowy.
 
Kuchenne rewolucje... – chciałem dodać coś jeszcze, ale żałośliwa twarz Pana Chochełko niebezpiecznie szybko przechodziła metamorfozę. Od smutku do furii.
 
Sprzątnięcie zajęło nam trochę. Rozgardiasz zamieniał się w porządek. Milczeliśmy, bo cisza jest czasem najlepszym lekarstwem na mniejsze i większe smutki.
 
Boże rany... – mruknął Pan Chochełko ni to do siebie, ni do mnie, ni to do resztek rozsypanych po podłodze cukru, kawy, soli i przypraw. Padało coraz mocniej. Szczęściem, w świecie Pana Chochełko wprawienie zbitej szyby nie zajmuje zbyt wiele czasu. Ot, tyle co szept.
 
Chciałem cię ostrzec, że w piątek krzyżują ci plany... – zanucił Pan Chochełko już głośniej.
 
To są drobiazgi – pomyślałem zupełnie o czym innym i machinalnie, ostrożnie trzymając w palcach kawałek zbitej szyby, na kawałku kory zacząłem ryć krzywo znak. Przez kuchenne drzwi wsadził do środka mordę osioł Tup Tup. W pysku miał bazie, krople wody ściekały na podłogę, jak czas, który przybliża, oddala i wciąż mało mu zmian.
 
Pan Chochełko trzymał bazie w zranionej dłoni. – Zmartwychwstanie – powiedział głośno. Ze zlewu wciąż śmierdziało.

 

Mam brązowe oczy i kilka książek na półce

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości