Paweł Bravo Paweł Bravo
177
BLOG

Żyć się nie da, ale kochać owszem

Paweł Bravo Paweł Bravo Kultura Obserwuj notkę 6

Film dedykowany wszystkim byłym łodzianom, czytamy w napisach końcowych. Może więc nie powinienem się wtrącać, choć do tego miasta czuję miętę, co jest po części zasługą parunastu polubianych uciekinierów stamtąd. 'Boat-people', tak się celnie nazywają ci ludzie albo wpadający do Warszawy od poniedziałku do piątku albo osiedli tu całkiem na stałe. Przyciągają mnie większym niż wynosi polska średnia stężeniem melancholii. Może właśnie dlatego łatwiej nadają się na alegorię polskości, która boli - a niewątpliwie reżyserowi "Alei gówniarzy" szło o coś więcej, niż o lokalną elegię.

 


 

Przyznam, że poszedłem na ten film lekko zjeżony. Miałem z tyłu głowy dokumentalny film tego samego reżysera o "Generacji C.K.o.D", falę tekstów o "pokoleniu nic" zainicjowaną przez Kubę z tego zespołu, i spodziewałem się wobec tego jakiegoś rodzaju raportu o pokoleniu i jego Polsce. Czyli czegoś co moja formacja, jakieś 10 lat starsza nie umiala z siebie wymęczyć na takim poziomie, że chciałoby się to oglądać. Bałem się więc, że mnie zazdrość zeżre.


Nie zeżarła, ale nie żałuję czasu w kinie. Film jest sprawnie uszytym okazem klasycznego snuja - para bohaterów, eks narzeczonych, odbywa w jedną noc drogę po knajpach, balangach i ulicach. W polu widzenia zjawiają się kolejni ludzie typowi dla rozmaitych stanów społecznych i kondycji moralnej (filistrzy, żule, snoby, młodzi gniewni, artyści); ale to nie jest tylko ruchoma szopka, narracja powoli, ale jednak linearnie prowadzi nas do kulminacji, której podskórnie się spodziewamy, ale trudno nam ją końca przewidzieć. On następnego dnia ma wsiąść w pociąg do Warszawy, ona już tam zwiała i teraz przyjechała z wizytą. Oboje snują się pozornie bez celu, jednak z każdą godziną staje się jasne, że próbują na siebie trafić. Pod względem roboty dramaturgicznej jest całkiem nieźle, napięcie lekkie, ale jednak stałe i prawie nigdy nie siada. W polskiej kinematografii to już niemal zasługa na miarę Złotego Lwa.


Wiarygodnie, a więc zniechęcająco wygląda też horyzont przeżyć, jakie oferuje trzydziestolatkom Łódź czyli Polska. Autorzy nie przegięli w żadną stronę, wszystko jest odpychające, cyniczne, żałosne, ale w małej, marnej skali, bez wyolbrzymiania, które by utrudniało nam wiarę w to, że każdy chce stamtąd spieprzać. Uderzył mnie klimat bardzo specyficznej obcości, w której dostrzegam doświadczenie specyficzne dla tego pokolenia. To właśnie mogą kiedyś wydłubać z filmu socjologowie szukając źródeł do badań o wyborach Polaków w tym konkretnym czasie.


I jeszcze jeden pożytek poznawczy. W filmie pojawiają się aluzje do IV RP, jakby wepchnięte na siłę do linijek dialogów. Ich sztuczność pokazuje, że całe to wiązanie emigracji z bieżącą polityką, że niby młodzi uciekają przed Kaczorami, jest dętym konceptem. Łódź/Polska jest nie-swoja na każdym poziomie relacji społecznych, i nie stała się taka rok temu, to rozminięcie ludzi z krajem jest za głębokie, żeby mogło się zdarzyć z dnia na dzień z powodu paru polityków, którzy coś popsuli.


No ale to wszystko obserwacje na zimno, z boku; w warstwie krytycznej ten film jest nie o mnie. Co takiego sprawia, że ja, tłusty kocur, który zajął dawno ciepłe miejsce na piecu i spija śmietankę transformacji, ciepło się uśmiecham? Za jednen obraz, który zapamiętam długo - pojedynku jak z Gwiezdnych Wojen w brudnym przejściu podziemnym, gdzie miecze świetlne udają zdjęte z sufitu jarzeniówki. Urzekająca energia chłopięcych marzeń bije z tej prościutkiej scenki. A poza tym to przede wszystkim ładna, niewymuszona historia o miłości. O tym jak łatwo się pogubić i jak potem trudno się znaleźć. Banalne ale wzruszające, pomimo złośliwego hasła "spieszmy się kochać ludzi, bo czas to pieniądz". Na pociąg do Warszawy zdążymy innego dnia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura