Paweł Bravo Paweł Bravo
71
BLOG

Kto ma dłuższe wąsy

Paweł Bravo Paweł Bravo Polityka Obserwuj notkę 6

Miało być o jeżach, nie o komunistach. Ale tak jak Kelusa na mazurskiej drodze, tak mnie nawet na filmie o miłości dopadają dumki geopolityczne.

Film z gatunku tych, które albo połykasz w całości i wychodzisz z kina w milczeniu, albo wychodzisz z tego kina przed końcem seansu w poczuciu całkowitego nieporozumienia. Zdecydowanie dla dorosłych, dla ludzi mających za sobą jakiś związek, zdradę, dołujące poczucie obcości w łóżku, zaskoczenie własną podłością wobec kogoś jeszcze wczoraj szanowanego. Dla otrzaskanych z filmem nieprzegadanym, gdzie nieraz między dialogami zapadają wielominutowe przerwy a zarazem przykuwającym do ekranu obrazami aż ociekającymi od emocji.

W tym sensie rację mają ci, którzy pośród wzorów tureckiego reżysera Klimatów stawiają trylogię Antonioniego; pierwsza scena – puste, wypalone słońcem ruiny, on pstryka jakieś fotki, ona śledzi go z dystansu wzrokiem pełnym znudzenia i żalu, i tak przez dobre parę minut – przypomina otwarcie „Zaćmienia“, gdzie wędrówka kamery po wnętrzu, w którym siedzi bez słowa dwoje ludzi, mówi nam właściwie już wszystko o dziurze, jaka zionie między nimi.

Nie podejmuję się psuć przyjemności rozbiorem tej doskonale zwartej konstrukcji na czynniki pierwsze. Ale całkiem przypadkiem film ten wpadł do nas akurat w chwili, kiedy znów o Turcji głośno i znów się rozwija w gazetach wachlarz pytań – czy wpuszczać ich do Europy, czy istnieje „łagodny“ islam, czy jest sens upierać się przy demokracji dla muzułmanów, skoro oni demokratycznie wybierają sobie nawiedzonych mułłów i tak dalej (jedna niezła analiza po polsku jest np. tu).

A więc niech idą na ten film ci, którym się wydaje, że Turcja to jakaś tępa, wąsata dzicz, zamieszkała przez ludzi o niezrozumiałej konstrukcji, z którymi punkty styczne to co najwyżej miotła do zamiatania ulicy lub kebab. Zarówno pod względem reżyserskiej roboty, jak i mentalności ludzi uwikłanych w historię, film jest europejski pełną gębą. Całkowicie zrozumiały i przyswajalny (no, jeśli ktoś potrafi przyswajać emanujące egzystencjalną nudą milczące seny, ale to już inna para kaloszy). Nie wymaga żadnej pogadanki na wstępie nastawiającej widza na obce mu wzory kultury i estetykę z antypodów.

Moja kinowa partnerka mówi jednak, że na upartego dałoby się znaleźć jakiś turecki (czytaj: islamski, nieeuropejski) wyróżnik. Swoim kobiecym okiem wychwyciła patriarchalne tło miłosnego trójkąta w „Klimatach“. To jest świat w którym kobieta powinna być potulna jak owieczka – by zacytować kolegę głównego bohatera. On sam jest wyraźnie mniej nastawiony na jakąkolwiek komunikację ze swoją kobietą (oraz z kochanką) na poziomie uczuć, nawet nie jest w stanie uważnie wysłuchać jej, kiedy opowiada mu swój sen. Miota się i sam nie wie, czego chce – ale kobiety mają grzecznie czekać na swoich miejscach, aż mu się coś wyklaruje.

Zgodziłem się z jej obserwacją. Ale nadal nie widzę tu żadnej obcości. Przecież w dokładnie takiej aurze toczą się relacje kobiet z mężczyznami w Polsce, jeśli zajrzymy pod cienką kołdrę politycznej poprawności i nowych obyczajów godowych lansowanych przez seriale. One być może się przyjmą szerzej za jedno czy dwa pokolenia, ale na razie stanowią implant w słowianskim ciele.

Jeśli nas zatem przyjęli do Unii i nasze wąsy są comme il faut w Europie, to nie widzę powodu, dla którego Turek miałby stanowić gorszy problem. A jeśli oni na dodatek noszą Mahometa w sercu równie niefrasobliwie, jak Polska szanuje Matkę Boską i dziesięć przykazań, to ja bym się wcale nie bał żadnej ekspansji islamu.

Tak tak, wiem, są tuziny względów, pod którymi turecki zaścianek jest fundamentalnie dalszy od Europy niż polski a jeden arcyzdolny reżyser nie czyni przełomu w kulturze. Ale trochę pokory nam nie zaszkodzi. I w kinie, i w geopolityce.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka