Paweł Bravo Paweł Bravo
710
BLOG

Czeski balsam, raz!

Paweł Bravo Paweł Bravo Kultura Obserwuj notkę 7

Panie prezydencie Klaus, nie lubię pana za niektóre prostackie odzywki, chociaż podzielam pańską podejrzliwość wobec brukselskich sekretarzy. Mam też żal za cyniczne wypchnięcie Słowaków ze wspólnego państwa - ale to już było dawno. Wyrzucił pan z Hradu te nieliczne acz dobre okazy sztuki nowoczesnej, które sprowadził tam poprzedni, nietuzinkowy Vaclav. Ale piszę dziś z uprzejmym zapytaniem: po ile czeski paszport i gdzie polizać znaczek skarbowy?



Moje uwielbienie dla czeskiej kinematografii to nie ślepota. Owszem widuję czasami knoty lub rzeczy zupełnie płaskie (ostatnio Mężczyzna doskonały), ale i tak stężenie liryzmu, groteski i afirmacji życia przekracza tam stuletnie normy. Coś jak kurska anomalia magnetyczna.

Oprócz specyficznego nastroju i filozofii życiowej, której korzenie toną w mieszaninie historii i chmielu, kino to odznacza się niezmiennie solidnością roboty pod każdym aspektem, chociaż budżety u nich niewiele wyższe od tych, jakie dostaje na kilometr produktu nasza branża buraczana.
To szczególnie ważne przy adaptacji powieści Hrabala, gdzie reżyser musi opowiedzieć, po bożemu chronologicznie ułożoną porcję przygód bohatera. Są po hrabalowsku wyrwane z większej całości, jak zasłyszany w knajpie fragment dłuższej rozmowy gości przy sąsiednim stoliku.

Z konieczności więc mamy film prościutki, w dwóch planach czasowych, z których ten główniejszy ukazuje ciurkiem, jak bohater zalicza kolejne kobiety, hotele i fazy czeskiej historii. W takich razach wszelkie sensy, smaczki muszą być poutykane w pozornie oczywistych kawałkach filmowej maszynerii i to tak, żeby żaden nachalny symbol czy alegoria nie wystawały z kadru. Inaczej diabli biorą historię. Z gawędy przy piwie robi się wykład z ciepłą wodą mineralną.

Trzeba poprowadzić głownego aktora tak, żeby grał jakby od niechcenia, bez cienia sztuczności - bo tylko tak jesteśmy w stanie łyknąć tę historię, która ociera się o baśń, tę przedziwną mieszankę czystej naiwności i życiowego sprytu. Trzeba stworzyć postaci kobiece lepkie i słodkie jak lemoniada, ale na tyle realne i nie całkiem doskonałe, żeby widz poczuł ich erotyzm i się spocił. Trzeba stworzyć dekoracje i ruch na planie, który tylko lekko zatrącają o groteskę, ale pozostają namacalne, wiarygodne, codzienne. Trzeba wreszcie to zmontować to tak, żeby opowieść szła rwanym rytmem opowiadania, pełnym nawrotów, dygresji, szybkich następstw wypadków i zatrzymanych w pamięci obrazów. Menzlowi to się udało bezbłednie. W tym jest kongenialny z Hrabalem, co udowodnił już 40 lat temu w "Pociągach".

Ale jest ważniejszy powód, dlaczego wszyscy powinniśmy się spotkać w ten weekend na "Obsługiwałem angielskiego króla". Ten film jest jak balsam na lustracyjną zgagę, na tę ogólną niemożność poradzenia sobie z faktem, że wspólna historia jest pełna paskudztwa. U Menzla/Hrabala też jest go pod dostatkiem: zdrada w Monachium, zagłada Żydów, krzywda Niemców sudeckich, komunizm - a główny bohater przemyka się na obrzeżach historii w sposób bynajmniej nie czytankowy.

Jak to się dzieje, że mimo wszystko nie patrzymy na niego jak na potwora, który zadaje się z fanatyczną nazistką, daje się wciągnąć na volkslistę, czerpie pełną garścią z majątku rabowanego w likwidowanych gettach? Dlaczego jego dobry duch w ostatniej scenie wraca wypić z nim piwo, jak gdyby nic? Hrabal, a za nim Menzel przywracają zagubiony w ostatnich tygodniach wymiar czysto jednostkowej przyzwoitości, spójności działań z porządkiem wewnętrznego sumienia. W tym porządku jest miejsce na odruchy, które nazywamy nieprzypadkowo "ludzkimi" - jak pomoc udzielona Niemce obitej przez czeskich patriotów, jest też miejsce na karę, bo przecież swoje 15 lat Jan odsiedział.

Szczególnie mocno zapada w pamięć scena z kelnerem w hotelu "Paryż", który pierw mówi, że "Czesi nie walczą", po czym sam daje dowód odwagi prostymi gestami wykonywanymi w ramach swej kelnerskiej rutyny. Nie z karabinem, a serwetą w ręku.

Ani państwowe, ani boskie nawet wyroki, tylko cisza zrujnowanej górskiej gospody, tam Dziecię (bo tak brzmi nazwisko bohatera) ocenia wszystkie grzechy wobec innych, jakie popełnił w swej wewnętrznej niewinności.
Dlatego, panie prezydencie Klaus, chociaż ma pan wąsy i beznadziejny mieszczański gust, poproszę o paszport. I jeszcze licencję na sprzedaż parówek na peronie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura