Paweł Burdzy Paweł Burdzy
916
BLOG

Ameryka odpływa od Europy

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Polityka Obserwuj notkę 7

Według najnowszego spisu powszechnego USA mają 308,7 miliona mieszkańców i z każdym rokiem jest ich więcej na Południu i Zachodzie kraju. Będzie to miało swoje poważne konsekwencje polityczne. I to już w czasie najbliższych wyborów prezydenckich w 2012.

Jak wynika z przeprowadzanego raz na dziesięć lat spisu, w porównaniu z 2000 r. najszybciej rozwijał się stan Nevada (populacja wzrosła aż o 35 proc.) i Teksas (20 proc.), a w dalszej kolejności Floryda, Arizona, Georgia, Karolina Południowa, Utah i stan  Waszyngton.

Element wspólny: wszystkie stany leżą albo na Południu, albo na Zachodzie USA, w większości mieszka bardzo liczna mniejszość hiszpańskojęzyczna (Teksas, Floryda, Arizona, Nevada) oraz zmagają się z problemem nielegalnej emigracji. Floryda w tym gronie jest stanem szczególnym – łączy w sobie wszystkie te elementy plus wielką emigrację bogaczy-emerytów z Nowego Jorku, głównie pochodzenia żydowskiego.

 Transfer obywateli = transfer politycznej siły

Zmiany w populacji będą miały wielki wpływ na amerykańską politykę. Na podstawie danych ze spisu nastąpił nowy podział 435 miejsc w Izbie Reprezentantów. Każdy ze stanów musi mieć przynajmniej jednego kongresmana, reszta miejsc jest nadzielana proporcjonalnie do populacji (okręg wyborczy liczy średnio 710 tys. mieszkańców). I tak Teksas uzyska cztery dodatkowo miejsca w Izbie Reprezentantów, Floryda – dwa, Nevada, Georgia, Południowa Karolina, Utah i stan  Waszyngton po jednym.

Z wyjątkiem Nevady i stanu Waszyngton, wszystkie inne stany przechylają się politycznie wyraźnie w kierunku Partii Republikańskiej. Najmniejsze przyrosty populacji zanotowano z kolei w stanach będących kolebką współczesnej Partii Demokratycznej – Nowy Jork, Ohio (strata po dwa miejsca w Izbie) oraz Illinois, Iowa, Massachusetts, Michigan, Missouri, New Jersey i Pensylwania. W nowej konfiguracji, z czterech najbardziej liczących się stanów – dwa największe będą reprezentowały Zachód – Kalifonia (53 kongresmenów) i Teksas (36), a południowa Floryda zrówna się z Nowym Jorkiem (po 27 reprezentantów).

 Przesunięcie dotknie już Obamy

Zmiany okręgów wyborczych będą miały bezpośrednie konsekwencje dla wyborów prezydenckich w 2012, 2016 i 2020. Wybory Prezydenta USA dokonywane są na podstawie wyników uzyskanych w poszczególnych stanach. Siła głosu każdego z nich w tzw. Kolegium Elektorskim jest liczona na podstawie łącznej ilości kongresmanów i senatorów. I tak, najmniej ludny stan Wyoming ma trzy głosy (niecałe 700 tys. mieszkańców - jeden kongresman, dwóch senatorów) a najludniejsza Kalifornia 55 (37 milionów mieszkańców – 53 kongresmenów, dwóch senatorów).

Gdyby na wyniki Obamy z 2008 r., nałożyć nową mapę dystryktów, obecny prezydent straciłby 6 głosów elektorskich. A biorąc pod uwagę, że Floryda (27 głosów) i inne stany poszła zdecydowanie w kierunku Partii Republikańskiej, obecny lokator Białego Domu będzie miał na starcie dużo trudniejszą walkę o reelekcję. Konserwatywne Południe i libertariańskie zachodnie stany mogą zdecydować kto zostanie prezydentem w listopadzie 2012.

 Go West!

Przesunięcie USA na południowy-zachód wydaje się procesem nieuniknionym i trwałym. Od 1940 aż 79 miejsc w 435-osobowej Izbie „przeszło" za wyborcami na Zachód i Południe. Oczywiście przyczyniło się do tego rozpowszechnienie klimatyzacji w latach 50., pozwalające na zamieszkiwanie na wielu niedostępnych do tej pory terenach.

Wydaje się jednak, że dodatkowo mamy do czynienia z powolnym procesem odwrotu od europejskich korzeni. Mieszkańcy USA stają się coraz bardziej różnorodni kulturowo i rasowo, z rosnącą w szybkim tempie mniejszością hiszpańskojęzyczną (imigranci głównie z Meksyku, Kuby i Ameryki Środkowej) oraz przybyszami z Azji. Rosnące uzależnienie gospodarcze od Chin, problemy z nielegalnymi emigrantami z Meksyku, wreszcie słabnące polityczne znaczenie stanów z Północnego Wschodu i tzw. „Rdzewiejącego Pasa" (Ohio, Illinois, Michigan, Pensylwania, New Jersey, Nowy Jork - tradycyjnej kolebki europejskich imigrantów z Europy – Włochów, Irlandczyków, Niemców i Polaków, którzy zaludniali tam fabryki i huty).

Wszystko to będzie odpychać Amerykę od Europy. Z San Francisco czy Los Angeles wydaje się być dzisiaj bliżej do Chin niż do Europy, podobnie sprawa zaczyna wyglądać z Teksasu czy Arizony. A po George'u W. Bushu, urodzony na Hawajach Barack Obama jest kolejnym lokatorem Białego Domu, który przed prezydenturą nie był w Europie dłużej niż podczas jakiejś okazjonalnej podróży.

Transatlantycka więź - przy rozchodzących się ineteresach USA i UE - będzie się z każdym rokiem rozluźniać... Dla Polski to niezbyt pokrzepiająca informacja.

* tekst ukazał się pierwotnie w portalu wPolityce.pl

91 856

 

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka