Dali nam tego prztyczka nie z powodu tablicy, jakiś tam dokumentów, czy przemówień. Zrobili to tym, że ich prezydent, Miedwiediew przyleciał sobie, jakby nigdy nic, samolotem do Smoleńska. Nasz Bronek mordował się z Moskwy samochodem. Niby źle mu nie było. Na pewno była klima i telewizorek. Jakiś barek pewno też (w końcu gdzieś są te „małpeczki”, kupione jeszcze za poprzednika). Ale kilka godzin się pałętał po nieludzkiej ziemi. A Miedwiediew wsiadł sobie do samolotu i poleciał do Smoleńska. Na lotnisko Siewiernyj, te, które podobno jest zamknięte, całkowicie nieprzygotowane do przyjmowania samolotów, na którym brak jakiś systemów naprowadzania i jest zdradziecki jar. Wylądował, zrobił swoje i sobie poleciał.
Rosjanie chcieli przez to powiedzieć: smotritie Poliaki. Jak się tylko przestrzega procedur, nie chojrakuje i nie robi głupot, to niebezpieczeństwa nie ma.
Pewnie, zaraz usłyszę. Ruski prezydent miał najnowszy samolot. Wszyscy stali na baczność i zrobiono wszystko, żeby nie bylo kichy. Pewnie coś w tym jest. Jednak wątpię, czy, gdyby panowały na lotnisku takie warunki jak wtedy, rok temu, rosyjscy piloci ważyli by się ryzykować. Pewnie wogóle by nie wystartowali. Założę się, że ochrona „cara” sprawdziła wszystko co do kopiejki, by żadna krzywda mu się nie stała.
W niedzielę, na Krakowskim Przedmieściu słyszałem, jak to ludzie domagali się wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej. Ja się nie domagam. Wszystko już od dawna wiadomo. Spieramy się z Ruskimi tylko o to, kto jest bardziej winny. Obsługa lotniska, czy my, nasza niekompetencją i bylejakość. Miedwiediew przeciągnął troche strzałkę na nasza stronę.
Ruscy nie są święci. Chyba najwięcej samolotów na świecie spada właśnie u nich. Jeden z samolotów się rozbił dlatego, że pilot pozwolił swojemu synkowi poprowadzić maszynę. Ale o swojego prezydenta potrafią zadbać. To pokazali wczoraj w Smoleńsku.
