perbrand perbrand
2259
BLOG

Czy globalizacja zagraża lokalnośći?

perbrand perbrand Polityka Obserwuj notkę 4

Myśl globalnie i działaj lokalnie tak bardzo,

jak myśl lokalnie i działaj globalnie.



Richard Falk




Zagadnienia globalizacji dotykano szeroko na świecie już w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku, kiedy to ostateczny upadek i kompromitacja komunizmu jako idei oraz systemu politycznego otworzyły niektórym oczy na wizję świata bez ideologii (Raymond Aron), koniec historii (kazus neokonserwatysty Francisa Fukuyamy, zmuszonego w obliczu brutalnych faktów do wycofania się ze swojej sztandarowej tezy), tryumf postmodernizmu, czy świt ery postpolityki. W Polsce z biegiem czasu globalizacja również stała się na swój sposób "modna", stąd przy analizie tej problematyki można już dosyć swobodnie powoływać się na rodzimych badaczy i fascynatów tego zjawiska. Jednocześnie nie sposób uciec od logicznego wniosku, iż prędzej czy później trzeba stanąć przed problemem konfrontacji globalizacji z czymś będącym na pozór jej najbardziej klarownym przeciwieństwem- lokalnością. Delikatne niuanse charakteru zależności pomiędzy tą pierwszą a drugą są bezustannie motywem przewodnim dociekań intelektualistów w pracach naukowych oraz światowej publicystyce okołopolitycznej. Czy tak głośno komentowana ofensywa globalizacji stanowi bezdyskusyjne zniszczenie jakichkolwiek przejawów lokalności na świecie? Zaryzykuję twierdzenie, że wcale tak być nie musi. Moja hipoteza być może idzie pod prąd utartym schematom dominującym w debacie publicznej: globalizacja w swej istocie nie jest niczym złym, podlega w obiegowej opinii ciągłemu demonizowaniu ani nie stanowi żadnego realnego zagrożenia dla lokalności. Nie niesie ze sobą jedynie złowrogich elementów, zaś na niektórych polach globalizacja i lokalność mogą się z powodzeniem uzupełniać, zgodnie z zacytowaną bardzo rozsądną dewizą Richarda Falka. Wszystko zależy po prostu od zachowania ludzi, których owe zjawiska dotyczą, gdyż ani jedno ani drugie nie jest wytworem samowolnym, metafizycznym, na który człowiek nie miałby absolutnie żadnego wpływu.


Znany politolog prof. Edmund Wnuk-Lipiński w swojej książce pod tytułem: "Świat międzyepoki- globalizacja, demokracja, państwo narodowe" podzielił globalizację na kilka okresów oraz aren, których ona dotyka. Za pierwszy etap, nazwany pierwszą falą globalizacji świata, uznał przełom XV i XVI wieku, gdy dokonywały się epokowe odkrycia geograficzne. Jak zauważył, za żeglarzami podążali wówczas bardzo aktywni misjonarze oraz handlarze, ówcześni odpowiednicy dzisiejszych biznesmenów. Nie wchodząc w szczegóły na które nie ma miejsca, wraz z rewolucją przemysłową z połowy XIX wieku świat wkroczył w drugą falę globalizacji, napędzaną poprzez rozwój industrializacji i kapitalizmu.W końcu obecnie mamy do czynienia z trzecią falą globalizacji, która nabrała radykalnego impetu po zakończeniu zimnej wojny i upadku Związku Radzieckiego, a wiąże się według autora głównie z akumulacją międzynarodowego kapitału pomiędzy kilka światowych mocarstw, z USA na czele. Wnuk-Lipiński dokonał podziału globalizacji na pewne areny: ekonomiczną, kulturową, polityczną i przestępczości zorganizowanej. Stopień zaawansowania procesu ujednolicania różni się diametralnie wewnątrz tych poszczególnych sfer. Także skutki globalizacji w każdej z nich należy moim zdaniem mierzyć, a przede wszystkim oceniać, zupełnie odmiennie. Posiada ona różne oblicza, lecz w przekazie medialnym prym wiedzie łopatologiczne wywlekanie na wierzch tylko jej ciemnych stron, w połączeniu z prymitywną wulgaryzacją subtelnych gospodarczo-społecznych zależności jej towarzyszących, lecz od niej niezależnych. Globalizacja pełni dzisiaj rolę "kozła ofiarnego" dla bujającej w obłokach części intelektualistów, którzy, łatwo zapominając o porażce marksizmu i tym podobnych egalitarnych ideologii, nie mogą pogodzić się z niemożnością wcielenia w życie mirażu nowego wspaniałego świata, gdzie raz na zawsze zapanowałyby oświeceniowe idee Wolności, Równości i Braterstwa. O nieludzkich, zbrodniczych skutkach różnych prób siłowej realizacji raju na Ziemi już od czasu Wielkiej Rewolucji (anty)Francuskiej chyba nie muszę wspominać. Lokalność bywa nierzadko używana jako jeszcze jedna broń do zwalczania wyimaginowanych okropieństw procesów globalizacyjnych. Przywołać wypada w tym miejscu brutalną prawdę, iż śmiertelni wrogowie globalizacji, niesłusznie przechrzczeni na własne żądanie z anty- na alter-globalistów, wbrew nowemu przedrostkowi sugerującemu pewną alternatywą, nie potrafią zaoferować nic konstruktywnego w zamian. Gdziekolwiek nie znajdą się antyglobaliści, prezentujący szerokie spektrum poglądów po lewej stronie barykady- od anarchistycznych, przez komunistyczne, aż do sfrustrowanych sierot po zachodnioeuropejskiej Nowej Lewicy- wrażenia są murowane! Tak było w trakcie spotkania w czerwcu 2007 roku przywódców państw grupy G8 w Heiligendamm w Niemczech. Lewackie protesty, panele dyskusyjne, warsztaty rozkręcone w ramach tzw. antyszczytu sprowadzały się de facto do jednej wielkiej "zadymy", niczego więcej.

Dyskusja na temat roli globalizacji w obecnej rzeczywistości roi się ponadto od rozlicznych, graniczących z absurdem teorii spiskowych w których centralne miejsce zajmują złowrogie korporacje, z pewnością nie święte, lecz obwiniane o rzeczy od których jeżą się włosy na głowie. Exemplum książka "Tajne służby kapitalizmu" Vadima Makarenko, opisująca rzekomo szokującą inwigilację zwykłych obywateli przez bezduszne, nastawione na zysk firmy, a będąca zdobywaniem kolejnego przyczółka w nieustającej antykapitalistycznej krucjacie. Na groteskę zakrawa fakt, iż przerażającą wizję spisków układają bez zahamowania w głowach ci sami ludzie, którzy na jakiekolwiek wspomnienie o masonerii reagują świętym oburzeniem albo szyderczym śmiechem. Nic nie ukazuje lepiej hipokryzji tego środowiska, niż krążące po Internecie zdjęcie z jakiegoś antyglobalistycznego panelu, na którym widać przemawiającego z pasją aktywistę i stojącą na biurku obok ...puszkę Pepsi. Zmuszając się do słuchania antyglobalistycznych argumentów, trącących wyraźnie neomarkistowską frazeologią, cofamy się w dyskusji do kwestii, która została już raz na zawsze rozsądzona przez historię na korzyść kapitalizmu. Bojowniczych łowców tajnych agentów korporacji trzeba by też zaznajomić z tajemnicą poliszynela, iż np. część działalności najgłośniejszych przeciwników idei wykorzystania energii atomowej jest wprost lub pośrednio fundowana przez producentów ropy naftowej. Większość (podkreślam dla uczciwości: nie wszystkie) tez antyglobalistów pozostaje bez odpowiedzi, gdyż zwyczajnie nie da się ich w żaden sposób poznawczo zweryfikować. Zdaniem najbardziej zacietrzewionych praktycznie każdy tekst podważający sens histeryzowania nad globalizacją jest skwapliwie finansowany przez międzynarodowe korporacje, z tym włącznie.

 

Chcąc ocenić autentyczny wkład globalizacji w rozwój lokalności (zdaniem niektórych: zabójczy), proponuję popatrzeć na świat sprzed pierwszej fali globalizacji, skupiając uwagę na XV wieku i porównać go sobie ze stanem dzisiejszym. Ilość państw w tym czasie uległa potężnemu zwielokrotnieniu, zagospodarowane ( w sensie cywilizacyjnym) zostały całe wyspy i kontynenty, gospodarczo-polityczną stabilność uzyskały rozległe geopolityczne regiony (razem z ich mieszkańcami, zorganizowanymi we wspólnoty lokalne). W końcu dynamicznemu rozwojowi uległo prawodawstwo międzynarodowe ( w tym antywojenne), ze szczególnym naciskiem na trzecią generację praw człowieka, czyli na prawa kolektywne, zapewniające opiekę całym grupom etnicznym, narodom, społecznościom oraz mniejszościom, niekiedy aż do granic absurdu. Lokalność jako wartość sama w sobie zyskała kompletnie nowy wymiar ochrony. Bez względu na powszechnie powtarzaną opinię zawodowych malkontentów, ludzkość dokonała owych osiągnięć nie wbrew, lecz właśnie dzięki globalizacji. Globalizacja na polu ekonomicznym, nie będąc wolna od wad, przynosi bardzo wiele korzyści wszystkim. Szczególnie grupom słabszym materialnie, lub wręcz tym wyrzuconym poza nawias społecznego życia (kategoria under-class), które przecież często zasilają licznie szeregi przeróżnych społeczności lokalnych. Coraz to więcej grup może korzystać z dobrodziejstw wolnego rynku. Z braku granic, wiz, opłat celnych, różnych walut oraz z zupełnie nowych programów edukacji za granicą. Przyznaje to wielokrotnie, jakby przez zaciśnięte żeby, jeden z najbardziej surowych krytyków globalizacji George Ritzer w kultowej już książce "Makdonaldyzacja społeczeństwa". Pisze wprost o bardzo wymiernych korzyściach z faktu, iż prawie każdy żebrak z przedmieścia wielkich metropolii, którego nie stać na obiad w restauracji, jest w stanie uzbierać pieniądze na kupno byle jakiego "fast-fooda" (też w restauracji, tylko innej niż wszystkie) i dzięki temu przeżyć. Jeśli chodzi o sferę polityczną, to - w olbrzymi skrócie- nie może nie doceniać walorów globalizacji ten, kto jest miłośnikiem liberalnej demokracji, wolnego rynku i idei (chciałoby się rzec: ideologii) praw człowieka. Eksportu tych typowo zachodnich elementów, abstrahując w tym momencie od intencji, regularnie dokonuje kraj najczęściej obwiniany za szaleństwo globalizacji (vel amerykanizacji), czyli Stany Zjednoczone Ameryki. Podobnie jest z kuriozalną zasadą o której wspomina w swoim dziele Ritzer mówiącą, iż dwa państwa, od momentu w którym w każdym z nich pojawia się koncern McDonald, nie prowadzą ze sobą wojen (jedyny wyjątek: zaangażowanie USA w Jugosławii). Przetaczanie się przez świat coraz to nowszych wojen z pewnością nie przynosi korzyści dla poszczególnych społeczności lokalnych zamieszkujących Ziemię. Inaczej ma się już sprawa z ujednolicaniem kultury. Jednak jest to kwestia na którą człowiek, przy istnieniu odpowiedniej świadomości oraz woli, w największym stopniu ma możliwość wpływu na obserwowane przez siebie tendencje. Teoretycznie każdy szeregowy członek wspólnoty lokalnej, której dziedzictwo kulturowe jest potencjalnie zagrożone przez światowe trendy, może zdobyć się na podjęcie odpowiednich kroków i pokierowanie losem swojej grupy. Najważniejsze w tym wypadku jest uświadomienie sobie niebezpieczeństwa.

 

Wracając z powrotem do Wnuka-Lipińskiego, we fragmencie o podtytule "Globalizacja jako homogenizacja lub hybrydyzacja" autor tłumaczy:" Globalna dyfuzja identycznych produktów i usług oraz stymulujących je wzorów zachowań prowadzi do zjawiska narastania w różnych społeczeństwach narodowych elementów wspólnych oraz względnego zmniejszania się elementów różnicujących. Jest to, krótko mówiąc, proces wypierania odmienności przez podobieństwa. Na proces ten patrzy się zazwyczaj z dwóch perspektyw. Można go bowiem rozumieć jako stopniową homogenizację, czyli ujednolicanie się społeczeństw narodowych według jakiegoś wspólnego wzorca, ale można też odczytywać go jako hybrydyzację , czyli asymilację do kultur lokalnych jedynie pewnych elementów wspólnych.(podkreślenie moje- autor)" 1) Politolog wyodrębnia od siebie centrum, peryferia i półperyferia, tworzące razem integralną całość. Opisując kategorię homogenizacji/hybrydyzacji w tym kontekście, Wnuk-Lipiński sięgnął do dorobku znanego myśliciela- neomarksisty Immanuela Wallersteina, autora koncepcji "systemu-świata" i jednocześnie guru środowiska antyglobalistycznego. Jak można się domyśleć, pozycja regionów w tym układzie zależy od tego, jak daleko znajdują się one od centrum i jaki kształt przybierają zależności pomiędzy nimi a tym centrum. Niektóre punkty na globie otrzymują więc status peryferii lub półperyferii. Dla swojej własnej tezy o możliwości samooobrony lokalności przed przedstawianymi nad wyraz apokaliptycznie konsekwencjami globalizacji, za niezwykle istotny uważam ostatni passus Wnuka-Lipińskiego. Pada w nim jasne przesłanie, iż do kultur lokalnych przenikają tylko pewne treści globalizującej się kultury w wersji zachodniej, które mogą doskonale dopełniać ich dotychczasowy dorobek. Na syntezę globalności z lokalnością wynaleziono nawet nazwę: "glokalność" Naleciałości cywilizacji łacińskiej mogą stanowić, przy całej niejasności tego sformułowania, pewien impuls modernizacyjny (chociażby w sensie technologicznym), za którym nie będzie szła anihilacja podstawowej wartości i autonomii kultury lokalnej. Wreszcie autor "Świata międzyepoki" stwierdza: "...natomiast rezultatem globalizacji rozumianej jako hybrydyzacja jest "kreolizacja" świata, czyli daleko posunięte wymieszanie odmiennych wcześniej kultur lokalnych, które miałoby doprowadzić do nowej jakościowo, globalnej syntezy kulturowej(...) Globalizacja zawiera wprawdzie w sobie tendencje homogenizacyjne, lecz także jest potężnym czynnikiem hybrydyzacji kultur lokalnych. Na dodatek żadna z tych perspektyw nie uwzględnia stopnia żywotności kultur lokalnych i ich odporności na popadanie w kulturową zależność od centrum lub na synkretyzację." 2)

Do zagadnień konfrontacji globalizacji z lokalnością odnosi się wprost Piotr Kłodkowski, orientalista i znawca problematyki cywilizacyjnej w swojej książce ,,Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych”. Odróżnia on w zdecydowany sposób od siebie Zachód oraz inne cywilizacje, które nazywa zbiorczo Orientem, w skład których wchodzą kolejno cywilizacje: muzułmańska, hinduistyczna, konfucjańska i buddyjska. Autor oscyluje w swojej argumentacji cały czas wokół popularnego, huntingtonowskiego zderzenia cywilizacji. Podąża jego tropem w rozróżnieniu cywilizacji na gruncie konfesyjnym, dowodząc za amerykańskim politologiem, iż niektórych głębokich antagonizmów nie sposób wyjaśnić jedynie na podstawie przesłanek ekonomicznych. Idąc dalej tym tokiem rozumowania oraz opisując zauważalną degenerację wartości Zachodu, Kłodkowski przytacza wystąpienie Zbigniewa Brzezińskiego z października 2001 r., w którym omawiał on szeroko– fatalną jego zdaniem- sytuację Rosji, przede wszystkim pod kątem demograficznym. Orientalista zaznacza, iż nie wolno bagatelizować problemów z własną tożsamością- narodową, religijną, wreszcie kulturową, dając wyraz troski o przetrwanie rozlicznych wspólnot lokalnych w dobie coraz to większego postępu globalizacji. Autor ten odwiedził nie tylko Chiny, Indie, Pakistan, ale wiele innych, mniejszych państw. W części swojej pracy o wymownym podtytule "Iluzje globalizacji" pisze : "Globalizacja z dzisiejszej perspektywy wydaje się procesem nieuchronnym i chyba mało kto żywi pod tym względem poważne wątpliwości (...) W ocenie fenomenu globalizacji popełniany jest bowiem podstawowy błąd. Doświadczenie wyniesione z własnej kultury przenosi się automatycznie na zupełnie obcy grunt, który jawi się wtedy jako "ziemia obiecana" procesów globalizacyjnych. Wyznaje się przy tym pogląd, że przebieg owych procesów musi być z konieczności bardzo podobny i przyczyniać się do niemal identycznych zmian na całej planecie. W świecie zachodnim nadal więc istnieje niezwykle dziwaczna iluzja, że człowiek pochodzący z odległego kulturowo i religijnie Orientu wcześniej czy później "się zglobalizuje", co w praktyce oznaczałoby przyjęcie pewnych wzorców cywilizacji euroatlantyckiej. Innymi słowy: zjedzenie buły z kotletem, zwanej hamburgerem, noszeniem dżinsów Wranglera bądź klikanie myszką komputera oraz surfowanie po Internecie zaraz musi spowodować akceptację systemu społecznego i politycznego panującego w Europie lub Stanach Zjednoczonych." 3) To ważkie słowa, wynikające zapewne z osobistych kontaktów ze wspólnotami lokalnymi w różnych częściach świata. Na samym końcu podrozdziału ostatecznie tłumaczy: "Kłopot Zachodu inicjującego proces totalnej globalizacji gospodarczej polega bowiem na tym, że powierzchowne spojrzenie na odmienność mało zrozumiałych dla Europejczyka bądź Amerykanina tzw. kultur egzotycznych powoduje błędną ocenę ich możliwości, stopnia rozwoju i szans wzajemnych kontaktów. Jest to szczególnie istotne w Azji, której potencjał kulturowy i ekonomiczny porównywalny jest z zachodnim, a w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat może go nawet przewyższyć(...) Niemal pełna akceptacja "technologicznej" strony globalizacji wcale nie idzie w parze z przyjęciem wzorców zachodniej demokracji i zachodniego systemu wartości. Tak więc zgoda na telefony komórkowe, Internet, markowe dżinsy, inwestycje IBM, Volkswagena czy Coca-Coli, ale większy lub mniejszy sprzeciw wobec obcej wersji państwa, obyczaju, kulury, a nawet niektórych praw człowieka- przede wszystkim wolności sumienia i wolności słowa. Jeśli istnieje w tym wszystkim jakaś sprzeczność czy "globalna" niekonsekwencja, to naturalnie jest to sprzeczność mierzona wyłącznie według kryteriów zachodnich." 4)

 

Wrogość albo entuzjazm wobec globalizacji wynikają z innej optyki patrzenia na problem, która jest prostą implikacją specyfiki regionu w którym się zamieszkuje (powraca w tym momencie koncepcja centrum, peryferii i półperyferii). Problem, jak praktycznie każdy inny, nie jest wolny od ideologicznych napięć. Licznymi argumentami dysponuje każda ze stron barykady, aczkolwiek te serwowane w dyskusji przez chronicznych antyglobalistów nie są przekonujące. Na zadane w tytule tego artykułu pytanie zdecydowanie odpowiadam: "nie". Proces globalizacji jest zbyt zróżnicowany, wielowątkowy i niestały by móc jednoznacznie zaklasyfikować go jako coś wprost zagrażającego lokalności. Z drugiej strony niektóre przejawy globalizacji mogą przyczynić się do rozwoju lokalności, stanowić powiew świeżości dla pewnych, skostniałych wspólnot lokalnych. Lokalność nie wydaje mi się ani zbędnym przeżytkiem, ani wartością będącą aktualnie w odwrocie lub której grozi ryzyko destrukcji. Ideologiczną walkę z rzekomo bajecznie potężnymi korporacjami widzę jako następną odsłonę znanej już batalii z kapitalizmem, prowadzoną tymi samymi propagandowymi środkami, lecz pod nieco zmodyfikowanymi sztandarami i hasłami. Kolorystyka polityczna tego frontu pozornie zmieniła się, ponieważ dominującą wcześniej czerwień zastąpiły dziś barwy zielone. Radykalni ekologiści występujący w nich są jak arbuz. Z zewnątrz zieloni, lecz w środku głęboko czerwoni. Stąd wszystko zostaje po staremu. Wyniki kolejnych przesileń tej wojny nie zmieniają faktu, iż lokalność we wszystkich swoich wymiarach -od ekonomicznej do kulturowej- ma się dzisiaj dobrze. W dodatku nic nie wskazuje na rychłe nadejście “globalnej wioski” w której wszyscy staliby się drobnymi trybikami wewnątrz światowej maszynerii wyzysku i, odgórnie sterowanej lub spontanicznej, homogenizacji. Czerwony alarm jest fałszywy.

 

 

Przypisy:

1) Edmund Wnuk-Lipiński, Świat międzyepoki. Globalizacja, demokracja, państwo narodowe, Znak, Kraków 2004, s. 40
2) Ibidem s. 41-42
3) Piotr Kłodkowski, Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych, Znak, Kraków 2002, s. 16-17
4) Ibidem, s. 17-18 Bibliografia:1) Edmund Wnuk-Lipiński, Świat międzyepoki. Globalizacja, demokracja, państwo narodowe, Znak, Kraków 2004

2) Piotr Kłodkowski, Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych., Znak, Kraków 2002

3) George Rizter, Makdonaldyzacja społeczeństwa, Muza S.A., Warszawa 2003

perbrand
O mnie perbrand

"- Jakim prawem?! - Prawem, a nie lewem , towarzyszu." fragment dialogu z "Ceny" Waldemara Łysiaka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka